Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od zera do bohatera, czyli dziwny sezon zakochanego Nicki Pedersena

Tomasz Sikorski
Nicki Pedersen tego sezonu nie zaliczy do udanych. W ekstralidze miał średnią 1,982 pkt. na bieg
Nicki Pedersen tego sezonu nie zaliczy do udanych. W ekstralidze miał średnią 1,982 pkt. na bieg Grzegorz Dembiński
Duńczyk po raz pierwszy w karierze został mistrzem Europy. Dzień później doznał kontuzji. Mam jeszcze ważny kontrakt w Lesznie i chciałbym go wypełnić - zapewnia 39-letni zawodnik.

Dla Nicki Pedersena kończący się sezon jest jednym z najgorszych w karierze, ale paradoksalnie, to właśnie w tym sezonie Duńczyk sięgnął po tytuł indywidualnego mistrza Europy. I to w sytuacji, kiedy po raz pierwszy od dłuższego czasu nikt na niego nie stawiał. - Szczerze mówiąc, ja sam także nie wierzyłem w zwycięstwo. Przed ostatnią rundą w Rybniku zajmowałem przecież dopiero dziewiąte miejsce w klasyfikacji generalnej i miałem spore straty do najlepszych. Tego wieczoru byłem jednak bardzo szybki, wszystko mi praktycznie wychodziło i w pewnym momencie poczułem, że mogę nawet wygrać. I tej szansy już nie wypuściłem z rąk - cieszył się po zwycięstwie Pedersen.

Złoto i kontuzja
- Ten sezon nie jest dla mnie łatwy. W ostatnich tygodniach uporządkowałem jednak wiele spraw i to zaczęło przynosić oczekiwane efekty. Moja wygrana w mistrzostwach Europy to było coś na wzór opowieści w stylu „od zera do bohatera”. Bardzo się cieszę z tej wygranej, bo w poprzednich edycjach jako jedyny zawodnik zawsze stawałem na podium, ale nigdy na jego najwyższym stopniu - dodał żużlowiec. Duńczyk najbliżej wygranej w tej imprezie był w 2013 roku, kiedy to przed ostatnim turniejem miał sporą przewagę nad resztą stawki. W Rzeszowie, bo tam odbył się turniej finałowy, miał jednak słabszy dzień, co skrzętnie wykorzystał Martin Vaculik.

Tegoroczny tytuł mistrza Europy jest pierwszym poważniejszym sukcesem Pedersena w ostatnich latach. Duńczyk wprawdzie regularnie zdobywa medale, ale nie te z najcenniejszego kruszcu. Tak było w mistrzostwach Europy i tak jest w Grand Prix, gdzie na złoto czeka już osiem lat. W tym roku po raz pie-rwszy od niepamiętnych czasów zabraknie go nawet w czołowej ósemce cyklu, bo dzień po sukcesie w Rybniku, podczas wyścigu finałowego Zlatej Prilby, zahaczył o koło prowadzącego Emila Sajfutdinowa i z całą mocą uderzył w tor.

- Mam złamane cztery żebra, nadgarstek oraz pęknięte dwa kręgi szyjne. Do tego zaraz po wypadku miałem wstrząśnienie mózgu. Właśnie przeszedłem operację nadgarstka. Wszystko poszło zgodnie z planem. Przez najbliższe tygodnie będę musiał jednak chodzić w usztywniającym kołnierzu - mówił Pedersen duńskiej telewizji. Można zatem założyć, że tegoroczny sezon właśnie się dla niego zakończył. Duńczyk już zresztą zdążył zrezygnować ze startów w Grand Prix w Sztokholmie i Toruniu. Jest też mało prawdopodobne, aby zdążył się wykurować przed kończącymi rywalizację zawodami w australijskim Melbourne. Jeśli więc chce w przyszłym roku ponownie walczyć o medale, to musi liczyć na stałą dziką kartę od organizatorów cyklu.

Nowa miłość żużlowca
I raczej ją dostanie, choć są i tacy, którzy twierdzą, że ten sezon, to początek końca kariery tego kontrowersyjnego zawodnika. - Tak to wygląda. Pamiętajmy, że Duńczyk jest po Gregu Hancocku najstarszym uczestnikiem cyklu Grand Prix. Trudno jednak porównywać obu tych zawodników, bo to całkowicie odmienne osobowości. Do tego w ostatnim czasie w jego życiu prywatnym nastąpiły poważne zmiany. Nici się zakochał i wraz ze swoją nową partnerką wiele czasu spędza w Monte Carlo. Można więc odnieść wrażenie, że w tej chwili ma już nieco inne priorytety niż jazda na żużlu - mówi Paweł Ruszkiewicz, komentator telewizyjny i ekspert żużlowy „Głosu Wielkopolskiego”.

Ta nowa partnerka to Helene Huttmann, która na co dzień startuje w zawodach bikini fitness. Po raz pierwszy głośno o tej parze zrobiło się w na początku tego roku, kiedy to na jednym z portali społecznościowych Duńczyk pochwalił się, że to właśnie w jej towarzystwie witał Nowy Rok. I to w malowniczym Dubaju. Od tego czasu ta dwójka praktycznie się nie rozstaje. Helene Huttmann towarzyszy mu nawet podczas najważniejszych zawodów i wielokrotnie można ją było zobaczyć, choćby na leszczyńskim stadionie. Wielu twierdzi, że to jest właśnie przyczyną nagłej metamorfozy duńskiego żużlowca. - On się zmienił. Co do tego nie ma wątpliwości. Dotyczy to nie tylko jego zachowania w parkingu, ale także postawy na torze. W jego jeździe nie ma nawet już tej zadziorności co kiedyś - uważa Ruszkiewicz.

Z tą zadziornością różnie jednak bywa. To prawda, że Duńczyk nie awanturuje się już po przegranych wyścigach, nie rzuca zębatkami po parkingu, nie wrzeszczy na swoich mechaników i czasami potrafi nawet przeprosić rywala, którego chwilę wcześniej sfaulował. Jeszcze do niedawna było to nie do pomyślenia. Są jednak i takie sytuacje, że Pedersen potrafi pokazać rogi. Plotka głosi, że podczas meczu ligowego w Toruniu uderzył nawet Adama Skórnickiego. Jego konflikt z menedżerem Fogo Unii był zresztą szeroko opisywany przez media. To właśnie przez ten konflikt Duńczyka zabrakło w trzech meczach ligowych Fogo Unii. Na marginesie można dodać, że wszystkie te spotkania leszczynianie z kretesem przegrali.

Konflikt z menedżerem
- Nie rozumiałem tych decyzji. Nie czułem się wtedy słabszy od swoich kolegów i nie zasługiwałem na to, żeby być odsuniętym od zespołu. Przy ustalaniu składu menedżer kierował się jednak swoimi sympatiami, a nie aktualną formą zawodników. To pra-wda, że miałem słabsze występy i czasami jechałem poniżej swoich możliwości. Były wyścigi, że zawiodłem, ale kto w naszej drużynie w tym sezonie nie zawiódł? - pytał Pedersen dziennikarzy podczas jednej ze swoich ostatnich wizyt w Lesznie. Duńczyk największe pretensje miał do menedżera o to, że ten nie wystawił go do rewanżowego, arcyważnego meczu z Betard Spartą Wrocław, choć on przyjechał na to spotkanie prosto z odległego Togliatti. I to na prośbę prezesa Piotra Rusieckiego.

Jaka zatem przyszłość czeka Duńczyka w leszczyńskiej drużynie? - Dla mnie sprawa jest oczywista. Mam jeszcze na rok ważny kontrakt i chcę go wypełnić. Dobrze się czuję w Lesznie. Z tym zespołem zdobyłem pierwszy w swojej karierze tytuł drużynowego mistrza Polski i nadal chciałbym z nim odnosić kolejne sukcesy - zapewniał nie tak dawno Pedersen. Żużlowiec z Odense, wbrew temu co niektórzy mówią, nie myśli też jeszcze o sportowej emeryturze. - Jestem wprawdzie teraz kontuzjowany, ale w ostatnim czasie wróciłem do wysokiej formy i z dużym optymizmem spoglądam w przyszłość - zapewnił w duńskiej telewizji.

I dobrze, bo Pedersen jest potrzebny speedwayowi. Można go nie lubić, krytykować za ostrą jazdę, ale też nie sposób nie docenić tego, co osiągnął. Kiedy w 1997 roku pojawił się w czeskim Mseno na finale indywidualnych mistrzostw świata juniorów i dwa razy z rzędu przewracał wielkiego faworyta tamtych zawodów Rafała Dobruckiego, pewnie nikt nie przypuszczał, że ten agresywnie jeżdżący młody chłopak w przyszłości zostanie trzykrotnym mistrzem świata i cztery razy poprowadzi Danię do zwycięstwa w Drużynowym Pucharze Świata. Teraz dołożył do tego jeszcze, brakujący w jego kolekcji, tytuł mistrza Starego Kontynentu. Pedersen w wieku 39 lat może zatem poczuć się żużlowcem spełnionym. I czy tego ktoś chce, czy nie, jego nazwisko już na stałe zapisało się w historii czarnego sportu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Od zera do bohatera, czyli dziwny sezon zakochanego Nicki Pedersena - Głos Wielkopolski

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska