Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prowincja to stan świadomości, a nie życie poza Warszawą. Konstytucja 3 Maja nam to zapewnia

Arkadiusz Franas
fot. Paweł Relikowski
Mijające dni to oczywiście dziesiątki wspomnień o ostatnim polskim wieszczu, bo już takich nigdy nie będzie, Tadeuszu Różewiczu. Ów przedstawiciel pokolenia Kolumbów, rówieśnik Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, zasługuje na każdy wyraz uznania. Ale dziś nie o samym Wieszczu, a o jednym drobnym fragmencie z pewnego wspomnienia poety, który mnie mocno zaintrygował.

Otóż jeden z autorów, opisując drogę życiową pisarza, zauważył: w latach 50. po studiach w Krakowie poeta usunął się na prowincję, najpierw do Gliwic, a potem do Wrocławia... Już domyślają się Państwo, o co mi chodzi. Tak, nie o Gliwice. No bo jak to, Wrocław prowincją! Ludzie, ratujcie mnie... Ale potem przychodzi chwila zastanowienia i taka refleksja: a czemu nie? To nawet brzmi dumnie. Bo co to jest ta prowincja?

Kiedyś w ten sposób określano teren z serii: chmurno, durno i do domu daleko. Czyli z dala od cywilizacji. Taki prowincjusz to nie wiedział, co się w świecie dzieje, jakie ciuchy modne, po co mydło, a teraz? W dobie internetu, tv, radia, wszyscy jesteśmy na czasie. Na przykład jest taki trend. Zarówno w Warszawie, jak i we Wrocławiu czy Legnicy. Młodzi ludzie, pokazując jak to są zalatani, na nic nie mają czasu, więc poranną kawę piją w takim kubku-termosie, goniąc do szkoły czy pracy. Ja uważnie się już rozglądam, kiedy taki delikwent będzie miał malutki stoliczek na szyi ze śniadaniem. A tam jajeczko po wiedeńsku, owsianka, paróweczki. I połyka kęs za kęsem, przebiegając na czerwonym świetle. Gorzej, jak się potknie i oko mu wpadnie w musztardę meksykańską...

Albo jest zjawisko dziennego lunatyka. Ludzie mówią do siebie na ulicach. To znaczy do samych siebie. Wczoraj na przykład szedłem przez centrum Wrocławia, a tu gość obok mnie nagle krzyczy: k..., nie daje rady z tobą! Przestraszyłem się lekko, zrobiłem rachunek sumienia, no, nie znam gościa... Po chwili zobaczyłem, że z ucha wychodzi mu delikatny kabelek.

Odetchnąłem, rozmawiał przez telefon. I setki takich jest teraz na ulicach. Ciągle mruczą coś pod nosem. Kiedyś to nawet myślałem, że religijność nam rośnie w narodzie i Dolnoślązacy odmawiają permanentnie różaniec. Bo ci, co chadzają do kościoła, na przykład teraz na majowe nabożeństwa, to wiedzą, że to jest taki charakterystyczny sposób modlenia, nieco buddyjski: mrur, mrrrrur, mrrurrr, murrrrr... Czyli pacierz na czas.

Więc Drodzy Państwo, żadna my już prowincja. Wszędzie "warszawka". Idziemy z duchem czasu, aż czasami tego ducha wyprzedzamy. A że w stolicy chcą się czuć ważniejsi, to ich problem. Jeśli nie potrafią tej ważności inaczej udowodnić niż nazywając nas prowincją... to nie są ważniejsi. Zwłaszcza, że jak człowiek rozmawia z wójtami czy burmistrzami, to ta stolica chyba nam coraz mniej potrzebna.

W XXI wieku województwa, miasta, miasteczka, są coraz bardziej samowystarczalne. Inaczej, chciałyby być, ale Warszawa nie pomaga. Bo gdzie jest prawdziwe życie, to zauważono już w Konstytucji 3 Maja, której rocznicę obchodzimy: "Lud rolniczy, z pod którego ręki płynie najobfitsze bogactw krajowych źródło, który najliczniejszą w narodzie stanowi ludność, a zatem najdzielniejszą kraju siłę...". Dokładnie to my. Może już nie zawsze lud rolniczy, ale prowincja. Źródło najobfitszych bogactw... I coraz bardziej rozumiem Jacka Cygana, który w ubiegłym wieku napisał: "Jedzie pociąg z daleka, na nikogo nie czeka, konduktorze łaskawy, byle nie do Warszawy". Prekursor polskiego samorządu czy co?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska