- To był jeden z pierwszych telefonów tego dnia. Zadzwoniła kobieta. Nie przedstawiała się nawet, za to krzycząc zażądała, by policja natychmiast przyjechała do wioski, w której mieszka i ukarała mandatem jej sąsiada gwałciciela. Groziła, że jeśli nie zrobimy z nim porządku, to ona napisze na nas skargę do komendy głównej - wspomina Arkadiusz Wojnowski z Komendy Powiatowej Policji w Świdnicy.
- I nie byłoby w tym wzburzeniu nic szczególnego, gdyby nie fakt, że chodziło o dwie jej kaczki i kaczora należącego do sąsiada. Kaczor ten, jak relacjonowała, nie pytając nikogo o zgodę, przychodził na cudze podwórko i gwałci jej ptaki. Kilka razy przepędziła go z podwórka miotłą, ale był uparty i przychodził nadal. Zażądała więc od sąsiada, by bezczelnego gwałciciela zabił, a gdy ten stanowczo odmówił, sam został gwałcicielem, a ona postanowiła zadzwonić po pomoc na numer 997.
Dzwoniła dotąd, aż dzielnicowy przyjechał na wieś i zdyscyplinował sąsiada. Efekt był taki, że zdenerwowany całą sytuacją mężczyzna przeznaczył biednego kaczora na rosół.
W Legnicy, podczas niszczycielskiego, lipcowego huraganu z 2009 roku, kiedy wichura zrywała dachy i łamała drzewa jak zapałki, do dyżurnego policji zadzwoniła kobieta ze głoszeniem, że wiatr porwał jej ze sznurka wypraną bieliznę.
Głogowscy policjanci otrzymali kiedyś telefonicznie zgłoszenie o ciężkim przestępstwie. Pognali więc w miejsce zdarzenia, gdzie czekał na nich mężczyzna ze stoperem w ręku. Okazało się, że żadnego przestępstwa nie było, a wzywający chciał tylko sprawdzić, jak szybko policja przyjedzie na miejsce.
Jeden z wrocławskich dyżurnych pamięta historię z włamaniem. Pod numer alarmowy zadzwoniła wieczorem przestraszona kobieta. Mówiła, że ktoś włamał się do jej domu i leży teraz w przedpokoju. Policjant chwilę z nią porozmawiał i coś mu nie pasowało. W końcu poprosił, by zapaliła światło. Przerażona kobieta nie zgodziła się. Powiedziała, że zamyka się w łazience na klucz i czeka na policjantów. - Kiedy na miejsce jechał już patrol, odebrałem drugi telefon od tej pani. Była zmieszana. Powiedziała, że zapaliła światło i okazało się, że przedpokoju leży jej pijany mąż - wspomina.
- Pamiętam też mężczyznę, którzy żądał interwencji w autobusie miejskim, którym podróżował. Było mu za gorąco, a pojazd nie miał klimatyzacji - dodaje mundurowy.
Czytaj dalej na kolejnej stronie
Dyżurny z kłodzkiej komendy przypomina sobie starszą panią, która zadzwoniła i zgłosiła przestępstwo operatora telefonii komórkowej. Jak się potem okazało, zapomniała naładować telefonu i ten jej padł. Uznała jednak, że sprzedano jej zepsuty model i na linii 997 szukała sprawiedliwości. - Albo po prostu chciała się pożalić i porozmawiać. Samotne, starsze osoby często zajmowały nasz czas błahostkami - mówi policjant i dodaje: - Pamiętam też telefony z prośbą o podanie numeru PIN do komórki, a nawet karty bankomatowej. Zdaniem dzwoniących powinniśmy mieć je w swojej bazie. Były też prośby o wyciągnięcie karty z bankomatu - opowiada.
W tym roku do Sądu Rejonowego w Dzierżoniowie trafił wniosek o ukaranie 31-latki, która od dwóch lat nęka policjantów telefonami. Justyna F. systematycznie zgłasza przestępstwa, których nie ma, prosi o nieuzasadniony przyjazd lub po prostu blokuje numer, wykonując tzw. głuche telefony. Na koncie ma kilkanaście mandatów karnych i dwa wyroki sądowe za fałszywe zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. W kwietniu 31-latka w ciągu 12 godzin wykonała 207 połączeń pod numer 997 i 310 pod numer 112, utrudniając dodzwonienie się tym, którzy tej pomocy naprawdę potrzebowali. Pytana dlaczego to robi, nie kryła, że po prostu nie lubi policji i w ten sposób chce utrudnić mundurowym życie.
55-letnia mieszkanka Lubina w ubiegłym roku zadzwoniła na numer 997, informując, że 2-letnie dziecko jej córki nie oddycha. Policjant natychmiast skierował pod wskazany adres patrol policji oraz pogotowie ratunkowe. W mieszkaniu nikogo jednak nie zastał. Funkcjonariusze szukali matki i dziecka wszędzie, a kiedy w końcu odnaleźli ją na spacerze w parku, okazało się, że maleństwo jest całe i zdrowe.
Podczas przesłuchania babcia dziecka wyznała, że chciała zrobić na złość swojej córce, z którą dwa dni wcześniej się pokłóciła.
- Ale ludzie dzwonią też z błahych i w sumie zabawnych powodów. Na przykład zadzwonił mężczyzna i zażądał interwencji policji w domu. Zapytany o powód poinformował, że nie odzywa się z żoną i prosi, aby to policjanci przyjechali i spytali, gdzie są kluczyki od ich samochodu. Inny dzwoniący stwierdził natomiast, że żona jest na niego obrażona i od kilku dni nie robi nic w domu. Prosił, by przyjechać i nakazać jej zajęcie się obiadem, sprzątaniem i prasowaniem - opowiada Jan Pociecha z Komendy Powiatowej w Lubinie.
Osobną grupą są tzw. interwencje zwierzęce. W tym roku policjanci poszukiwali już krokodyla w Świebodzicach, który okazał się zabawką, czy groźnego aligatora w stawie w Rusku, który najpewniej był wymysłem bujnej wyobraźni pewnej nastolatki. Są też błagalne telefony, by zwierzakom pomóc.
- Panie komisarzu, niech Pan szybko przyjeżdża, bo Haneczka weszła na dach i chce skoczyć - lamentowała w słuchawce wałbrzyskiej policji starsza pani. - Boże! Ona się zabije. Proszę przyjechać i mi pomóc. Błagam.
Dyżurny wysłał więc na miejsce patrol policji, zawiadomił też straż pożarną. Policjanci szybko odnaleźli wskazany budynek, pod którym stała zapłakana staruszka. - Niech się pani uspokoi, wszystko będzie dobrze - zapewniali policjanci.
Kiedy jeden z nich zapytał, gdzie jest Haneczka, starsza pani wskazała dłonią na dach. - No tam, stoi na krawędzi - powiedziała, szlochając.
- Nigdy nie zapomnimy tego, co wtedy zobaczyliśmy - opowiadają policjanci z wałbrzyskiego komisariatu. - Na dachu stała śliczna, czarna kotka, na którą właścicielka wołała Haneczka. W dodatku w tym właśnie momencie przeskoczyła na pobliskie drzewo i zeszła po nim wprost w ramiona staruszki.
Czytaj dalej na kolejnej stronie
Zdarzało się, że numer 997 blokowali roztargnieni obywatele. Pewien znany w Dzierżoniowie stomatolog zgłosił np. kradzież swojego samochodu. Zrozpaczony zadzwonił na 997 wcześnie rano i zeznał, że w nocy ktoś ukradł mu auto spod domu. Opowiadał, że przyjechał wieczorem z pracy i już potem nigdzie nie jechał, a rano przed domem auta nie było. Policjanci zgłoszenie przyjęli i zaczęli szukać skradzionego samochodu. Po kilkunastu godzinach odnaleźli go nietkniętego, 200 metrów od domu pana doktora.
- Przesłuchiwany ponownie lekarz nagle przypomniał sobie, że jednak wieczorem wyszedł z domu do sklepu po papierosa, a że nie było jego ulubionych, to wsiadł do auta i podjechał do następnego sklepu - opowiadają policjanci. - Potem zapomniał, że przyjechał tam samochodem i wrócił do domu piechotą.
Efekt? Przez jego roztargnienie trzech policjantów pracowało prawie cały dzień przy poszukiwaniu auta, które nie zginęło.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?