Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Mistrz i Małgorzata" wciąż pełen tajemnic [WYWIAD]

Małgorzata Matuszewska
"Mistrz i Małgorzata" w Capitolu
"Mistrz i Małgorzata" w Capitolu
- Bułhakow nie mógł wprost pisać o Stalinie. W "Dzienniku Mistrza i Małgorzaty" rzeczywistość była dużo bardziej dojmująca - mówi Wojciech Kościelniak, reżyser teatralny, w rozmowie z Małgorzatą Matuszewską.

Kiedy Pan przeczytał "Mistrza i Małgorzatę" pierwszy raz?
Miałem nie więcej niż 17-18 lat. Książka krążyła wśród znajomych jako modna, niezwykła, ciekawa. Żyła wśród nas, opowiadało się o niej anegdoty - cytowało, jak się zachował ten bohater lub inny. Trafiła do nas nie tylko jako wartość filozoficzna - wtedy mniej dostrzegaliśmy te cechy "Mistrza...", ale bardzo zaintrygowała żywością charakterów, niesamowitych sytuacji. Sposobem prowadzenia akcji, konfliktami. Tym wszystkim, co odbiera czytelnik.

Powieść pozostaje niezgłębiona, czy udało się już Panu ją zgłębić?
Nie (śmiech). Jest niezgłębiona, szeroka, jak może być życie człowieka, czy - inaczej mówiąc - szeroka jak wszechświat. Ale tamte przestrzenie można (teoretycznie) zgłębić, "Mistrz..." pozostanie pełen tajemnic.

Co to znaczy dla adaptatora tekstu?
To znaczy, że tylko takim kluczem trzeba ją przenosić na scenę. Trzeba mieć silny klucz konwencji, żeby nośnik, jakim jest literatura, przenieść na inny nośnik, stosując właściwe środki. Nie próbować oddać wszystkiego, co czytelnik znajdzie w książce, bo to jest po prostu niemożliwe.

Nie da się?
Nie ma sensu opowiadać wszystkich wątków ani nie ma sensu opowiadać tego w sposób całkowicie właściwy książce. Potrzebowalibyśmy na to bardzo wiele wieczorów. Oprócz pięknej, filozoficznej, dialogowej warstwy: jak opowiadanie Mistrza w klinice, spotkanie na Patriarszych Prudach, spotkania Wolanda z adwersarzami, które są długie i spokojniejsze w narracji, "Mistrz i Małgorzata" ma ogromną warstwę filmową, wręcz scen cyrkowo-kome-diowo-małomiasteczkowych. Czy to scena w Variete, czy w Gribojedowie, bal u szatana - wszystkie są pomyślane głęboko, mądrze, ale też bardzo efektownie.

Muzycznie? Ludowo, a może jak opera czy musical?
Musicalowo. Wydaje mi się, że idąc tym kluczem, zobaczyłem niewidzialny podpis Bułhakowa "wolno zamieniać na musical", oczywiście z zachowaniem wszelkich możliwych ostrożności i proporcji. To nie może być pięcio- czy ośmiogodzinne dzieło, bo musical po prostu nie bywa tak długi. Musimy tworzyć spektakl tak, żeby uronić jak najmniej z powieści i żeby powstało widowisko adekwatne do teatru muzycznego.

Ma Pan ulubioną postać w powieści Michaiła Bułhakowa?
Wolanda. Ciekawa, bo pozornie zła - przecież to szatan. Ale Woland jest sprytnie wy-myślony przez Bułhakowa. Zło przyszło do kraju zdegenerowanego, będącego w trudnym momencie, po to, żeby zniszczyć zastane zło. W związku z tym mamy taką figurę, że Zło niszcząc zło, czyni właściwie dobro. To jest zresztą w motcie książki - taki właśnie zabieg zastosował Bułhakow. Przedziwnie jest napisany Woland - będąc bezwzględnym szatanem, jest postacią pozytywną, sympatyczną, kimś, komu się kibicuje i za kim chce się podążać.

A kot Behemot?
Jest oczywiście cudowny, fajny i ciekawy (śmiech).

Za co ceni Pan Bułhakowa?
Za niebywałe poczucie humoru. Powieść z jednej strony jest opowiadana normalną, stonowaną narracją, z drugiej podszyta niezwykłym szyderstwem i złośliwością. Cenię Bułhakowa za to, że potrafił, w czasach, w których jakiekolwiek odstępstwo od komunistycznej wizji groziło śmiercią, miał odwagę być sobą. Miał odwagę głośno nazywać rzeczy po imieniu - pewnie w ramach jakichś proporcji, ale jednak oficjalnie mówił, że rewolucja październikowa była dla niego katastrofą. Stalin o tym wiedział, a mimo to go oszczędził. To nie było łatwe w tamtych czasach. Sami pamiętamy, że w dużo mniej groźnym Peerelu mówienie prawdy było ryzykowne. Mimo wszystko Bułhakow zachował, co widać w "Mistrzu i Małgorzacie", pogodę ducha, radość, zdolność do świrowania, cudownego wymyślania niesamowitych, pokręconych postaci. Jednocześnie nosił w sobie wspaniałego, spokojnego inteligenta. To jest nieprawdopodobne połączenie. Żadna ze stron w tej powieści nie przeważyła. Nie był ani nudziarzem, wiedzącym wszystko profesorem, z którego wiedzy niewiele wynika, ani nie był człowiekiem, dla którego mądrość i filozofia "nic nie znaczą". Ta równowaga jest wielkością Bułhakowa, dlatego przeszedł do literatury światowej, a nie incydentalnej.

W czasach wszechobecnej komercji jest też trudno mówić prawdę...
Jasne.

Spektakl, którego premiera będzie w sobotę na inauguracji przebudowanego Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu, będzie uwspółcześniony?
Nie dosłownie. Zacząłem bliżej przyglądać się temu, w jaki sposób nadać powieści współczesne brzmienie. Jak sprawić, żeby język słyszało się jako współczesny, bo to chyba jest najważniejsze w teatrze. Komunikat współczesny ma być w głowie widza, niekoniecznie na scenie. I wydaje mi się, że w tym materiale przenoszenie totalitaryzmu stalinowskiego - na przykład - na totalitaryzm korporacyjny nie ma sensu, bo strasznie długo podążalibyśmy ślepymi ścieżkami, szukając odpowiednich znaczeń. Wolałem oddać głos Bułhakowowi i jego tekstom, które są uniwersalne. Michał Bułhakow nie mógł wprost pisać o Stalinie, w związku z czym cała warstwa totalitarna jest napisana podprogowo. Nie wprost. Ale już jak się przeczyta "Dziennik Mistrza i Małgorzaty", widać, że w nim ta rzeczywistość była dużo bardziej wprost dojmująca, dotykająca i trudna. Dlatego należy zostawić interpretację widzowi, zamiast interpretować na scenie.

Odbiorca i tak słyszy to, co jemu w duszy gra?
To jest najbardziej fantastyczne w teatrze: ostateczny komunikat powstaje w głowie widza, a nie na scenie. Żebyśmy nie wiem co i nie wiem jak poustawiali na scenie, od-biorca i tak będzie czuł i myślał po swojemu. Jest przecież suwerenny. Trzeba budować komunikat w taki sposób, żeby ostateczny efekt powstawał w głowie widza.

Będzie tak bardzo plastycznie jak na Koncercie Galowym ostatniego Przeglądu Piosenki Aktorskiej, kiedy pokazał Pan "Tak jest" - piosenki Jacquesa Brela?
To zawsze okazuje się w finale. Nie chcę przesadzać kierunku plastyczności. W piosenkach Brela było to łatwiejsze, bo na scenie były jednocześnie 2-3 osoby. W niedużych scenach uzyskanie efektownej strony plastycznej jest łatwiejsze. Trudno jest od początku zakładać, że obrazy, które powstaną, będą piękne. Spektakl to żywy materiał, po prostu.

Zaczynał Pan w Capitolu z Jarosławem Stańkiem, Piotrem Dziubkiem "Operą za trzy grosze"...
Piotr był aranżerem, choć właściwie nie jest to stwierdzenie prawdziwe. Prawa autorskie nie pozwalają aranżować "Opery za trzy grosze" - był więc kierownikiem muzycznym, który wyraziście interpretował Kurta Weilla. Ogromnie mnie cieszy, że z Piotrem pracujemy już od dłuższego czasu. Z Jarkiem od prawie roku ponownie udaje mi się pracować. To fajne przeżycie i radość. Jarek jest fantastycznym choreografem, oprócz tego reżyserem. Ma fantastyczne myślenie o teatrze i budowaniu postaci ruchem. Zawsze lepiej, jak więcej głów myśli niż jedna.

Teatr Muzyczny Capitol po przebudowie jest bardzo nowoczesny. Łatwo się tu pracuje?
Dostałem bardzo efektowne i fajne zabawki. Z drugiej strony mają one swoje ograniczenia: ograniczony czas wyjazdu platform czy dźwięk, nie w każdej scenie możliwy do przyjęcia. Kiedy jeżdżą platformy boczne, czasem potrzebna jest muzyka dla uzyskania właściwego wrażenia. Zapadnie są efektowne, ale trzeba nauczyć się ich używać. Wszystko, co zostało zaplanowane, na razie udaje się nam realizować. Trzeba było się nauczyć - na przykład - że wjazd zapadni kończy 12 sekund "ryglowania" potrzebnych, by można było jej użyć następny raz. W Capitolu pracuje się fantastycznie i co jest najważniejsze: technologia bywa nieposłuszna, ale ludzie są tu świetni, pracują z zaangażowaniem, wiedzą i talentem.

Wracając do zabawek: świetnie, że są "zabawki" do pokazania "Mistrza i Małgorzaty"?
Tak. Jeżdżące zapadnie i platformy, skomputeryzowane sztankiety - owszem - to przydatne, ale powinno rozsądnie współgrać z narracją sceniczną. Trzeba uważać, by nie przesadzić z efektem. "Mistrz i Małgorzata" od pierwszych chwil jest książką magiczną - Woland przybywa do Moskwy, zaczarowuje ją i mieszkańców na różne sposoby. Capitolowa technologia pozwala to w prosty sposób opowiedzieć.

Woli Pan prostotę teatralnego języka?
Zawsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska