Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nowe Horyzonty: wywiad z Joanną Łapińską

Justyna Kościelna
Janusz Wójtowicz
Jeździ po całym świecie i ogląda setki produkcji, byś Ty - Nowohoryzontowiczu - mógł pod koniec lipca siedzieć wbity w kinowy fotel, a po seansie powiedzieć, że zobaczyłeś film "miażdżący psychikę". Kim jest Joanna Łapińska, prawa ręka Romana Gutka, od kilku edycji dyrektor artystyczna festiwalu Nowe Horyzonty?

Ależ ma Pani piękną pracę!
To prawda, jest wymarzona, sprawia mi ogromną przyjemność. Ale też pochłania mnóstwo czasu, o co miewa pretensje moja rodzina. Bardzo często z jednej podróży przeskakuję w drugą, mam tylko chwilę na przepakowanie walizek. Tuż po Nowych Horyzontach lecę na festiwal do Locarno, a trzy tygodnie później w dwumiesięczny tour po całym świecie. Zmiany czasu, pogody - do tego trzeba się przyzwyczaić. Na przykład w Korei wstajemy o drugiej rano czasu polskiego...

I pewnie głowicie się, jak nie zasnąć na pierwszych pokazach...
Nauczyliśmy się tak ustawiać program, żeby tego uniknąć. Ale czasami się zdarza. W tamtym roku moja przyjaciółka z Francji zasnęła na jednym z konkursowych filmów, na którym bardzo jej zależało. Nie mogła sobie wybaczyć przez kilka dni, że zdarzyła się jej taka wpadka amatora.
Podczas jednego wyjazdu ogląda Pani kilkadziesiąt tytułów. Wszystkich nie sposób zapamiętać.
Niesamowicie pomagają nam rozmowy - bez nich nie ma kina. Najtrudniej zapamiętać produkcje przeciętne. Bywa, że idziemy na film, którego - wydawałoby się - wcześniej nie oglądaliśmy, i jak lecą pierwsze ujęcia, przekonujemy się, że jednak oglądaliśmy, tylko zupełnie wyleciało nam to z pamięci.

Jak określacie takie przeciętniaki?
Dwa najgorsze określenia, jakie mogą paść z naszych ust pod adresem filmu, to "Już to tyle razy widziałam..." lub "ten film jest, no... interesujący".

I reżyser filmu "widzianego nie raz" lub "interesującego" może pożegnać się z myślą, że pokaże go na Nowych Horyzontach.
Co najwyżej trafia na listę rezerwową.

Interesująca, już bez cudzysłowu, jest Pani kariera. Jak trafiła Pani do ekipy Romana Gutka?
Jestem przy festiwalu od drugiej edycji, straciłam tylko pierwszą odsłonę w Sanoku. Do nowohoryzontowej ekipy dołączyłam w najgorętszym momencie - gdy tworzyło się biuro przed drugą edycją, wszystko, poza nazwą, tworzone było od zera, a najważniejsze funkcje były nieobsadzone. Studiowałam psychologię w Warszawie i filmoznawstwo w Łodzi, ale najważniejsze w moim życiu było zdecydowanie kino. Pomyślałam, że fajnie by było być wolontariuszką na festiwalu. Złożyłam CV, napisałam pełen emocji list motywacyjny i się udało.

Co było w liście?
To był mój pierwszy list motywacyjny w życiu. Przygotowany nie do końca profesjonalnie, ale pełen entuzjazmu i zapewnień, że naprawdę kocham kino. Kilka lat temu Roman robił porządek u siebie i znalazł ten list. Czytaliśmy go z wielką nostalgią.

Rozumiem, że zatrudnił Panią sam szef.
Pamiętam, że był Dzień Dziecka. Zadzwoniła moja komórka i w telefonie usłyszałam: "Dzień dobry, Roman Gutek, czy nie przeszkadzam?". Magiczna chwila. Chciałam być wolontariuszką, a zostałam koordynatorką festiwalu! Pracowało się świetnie, byłam gotowa poświęcić każdą minutę życia, by tworzyć tę imprezę. Po jakimś czasie zajęłam się układaniem programu, czyli rzeczą, która najbardziej mnie interesowała.

Ale się Pani uśmiecha, wspominając początki.
Bo myślę o nich z wielkim sentymentem. Wspaniale przygotowywało się drugą edycję w Cieszynie, chociaż było mnóstwo pracy. Miasto było przygotowane na przyjazd festiwalowiczów, ale tylko teoretycznie. W zabawny sposób objawiło się to pierwszego wieczoru, gdy nagle w całym mieście... zabrakło piwa.

Mieliście jakieś starcia z publicznością?
Oj, niejedno. Najostrzejsze chyba po projekcji "Twentynine Palms" Bruno Dumonta, bohatera tegorocznej retrospektywy. Dumont robi tam wszystko, by uśpić w nas czujność. Wprowadza w błogą atmosferę, by na końcu zafundować terapię szokową. Nie spodziewaliśmy, że ten film tak wpłynie na ludzi.

Co mówili?
Nie byli gotowi na zakończenie, mówili, że "rozwaliło" im psychikę, że nie mogą się pozbierać.

Dla Was, organizatorów, to chyba idealna sytuacja.
Trochę tak, ale nie chodzi nam o to, by krzywdzić ludzi filmami, tylko by nimi wstrząsnąć. Teraz nasi widzowie już tak nie reagują, bo są zdecydowanie bardziej wyrobieni, dojrzeli razem z kolejnymi edycjami festiwalu.

A które filmy wstrząsnęły Joanną Łapińską?
Było kilka takich seansów, między innymi "Nieodwracalne" Gaspara Noe. Ten film jest niezwykle precyzyjnie skonstruowany. Jak spotkałam Noe na jednym z festiwali, to powiedziałam mu, że jest prawdziwym szarlatanem. "Nieodwracalne" bardzo długo we mnie trwało, nie mogłam się z niego otrząsnąć. Niestety, im bardziej znam kino, tym rzadziej zdarzają się takie sytuacje, bo trudniej mnie zaskoczyć.

No właśnie. Film na DVD to raczej kiepski pomysł na prezent dla Pani?
Rzeczywiście, niewielu znajomych się na to porywa.

I do kina z popcornem pewnie też rzadko Pani chodzi?
Jak już idę, to wyciągnięta przez znajomych. Pięknie to opakowują w motywacje pod tytułem "To trzeba zobaczyć, o tym teraz wszysycy mówią i ty też musisz coś na ten temat wiedzieć".

I jak?
Zazwyczaj wychodzę rozczarowana. Nie pamiętam filmu mainstreamowego, któryby mi się ostatnio spodobał, ale nie oglądam ich dużo. Czasami na festiwalach zdarzają się takie produkcje, więc mam poczucie, że konieczną dawkę komercyjnego kina dostaję. Więcej mi nie potrzeba.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska