18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skrzywanek: Należymy do narodu, który musi z diamentów strzelać do wroga

Hanna Wieczorek
Władysław Stasiak, szef Kancelarii Prezydenta RP, był uznawany przez kolegów ze studiów za prawdziwego lidera
Władysław Stasiak, szef Kancelarii Prezydenta RP, był uznawany przez kolegów ze studiów za prawdziwego lidera Bartek Syta
Rozmowa z Pawłem Skrzywankiem, historykiem, bliskim kolegą Władysława Stasiaka

Znał Pan Władysława Stasiaka od wielu, wielu lat.
Można powiedzieć, że od 1 października 1984 roku, czyli od dnia, kiedy przyszliśmy po raz pierwszy na studia. Okazało się, że jesteśmy w jednej grupie. Z Władkiem, nie wiedząc o tym, mijałem się trochę wcześniej. Dowiedziałem się właśnie, że Władek, podbnie jak ja, działał w UKOS-ie.

Czyli?
Uczniowskim Komitecie Odnowy Społecznej, do którego należałem jako uczeń IX LO.

Trafiliście Panowie do jednej grupy.
Jak na tamte czasy, byliśmy dość specyficzną grupą - piętnastu studentów, a wśród nich i Władek Stasiak, i Grzesiek Schetyna, i pułkownik Radosław Kujawa, dziś szef kontr-wywiadu. Byli tam - dzisiaj już - profesorowie Uniwersytetu Wrocławskiego, był też Leszek Bzdyl, robiący europejską karierę mim, który ma własny teatr w Gdańsku. Trafiłem więc na dość specyficzny rok, a zapewne i w dość ciekawe środowisko. Mocno angażowaliśmy się w działalność publiczną i opozycyjną. Ale na moje studenckie wspomnienia nakładają się różne obrazy. Bo nie tylko działaliśmy, robiliśmy też różne zabawne rzeczy. I właśnie one przypominają mi się najszybciej. Przecież czas studiów to najpiękniejszy okres w życiu.
** Proszę opowiedzieć, jak się bawiliście.**
Jak dziś pamiętam nasz wyjazd do stacji Polskiej Akademii Nauk w bułgarskim mieście Swisztow. To była nagroda dla dobrych studentów. Kopaliśmy wtedy miasto Novae, w którym stacjonował rzymski legion. Wtedy zobaczyłem, jak bardzo Władka fascynuje historia starożytna, starożytny Rzym. Byliśmy tam przeszło miesiąc. W soboty i niedziele mieliśmy wolne. I właśnie w sobotni lub niedzielny wieczór, kiedy późną nocą wracaliśmy z jakiejś zabawy przez uśpione miasto, zaczęliśmy śpiewać zakazane piosenki. Oczywiście po polsku.

Zakazane, czyli jakie?
Nie pamiętam, może "Zielona Wrona" czy "Wojtek, ty zmoro, ty zginiesz jak Aldo Moro". I ledwo położyliśmy się spać, nasze obozowisko zostało otoczone przez bułgarską służbę bezpieczeństwa. O mały włos nie zostaliśmy wydaleni z Bułgarii za ekscesy antysocjalistyczne. Doktor Ziomecki z doktorem Andrzejem Ładomirskim z trudem wytłumaczyli, że to był zwykły studencki wygłup.

Już podczas studiów znał kilka języków?
Oprócz angielskiego i francuskiego znał hiszpański oraz łacinę i grekę. Uczył się też keczua od peruwiańskich Indian. Ale dla mnie zawsze zostanie szefem ochrony strajków studenckich. Nadawał się do tego ze względu na posturę - miał ze dwa metry wzrostu i trenował sztuki walki. To było dla nas wielkim odkryciem. Bo, co było dla niego charakterystyczne, nie o wszystkim mówił, nie wszystkim się chwalił.

Przez Pana opowieść przebija fascynacja Władysławem Stasiakiem.
Nawet jeśli nie mówiliśmy głośno, że jest najlepszy, to mieliśmy pełną świadomość tego, że był liderem w naszej paczce. Choć był najmłodszy z nas. My byliśmy rocznik 1965, a on - 1966. Zresztą parę dni temu miał urodziny.

Od początku wiedział, czym chce się zajmować?
Początkowo chcieliśmy być dobrymi historykami, naukowcami. Władek miał zresztą dość specyficzne zainteresowania - historię starożytną. Dlatego później był ulubionym studentem profesora Kotuli i bardzo szybko został jego asystentem. Ale już w połowie lat osiemdziesiątych myślał o innych sprawach - był zainteresowany reformą wojska i policji w wolnym państwie. O tym wolnym państwie myślał zresztą jako o czymś całkiem realnym, a nie hipotetycznym. Nam wydawało się to kompletną mrzonką, a on zaczytywał się w różnych książkach i czasopismach i szukał tam właśnie potrzebnych informacji.

Był nie tylko świetnym kumplem, doskonałym studentem. Był także bardzo odważnym człowiekiem.

Same superlatywy.
Powiem więcej, był nie tylko świetnym kumplem, doskonałym studentem. Był także bardzo odważnym człowiekiem. Pamiętam takie zdarzenie: do instytutu historii przyjechała bezpieka, żeby zatrzymać kilku studentów. To miała być ubecka pokazówka. W naszej obronie stanął profesor Wrzesiński, który nie jest wysokim mężczyzną. Sytuacja wyglądała trochę strasznie, ale też i trochę groteskowo: studenci wyprowadzani przez kilku funkcjonariuszy SB i mały profesor, który staje w ich obronie. Ubecy próbowali potraktować profesora po chamsku, obcesowo go odsunąć. Wtedy, jak spod ziemi, wyrośli Władek Stasiak i Olek Srebrakowski, każdy z nich miał po dwa metry wzrostu. Olek Srebrakowski, który ćwiczył wioślarstwo, miał łapę taką, jak cztery moje... I zrobiło się gorąco. Funkcjonariusze zrozumieli, że Władek i Olek wcale nie będą żartować i jak trzeba będzie przywalić jakiemuś ubekowi, to tak zrobią. Pamiętam kompletną konsternację, później oficer dowodzący całą operacją, chyba pułkownik, przychodził przepraszać profesora Wrzesińskiego.
Świetny kumpel, świetny student, odważny człowiek. Nie zazdrościł mu Pan? Nie było trudno wytrzymać z wzorem cnót?
Zazdrościliśmy mu trochę jego wypraw - do Chin, do Peru. Tego, że dzięki znajomości języków obcych świetnie się orientował w literaturze zagranicznej. Nam było trudniej poruszać się w tej materii. Ale o tym, jakim był człowiekiem, najlepiej opowiada inne zdarzenie. Szykując kolejną zadymę albo strajk udaliśmy się do rektora Klimowicza. Do jego pokoju weszli Kubuś Kocięba, ja, Piotr Pawełczyk, Krzysiu Jakubczak.

Nie było z Panami Władysława Stasiaka?
Władek zapewne czekał na nas gdzieś na korytarzu. Prof. Klimowicz, który był żołnierzem AK, powstańcem warszawskim, kiedy nie potrafił nas zniechęcić do tego strajku czy też wiecu, powiedział, że się boi. Bo on już przeżył czas, w którym strzelało się diamentami. Później dowiedziałem się, że były to słowa Stanisława Pigonia o Krzysztofie Baczyńskim: "Cóż, należymy do takiego narodu, który musi z diamentów strzelać do wroga". I był to ogromny komplement dla nas, choć myśmy go wtedy nie do końca zrozumieli. Dla mnie to właśnie Władek był takim diamentem, który my mieliśmy we Wrocławiu. W ostatnich latach posiadała go Polska.

Stasiak wyjechał w końcu z Wrocławia.
Ale zanim to zrobił, działał w duszpasterstwie akademickim. Bardzo mu zależało, żeby w w środowisko katolickie mocno się angażowało młode pokolenie. Władek przez chwilę był nawet szefem wrocławskiego KIK-u. Z jego inicjatywy założyliśmy w 1988 roku Ruch Młodych Katolików i zaczęliśmy, jeszcze w podziemiu, wydawać czasopismo, które nazywało się "U siebie". Władek był jego redaktorem. Wzorowaliśmy się przy tym na Ruchu Młodej Polski. Bo chłopcy Olka Halla byli naszymi mentorami. Przy okazji tej katastrofy straciliśmy Arama Rybickiego, naszego nieco starszego kolegę. Za studenckich czasów mieliśmy z nim silny kontakt - ideowy i środowiskowy. Pod ich wpływem chcieliśmy takie stanowisko założyć.

Wrocław stał się dla niego za mały?
Myślę, że to był trochę przypadek. Władek startował w 1990 roku do rady miejskiej z listy Komitetu Obywatelskiego. Nie dostał się i postanowił skończyć Krajową Szkołę Administracji, wzorowaną na francuskiej École Nationale d'Administration. Podkreślał zresztą zawsze swoją apolityczność. Mówił, że jest w służbie, że jest propaństwowy, że nie interesuje go przestrzeń czystej polityki.

Przecież prawie przez całą swoją karierę był związany z Lechem Kaczyńskim. To chyba jasna deklaracja?
Oczywiście, że miał bardzo konkretne poglądy polityczne. Ale, jak sam mówił, był raczej funkcjonariuszem państwowym niż politykiem. Kiedy nastąpiła zmiana rządu PiS-u na rząd PO, przekazanie władzy odbywało się w scenerii pokrzykiwania na siebie. Zaprzeczeniem tego był sposób, w jaki Władek przekazał swój gabinet koledze z grupy - Grzegorzowi Schetynie. Ku zaskoczeniu dziennikarzy odbyło się to przy kawie. Władek zaprosił Grześka, na chwilę usiedli, porozmawiali. Potem uściskali się serdecznie, Władek wyszedł z gabinetu, a Grzegorz został. Pokazał, że przywilejem demokracji jest różnienie się w poglądach, ale nie trzeba z tego powodu wzajemnie się obrażać.

Sam mówił, był raczej funkcjonariuszem państwowym niż politykiem.

Po wyjeździe z Wrocławia zmienił się?
Choć był osobą publiczną, dla nas pozostał kumplem ze studiów. Często na przykład spotykał się z Jarkiem Obremskim. Ja ostatnio próbowałem zainteresować go pewnym pomysłem. Pomyślałem, że symbolem pojednania polsko-ukraińskiego - podobnym do naszej Krzyżowej - mógłby się stać wielki klasztor dominikanów w Podkamieniu Podolskim. Ufundowany przez Jana III Sobieskiego jako symbol zwycięstwa nad Turkami, ostatnimi czasy został przekazany kościołowi unitarnemu we Lwowie. Do Wrocławia razem z dominikanami trafił obraz z tego klasztoru i dzisiaj jest w kościele św. Wojciecha. W kościele, do którego ostatnimi czasy chodził ze swoją mamą Władek. Mieli tam swoją ławkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska