Tak się składa, że Ryszard Tarasiewicz i Orest Lenczyk największe sukcesy trenerskie odnosili w Śląsku Wrocław. To oni przez ostatnią dekadę odbudowali znaczenie tego klubu na piłkarskiej mapie Polski. Zaczął "Taraś", jeszcze w trzeciej lidze. Awansował do ekstraklasy, ale poczuć smak medali nie było mu dane. Chociaż bardzo tego chciał...
- Zostałem zwolniony za wcześnie. Nie tak miałem przedstawiane plany klubu. Cały czas mówiono mi: "Nie przejmuj się słabszymi wynikami, na pewno dasz sobie radę. Pokazałeś już wcześniej, że potrafisz zbudować zespół. Jak będzie już galeria przy stadionie, to wtedy zaatakujemy czołówkę tabeli, a teraz buduj zespół z myślą o przyszłości". Przez te wszystkie lata od trzeciej ligi zawsze byliśmy na topie, mimo niskich nakładów finansowych - opowiadał na naszych łamach kilka miesięcy po dymisji.
Kibice z Wrocławia cieszyli się wtedy z wicemistrzostwa Polski, które Śląsk zdobył pod wodzą Oresta Lenczyka. Sukces rodził się w bólach. To znaczy zęby kibiców bolały, gdy na początku drogi "Oro Profesoro" wstawiał do składu siedmiu obrońców, a w polu karnym parkował autobus. Śląsk Tarasiewicza nigdy na coś takiego sobie nie pozwalał. - Miałem kazać piłkarzom kopać po trybunach i mówić, że może coś się uda? Nie, nie, nie. Swoją pracę trzeba lubić i mieć swoją wizję, bo inaczej to nie ma sensu. Trzeba robić widowisko, żeby zapełnić ten 40-tysięczny stadion - tłumaczył "Taraś". Widowiska były, wyników brakowało... Kibiców też.
Te dwie trenerskie filozofie spotkały w sezonie 2011/2012. Śląsk zmierzał po mistrzostwo Polski, a Tarasiewicz "wpadł" na moment do ŁKS-u Łódź. Górą był Lenczyk. WKS wygrał 2:1, a obie bramki zodbył w ostatnich 12 minutach. Ale ŁKS wcale nie grał źle.
- Rozegraliśmy dobry mecz. Na pewno zasłużyliśmy na remis. Boli to, że za dobre spotkania nie dostajemy rekompensaty punktowej, bo to podniosłoby morale w zespole - martwił się wtedy Tarasiewicz. A Lenczyk? - W pierwszej połowie widać było, że kilku naszym zawodnikom gra nie idzie. Trzeba więc było coś robić, żeby zamiast ładnie, zacząć grać skutecznie.
Taaak, Lenczyk to stary (przepraszam, panie Oreście) i przebiegły lis. Zimny, wyrachowany, cierpliwy. Trenerski cwaniak, który na piłce zjadł zęby. A Tarasiewicz - idealista, wizjoner, romantyk futbolu. Jego myśl na boisku przekładają w tym sezonie piłkarze Zawiszy. I radzą sobie z tym całkiem, całkiem. Gra bydgoszczan może się podobać, dowodem na to niech będą powołania do reprezentacji Polski dla Igora Lewczuka i Michała Masłowskiego.
Ale co by nie mówić, Zagłębie Zawiszy bać się nie może. Gra przecież u siebie, a rundę wiosenną zaczęło bardzo dobrze. - Nawet pierwsza ósemka jest jeszcze w naszym zasięgu, bo mamy stratę dziewięciu punktów, co jest do odrobienia. Nie myślimy jednak o tym, bo w pierwszej kolejności musimy uciec ze strefy spadkowej. Powiem tak: róbmy swoje, punktujmy, a co z tego wyjdzie, zobaczymy - mówi skrzydłowy Łukasz Janoszka.
A zatem, panowie, zróbcie w niedzielę trzy punkty!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?