18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz L. Wiśniewski: Może wybiorę Wrocław

Małgorzata Matuszewska
Janusz L. Wiśniewski
Janusz L. Wiśniewski Tomasz Hołod
Z pisarzem Januszem L. Wiśniewskim, pisarzem, o jego najnowszej książce "Miłość oraz inne dysonanse" rozmawia Małgorzata Matuszewska.

Dlaczego napisał Pan książkę z Rosjanką Iradą Wownenko?
Do tej współpracy nigdy by nie doszło, gdybym nie był w Rosji obecny jako autor. Trafiłem tam pierwszy raz w 2007 roku, dwa lata wcześniej Rosjanie wydali "Samotność w Sieci", która stała się niezwykle popularna. Od tego momentu Rosjanie wydali wszystkie moje książki, a ich czytelnicy przeczytali ponad milion egzemplarzy. Odwdzięczam się im, uczestnicząc w spotkaniach autorskich nie tylko w Moskwie i Sankt Petersburgu, ale także na Dalekim Wschodzie, w Chabarowsku i Władywostoku. Często bywam w Rosji, chciałem o niej napisać, ale - mimo wizyt w tym kraju - nie znam go wystarczająco. Po spotkaniu w Domu Knigi w najpiękniejszej księgarni na najpiękniejszej ulicy świata - to Newski Prospekt w Sankt Petersburgu, podeszła do mnie młoda kobieta i zapytała wprost: panie Wiśniewski, czy nie chciałby pan ze mną napisać książki? To była Irada Wownenko.

Mogło się więc spełnić Pana marzenie o napisaniu książki o Rosji, bo współautorka zna ją bardzo dobrze?
Tak. Okazało się, że Irada miała wtedy już dwie książki w swoim dorobku, trzy napisane bajki, jest doktorem kulturoznawstwa, wicedyrektorem muzeum, magistrem germanistyki. Nadarzyła się okazja współpracy z kimś, kto umie pisać i zna dobrze swój kraj, więc się zgodziłem. Nie ma w Polsce przykładu napisania wspólnej powieści przez Rosjanina i Polaka. Wydawało mi się interesujące spojrzenie na Rosję oczami Polaka, na Polskę oczami Rosjanki. Nie lubię pisać wspólnych książek z innymi autorami, choć z Małgorzatą Domagalik napisaliśmy już dwie: "188 dni i nocy" oraz "Między wierszami" - ale to epistolografia, będąca zupełnie czymś innym, niż napisanie wspólnej powieści. Pisząc z Iradą "Miłość oraz inne dysonanse" musieliśmy połączyć wątki, bohaterów, iść na większe kompromisy. Pisanie jest rodzajem intymności, którą trzeba z kimś podzielić. Irada przyszła następnego dnia z przedstawicielem wydawnictwa, które chciało tę książkę opublikować. I tak książka najpierw ukazała się w Rosji, a po roku w Polsce, co jest ewenementem - pierwszy raz polskie wydawnictwo musiało kupić prawa do wydania od Rosjan.

Pamiętam, jak kilka lat temu opowiadał mi Pan o swojej fascynacji sposobem czytania książek przez Rosjan. Tam ludzie czytają wielką literaturę na ulicy, np. czytała ją pani przy toalecie miejskiej...
... i żebrak, który zapominał żebrać, bo się zaczytał w książce. Bardzo mi się to spodobało.
Polski czytelnik nie dostrzeże tajników warsztatu wspólnego pisania. Jak je zorganizowaliście?
Każde z nas pisało w swoim języku, bo nie jesteśmy w stanie pisać powieści gęstej od emocji w obcych sobie językach. Piszę dużo prac naukowych po niemiecku i angielsku, ale literaturę mogę tworzyć tylko po polsku. Język literacki wymaga nie tylko znajomości słów i gramatyki, ale grania słowami, wykorzystania ich szerszego znaczenia, nastroju języka, który rozumiem tylko w ojczystej mowie. Dlatego wszystkie moje książki piszę po polsku. Irada też mogła pisać wyłącznie po rosyjsku. Książka została więc napisana przez dwóch mężczyznę i kobietę, bo między mną a Iradą stał zawsze tłumacz.

Miał bardzo ciężką pracę?
Zwykle translator dostaje manuskrypt i tłumaczy, a w naszym wypadku musiał rzucać wszystko i tłumaczyć fragment napisany przeze mnie na rosyjski, żeby Irada mogła je przeczytać i pisać dalej swoją część. Nasz tłumacz robił to bardzo szybko, ale całość wymagała karkołomnej pracy: używania codziennie internetu, skype’a, dwóch wizyt Irady Wownenko w Berlinie, do którego przyjeżdża, bo współpracuje także z tamtejszym muzeum, więc na dyskusje o wątkach i bohaterach przyjeżdżałem do Berlina z Frankfurtu. Dwa razy poleciałem do Sankt Petersburga, to było potrzebne ze względu na spotkanie w Rosji naszych bohaterów. Losy Struny - Polaka, krytyka muzycznego, pacjenta szpitala psychiatrycznego w Pankow w Berlinie i losy Rosjanki Anny przed ich powieściowym spotkaniem mogliśmy opisywać niezależnie. Ale w powieści są symbole i wydarzenia ich łączące, spotkaliśmy się więc z Iradą w Moskwie, żeby pójść razem na grób Wysockiego i poczuć wspólny nastrój. To nie był łatwy projekt, wymagał czasu, wędrowania, lotów, zaangażowania urlopu, bo przecież oboje pracujemy i mamy zawodowe obowiązki poza pisaniem.

Co ciekawego znalazł Pan w rosyjskiej duszy?
Bliska jest mi mentalność Rosjan, ich specyficzny smutek, mistycyzm, znaczenie literatury w życiu, ich refleksje nad sensem egzystencji, typowe szczególnie dla wykształconych Rosjan. Są bardzo wrażliwi, potrafią zrezygnować z wielu rzeczy, jeśli ktoś ich ujmie swoją wrażliwością. Jeśli my jesteśmy gościnni, to oni są megagościnni, romantyczni. Mają to, czego szukam w ludziach i sam reprezentuję - pewien smutek, rozczarowania życiem. Ich spojrzenie na świat bardzo mi się podoba, dostrzegam ich "maleńkość" w wielkim kraju rządzonym zawsze przez kogoś z mocną ręką.

Bohaterowie stykają się z katastrofą smoleńską. Pisaliście książkę po 10 kwietnia 2010 roku?
Nie, zaczęliśmy przed. Ale kiedy samolot z polską delegacją rozbił się pod Smoleńskiem, Irada była wstrząśnięta, a ja dostałem bardzo wiele listów od rosyjskich czytelników z wyrazami współczucia. Pisali, że w Moskwie skończyły się biało-czerwone goździki, bo ludzie je kupują i składają pod miejscami polskimi. Zastanawialiśmy się, czy katastrofa powinna znaleźć odzwierciedlenie w powieści i uznaliśmy, że sztucznym byłoby jej przemilczenie, bo to dotyczy i Polaków, i Rosjan. Pisaliśmy o reakcjach moskiewskiej ulicy, reakcjach mieszkańców Krakowa i Nowej Huty, gdzie akurat był mój bohater. Nie sądziliśmy wtedy, że katastrofa stanie się politycznym tematem, traktowaliśmy ją w kategorii ludzkiej tragedii. Nikt nie podejrzewał, że to będzie gorąca, bardzo upolityczniona sprawa. Książka ukazała się w Rosji przed rokiem i stała się bardzo popularna. W Polsce wyszła w listopadzie tego roku, akurat wybuchł znowu przygaszony płomień dyskusji smoleńskiej za sprawą publikacji o domniemanych śladach trotylu na wraku, czego nie mogliśmy przecież przewidzieć.

Obserwuje Pan mieszkańców miejsc, do których Pan przyjeżdża?
Tak. Rosjanie są interesujący. Mieszkam tak długo w Niemczech, że w pewnym sensie jest to moja druga ojczyzna. Obserwuję Niemców: ich zachowania, zastanawiam się, jakie wyznają wartości, z czego się śmieją, co jedzą, co kochają. Podobnie patrzę na Rosjan i mogę sobie nawet wyobrazić własne życie w Rosji, bo dobrze się tam czuję, ale pewnie się tam nie przeniosę.

Dużo jest w Rosji porażającej biedy?
Porażającej może nie, ale dużo jest siermiężności. Trochę dalej od dwóch metropolii są miejsca przypominające Polskę wczesnych lat 70., nie można by ich odróżnić, gdyby nie wszechobecne telefony komórkowe. Kapitalizm jest bardzo brutalny, widać wielkie bogactwo i ogromną biedę.

Wyobraża pan sobie mieszkanie gdzieś poza Niemcami?
Oczywiście, że tak. Tam wychowałem oraz wykształciłem córki, a teraz planuję powrót do Polski, żeby pracować na polskiej uczelni i mieć więcej czasu na pisanie książek. Jednym z rozpatrywanych miejsc jest Wrocław, tu są dobre uczelnie. Jestem po habilitacji z chemii, więc mam nadzieję znaleźć pracę. We Wrocławiu jest lotnisko i połączenie autostradowe z Frankfurtem, gdzie zostaną moje córki i najbliżsi, więc ten plan ma dobre podstawy.

Przygląda się Pan bacznie Wrocławiowi?
Poznaniowi i Wrocławiowi, choć Wrocławiowi nie muszę się bardzo przyglądać, znam go doskonale. Już Jakub - bohater "Samotności w Sieci" przeżył tu swój epizod. Struna z "Miłości oraz innych dysonansów" słuchał koncertu we Wrocławiu. Nie rozpatruję więc miasta literacko, ale rozważam je jako miejsce mojej potencjalnej przyszłej pracy. Wewnętrzną decyzję wewnętrzną już podjąłem, teraz muszę ją zrealizować. Powrót do Polski po latach mieszkania w Niemczech jest trudną decyzją.

W "Miłości oraz innych dysonansach" wstrząsające jest spotkanie bohatera z rodzicami Daszy. Struna kłamie dla ich dobra. Istnieje tzw. szlachetne kłamstwo?
Bywa, że prawda nic dobrego nikomu nie przyniesie. Struna kłamie, żeby stępić ich ból, a jego kłamstwo nikomu nie szkodzi, za to na pewno pomoże rodzicom dziewczyny. Są sytuacje w życiu, kiedy kłamstwo jest najlepszym wyjściem.

Nad czym Pan teraz pracuje?
Nad powieścią pt. "Hotel". Prowadzę podróżnicze życie - zawodowo i książkowo. Moje książki są wydawane także w Chinach, Wietnamie, wszędzie tam bywam, mieszkałem w ponad 2,5 tysiącach hoteli. Czasami mam tego dość. W hotelach ludzie są inni, za drzwiami pokojów hotelowych odbywają się rzeczy nie do pomyślenia w domach prywatnych. Ludzie zakładają maski, hotele mają atmosferę nawet grzechu. Chcę wejść w ich biografie, wejść do hotelowych pokoi i opisać tę intymność.

Nie ma Pan dość popularności?
Celowo nie wydałem książek w Niemczech, więc nikt tam ich nie czyta. Przez wiele lat moi biurowi koledzy nie wiedzieli, że jestem autorem bestsellera "Samotność w Sieci".

Ciekawie pisze Pan o fachu krytyka muzycznego. Jest Pan melomanem?
Dużo się uczę, pisząc książki. Pisząc o krytyku muzycznym, musiałem niejako wejść w jego skórę. Meloman to stare, dobre polskie słowo. Lubię różne rodzaje muzyki, nie wyobrażam sobie bez niej życia. Struna jest krytykiem muzyki klasycznej, której jest sporo w książce. Lubić muzykę - czyli być melomanem, a wiedzieć o niej tak dużo, by fachowo pisać, to dwie różne sprawy, więc moje biuro we Frankfurcie było zarzucone biografiami kompozytorów, encyklopediami muzyki, na biurku miałem mnóstwo płyt. Pisząc o koncercie Czajkowskiego, słuchałem tego koncertu, rozmawiałem też z orkiestrowymi muzykami.

Czego Pan jeszcze nie znalazł w życiu, a chciałby pokosztować?
Przede wszystkim luksusu posiadania czasu i życia nie ściśle według terminarza. Niedawno byłem na polsko-niemieckim spotkaniu literackim w Greifswald nad Bałtykiem, natychmiast po jego zakończeniu przejechałem 800 km samochodem do Frankfurtu, żeby zdążyć na 11.40 na samolot, którym poleciałem przez Istambuł do Kirgistanu, gdzie jako jedyny Polak byłem zaproszony na pierwszy festiwal książki Azji centralnej. Spędziłem tam cztery dni, poleciałem na kilka godzin do Frankfurtu, przepakowałem walizki i poleciałem na spotkanie z czytelnikami w Rzeszowie, potem do Katowic i na Wrocławskie Promocje Dobrych Książek. Wszystkie te podróże odbywam w ramach urlopu, bo pracodawca nie daje mi wolnego na promocję książek. Chciałbym mieć spokojny czas bez terminów, samolotów, lotnisk, żebym nie musiał martwić się o ewentualne spóźnienie.

Jak Pan ładuje baterie?
Mam przywilej posiadania pieniędzy i raz w roku z niego korzystam. Siadam nad mapą Ziemi i "rzucam lotką". Mogę pojechać tam, gdzie ona padnie. Wybieram Polinezję Francuską, Seszele, Mauritius, Madagaskar, Kambodżę. Podróżując, w miarę możliwości odcinam się od internetu i odpoczywam, choć nie zamykam oczu i uszu, bo z podróży bardzo często przywożę felietony do "Pani". Od pisania się nie da uciec…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska