Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lubin: Mnóstwo dzieci czeka na adopcję

Piotr Kanikowski
W Lubinie taki widok to rzadkość. Wiele dzieci nie może doczekać się na adopcję
W Lubinie taki widok to rzadkość. Wiele dzieci nie może doczekać się na adopcję Fot. archiwum
Kilkanaście rodzin, które od miesięcy bezskutecznie czeka na dziecko w Ośrodku Adopcyjnym w Lubinie, ma żal do starostwa, że do dziś nie podpisało umowy na prowadzenie pogotowia rodzinnego. Bez takiej placówki ich szanse na adopcję spadają niemal do zera, bo w powiecie nie ma miejsca, w którym najmłodsze dzieci (do 5 lat) mogłyby oczekiwać na nowych mamę i tatę.

Pogotowie chciała prowadzić pani Małgorzata, mieszkanka jednej z podlubińskich wsi (nazwisko do wiadomości redakcji). Właściwie to namówiła ją Joanna Bałasz, szefowa Ośrodka Adopcyjnego w Lubinie, kierująca również Domem Małych Dzieci w Ścinawie. Właśnie stamtąd obie się znają.
- Pani Małgorzata po śmierci męża przelała całą swoją miłość na dzieci - mówi Joanna Bałasz. - Od kilku lat jest wolontariuszką naszej placówki. Dała się poznać jako bardzo dobra osoba, czuła i odpowiedzialna. Dla naszych dzieci jest ukochaną ciocią.

Wiele rodzin czeka na dziecko w Lubinie. Skarżą się: To urzędnicy blokują adopcję

W domu pani Małgorzaty spędzają każdy weekend, każde ferie, każde wakacje. Ona zabiera je na wycieczki, do kina, do teatru. Także do lekarza czy dentysty, kiedy jest potrzebna nagła pomoc. Bawi się z nimi, rozmawia. Jest powierniczką tajemnic, których nie powierzyłyby nikomu innemu. Nie mogą się doczekać, kiedy przyjedzie do Ścinawy. Jej siedmioletni syn dla wielu dzieci jest jak brat.
Dlatego wybór osoby, która mogłaby poprowadzić w swym domu pogotowie rodzinne, wydawał się oczywisty. Pani Małgorzata w grudniu 2008 r. zgłosiła się do Ośrodka Adopcyjnego, skończyła szkolenie, w maju 2009 r. komisja z szefową Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie Aliną Tarczyńską zakwalifikowała ją do tej roli.
Potem sytuacja zaczęła się komplikować. Pani Małgorzata odkryła przypadkiem, że Alina Tarczyńska nie ma kwalifikacji wymaganych na stanowisku dyrektora PCPR. Chodziło o dyplom specjalisty organizacji pomocy społecznej. Ściślej mówiąc, dyplom był, ale wystawiony przez szkołę policealną. Gdy sprawa zrobiła się głośna, dyrektorka PCPR akurat kończyła studia podyplomowe.
Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie zrewanżowało się składając doniesienia w prokuraturze na panią Małgorzatę. Żadne z nich się nie potwierdziło, ale skutecznie zatruwają jej życie. I - jak mówi Joanna Bałasz - zniechęcają inne rodziny do angażowania się w pomoc Domowi Małych Dzieci. Z tego powodu coraz mniej osób decyduje się na zabieranie dzieci na weekendy.
W oparciu o informacje PCPR, niedostępne dla pani Małgorzaty, zarząd powiatu do tej pory nie wydał zgody na prowadzenie przez nią rodziny zastępczej o charakterze pogotowia rodzinnego. Dziś będzie po raz kolejny omawiał tę sprawę.

Oczekiwanie na adopcję trwa długo nie ze względu na brak pogotowia rodzinnego

Z naszych informacji wynika, że obiekcje PCPR mogły budzić warunki lokalowe i zbyt skromne, zdaniem urzędników, dochody. Fakt, marmurów i hebanów w domu pani Małgorzaty nie ma. Jest za to czysto i schludnie. I mnóstwo zabawek. Wolontariuszkę stać, by od kilku lat co weekend jechać do Ścinawy. Za bilety, lody, posiłki płaci z własnej kieszeni. Za wizyty u lekarza czy dentysty też.
Alina Tarczyńska wyjaśnia, że decyzje w sprawie pogotowia rodzinnego podejmuje samodzielnie zarząd powiatu. Rola PCPR polega wyłącznie na przekazywaniu do starostwa informacji, które są mu potrzebne.
- Oczekiwanie na adopcję trwa długo nie ze względu na brak pogotowia rodzinnego, lecz dlatego, że mniej dzieci szuka rodziny - twierdzi Alina Tarczyńska. - W 2008 r. było ich 16, w 2009 r. tylko czworo, w tym - dwoje.

Policja sprawdza, czy wolontariuszkę ktoś próbował zastraszyć.
Wczoraj rano pani Małgorzacie zajechał drogę samochód z dwoma mężczyznami w kominiarkach na głowach. Jeden ze zbirów wysiadł, podszedł do jej auta. "Odpuść sobie" - powiedział. Odjechali. Ona, roztrzęsiona, wróciła do domu. Kiedy trochę się uspokoiła, pojechała na policję. - Mój dom był obserwowany od kilku tygodni - opowiada Małgorzata. - Przyjeżdżały jakieś osoby, robiły zdjęcia. Były głuche telefony. Ktoś powiesił plakat z ostrzeżeniem: "Uważaj!". Do dziś się tym nie przejmowałam.

Czy urzędnicy potrafią dobrze zadbać o dzieci porzucone przez rodziców?

Komentujcie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska