18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Dziubek: Marzę o nowej płycie

Małgorzata Matuszewska
Tomasz Hołod
Za muzykę do filmu animowanego "Droga na drugą stronę" dostał nagrodę na 37. Gdynia Film Festival. Z Piotrem Dziubkiem, wrocławskim kompozytorem, rozmawia Małgorzata Matuszewska

Na ostatnim Festiwalu Filmowym w Gdyni dostał Pan nagrodę za muzykę do filmu "Droga na drugą stronę". Film jest animowany, opowiada prawdziwą historię Claudiu Crulica, Rumuna, który umarł w polskim areszcie. Jak Pan przygotowywał się do napisania tej muzyki?
Praca była wyjątkowo krótka. Dostałem propozycję napisania części muzyki, bo wcześniej kupiono część od innego kompozytora. Motyw przewodni przerodził się w kilka różnych wariacji. Podczas finalnej pracy, czyli składania dźwięku z obrazem, okazało się, że moja muzyczna myśl przewodnia wydała się reżyserce Ance Damian spójna, więc zostawiła ją jako jedyną.

To było Pana pierwsze spotkanie z filmem?
Tak dojrzałe - pierwsze. Napisałem muzykę do wersji kinowej "Włatcy móch", nomen omen, też filmu animowanego.
Jak pisze się muzykę do filmu? Potrzebny jest Panu obraz, scenariusz?
Rzadko czytam scenariusz od początku do końca, wolę dokładniejsze medium, np. fragment nakręconej animacji. Ona pozwala zderzyć wyobrażenie z tym, co przeczytałem, przekonać się, czy dobrze dobrałem delikatną muzykę do skromnej formy. Oryginalna wersja z lektorem rumuńskim jeszcze lepiej oddaje śpiewność, bo lektor mówi dialektami, właściwie językiem mołdawskim, bardzo śpiewnym. Ogromną inspiracją dla mnie było słuchanie Vladko Mladicia, któy podkładał głos do tego filmu.

Ta historia została oparta na wstrząsających faktach. Musiał Pan postawić barierę między pracą nad filmem a własnymi uczuciami?
Historię Claudiu Crulica znałem dużo wcześniej. Pewnie umknęła wielu ludziom i gdyby nie film, zapewne nie byłoby szansy, żeby przypomnieć o tym haniebnym zdarzeniu. Historia sprzyjała mojemu myśleniu o filmie jako bardzo smutnej opowieści. Łatwiej jest mi pisać muzykę w nastrojach nie durowych. Cała inscenizacja, sposób kręcenia filmu przez Ankę dawał jednoznaczną szansę na napisanie tego rodzaju muzyki.

Do "Włatcy móch" nie było Panu łatwo pisać?
Nie było. Ale momentami też zdarzało mi się napisać kilka tematów, które na pewno nie zawierały się wyłącznie w tematyce durowej (śmiech).
"Droga na drugą stronę" swój sukces zawdzięcza Arkadiuszowi Wojnarowskiemu i jego uporowi.
Tak, jestem pełen podziwu dla niego. Jest zupełnie nowy w branży, a zrobił rzecz niezwykłą: dzięki niemu do konkursu zakwalifikował się specyficzny, bo fabularno-dokumentalny obraz. Wszyscy nazywają go hybrydą, bo jest połączeniem wielu gatunków.

Dlaczego wybrał Pan akordeon?
To był przypadek. Jako dziecko dostałem akordeon od babci, potem powstał pomysł, że może mógłbym zdać do szkoły muzycznej na akordeon. Pomysł śmiały, bo w rodzinie nie było ani tradycji muzykowania, ani kształcenia muzycznego.

Kiedyś akordeon był lekceważony, w dobie mody na ludowość jest inaczej?

Przebył przedziwną drogę, którą obserwuję też jako wykładowca Akademii Muzycznej. Przyznawało się do niego wielu wybitnych muzyków. Dziś osiadł na swoim miejscu, jest instrumentem akademickim, można na nim grać klasykę, ale wiem, że nie osiągnie wielkiego prestiżu. Ma swoje miejsce w muzyce ludowej i rozrywkowej w dobrym tego słowa znaczeniu.

Dużo ma Pan studentów?
Sześciu, to bardzo dużo, jeśli policzy się czas poświęcony zajęciom indywidualnym pracy w zespołach kameralnych, zajęciach dyplomowych.

Pyta Pan, po co im akordeon?
Tak, wręcz ich mobilizuję i uświadamiam, że muszą znaleźć swoje miejsce: akompaniować aktorom w teatrze, grać w małym zespole, bo nie będą mieli dużej szansy na pracę na tym instrumencie. Jeśli po skończeniu studiów sprzedadzą instrumenty i odejdą z zawodu, to będzie najgorsze, co może spotkać i ich, i mnie.

Gra Pan także na innych instrumentach?

Tak, choć akordeon to mój muzyczny kręgosłup. Towarzyszą mi też fisharmonia, perkusja, gitara, gitara basowa. Pisząc muzykę na nie, staram się mieć je w domu i umieć choć trochę na nich grać, żeby uwzględnić ich możliwości.

Ma Pan inne pasje?
Motoryzację. Z pamięci mogę wymienić wszystkie detale w każdym samochodzie, pojemności silników, moce, wyposażenie... Jeżdżę dwudziestym drugim samochodem w ciągu 20 lat. Staram się mieć co jakiś czas inny samochód, co nie znaczy, że droższy. Nie zamierzam jeździć maybachem. Rzadko mam czas na sport, dawniej biegałem, pływałem, ale dziś mam dwoje dzieci absorbujące czas i uwagę, a więc to taki czas, kiedy trzeba zrezygnować ze swoich racji na korzyść racji bliskich.

Jaki miał Pan pierwszy samochód?
Wspólny z tatą, kupiliśmy na spółkę poloneza. Był prawie mój, bo został kupiony za pierwsze zarobione w wakacje pieniądze.

Jak Pan je zarobił?
Jakieś 20 lat temu bardzo popularne zaczęły być we Wrocławiu ogródki piwne. Każdy chciał mieć swojego muzyka i grałem. Po ciężkiej pracy przez dwa miesiące udało mi się uzbierać na prawie nowy samochód. To było zaskoczeniem także dla rodziców.

"Grzebie" Pan w aucie?
To nie jest zajęcie na dzisiejsze czasy. Mam wybitnego mechanika, pana Józefa, do którego jeżdżę ze wszystkimi sprawami. Sam lubię zmagać się z materiałem, kiedy wiem, że podołam: mogę stwierdzić, co nie działa, zmienić oponę. Auta są dziś tak skomplikowane, że nie da się zrobić wielu rzeczy bez ingerencji komputerowej.

W jakim wieku są Pana dzieci?
Osiem lat ma Franciszek, Nina półtora roku.

Kopiecie razem piłkę?
Prawie codziennie. Często w domu, jak mama nie pozwala, chodzimy do ogrodu.

Nad czym Pan teraz pracuje?
Piszę muzykę do "Operetki" Gombrowicza, dla Teatru na Woli w Warszawie. "Operetka" jest trudna, bo to tekst niekiedy amuzyczny, czasem trudno go ugryźć w muzyczną całość. Z Agatą Dudą-Gracz zaczynamy pracę nad jesienną premierą w Teatrze Muzycznym Capitol. We Wrocławskim Teatrze Współczesnym pomagam muzycznie Krystynie Meissner w przedwakacyjnej premierze.

O czym Pan marzy?
Żeby usiąść do swojej płyty. Mam mnóstwo pomysłów. Od wydania pierwszej płyty minęło 11 lat, to bardzo długo. Mam poczucie, że ona bardzo pomogła, dzięki niej znalazłem się w teatrze. Dziś miałbym inny cel, mógłbym być wobec siebie bardziej krytyczny. Praca nad własną płytą otwiera inne możliwości, niż praca nad muzyką do filmu czy spektaklu, mogę wziąć za nią odpowiedzialność od początku do końca. Jeśli efekt będzie dobry, to świetnie, jeśli słaby, to też chcę się pod tym podpisać. Mam dwa pomysły: instrumentalny i drugi - chcę nagrać płytę piosenkową, o co pewnie niewielu ludzi mnie posądza (na szczęście).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska