Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dolnoślązacy muszą oddać milion złotych do ZUS-u za „lewe” zwolnienia

Adriana Boruszewska
Rekordzista z Wrocławia przebywał na fałszywym zwolnieniu lekarskim 148 dni.
Rekordzista z Wrocławia przebywał na fałszywym zwolnieniu lekarskim 148 dni. Fot. Piotr Krzyzanowski/Polskapresse
Ponad 25 tysięcy kontroli przeprowadzili pracownicy dolnośląskich oddziałów ZUS, by sprawdzić, czy mieszkańcy naszego województwa chodzą na „lewe” L4. Okazało się, że mamy się czego wstydzić. Po podliczeniu minionego roku okazało się, że Dolnoślązacy muszą zwrócić ZUS-owi milion złotych z tytułu fałszywych zwolnień lekarskich.

W wyniku kontroli przeprowadzonych w 2017 roku, do ZUS-u wróciło 1 188 937,05 zł. Najwięcej pieniędzy odzyskał legnicki oddział ZUS, bo aż 477 069,94 zł, wrocławski oddział - 475 128 zł, a wałbrzyski - 236 739,11 zł. Kontrole trwały od stycznia. We Wrocławiu pracownicy sprawdzili 13 049 osób przebywających na zwolnieniach lekarskich, w Legnicy - 6360, a w Wałbrzychu - 6204.

Skąd ZUS wie, że wystawiono „lewe” L4? Bo np. doniósł na nas życzliwy sąsiad, który zauważył, że mimo iż mamy etat i powinniśmy siedzieć w biurze, leżymy na leżaku w ogródku. Poza tym, przed kontrolowaniem pracowników nie wzbraniają się sami pracodawcy. Czasem sami jesteśmy sobie winni, bo za dużo kombinujemy i zbyt często przynosimy zwolnienia lekarskie.

Kto „kabluje”?

- Kontrole prowadzone przez ZUS są inicjowane na podstawie informacji od innych podmiotów. Na przykład pracodawca prosi o kontrolę swojego pracownika, bo uważa, że zwolnienie może być „naciągane”. Kontrole są też przeprowadzane z inicjatywy ZUS, gdy ubezpieczony wyróżnia się częstym chorowaniem, numery statystyczne chorób są coraz to inne, ubezpieczony rozpoczyna kolejne okresy zasiłkowe, tzn. choruje na jedno schorzenie przez maksymalny czas 182 dni i za chwilę choruje na kolejne schorzenie o innym numerze statystycznym - wylicza Sebastian Szczurek z ZUS-u. Dodaje, że podejrzani są zwłaszcza ci pracownicy, którzy chorują i jednocześnie unikają świadczenia rehabilitacyjnego.

Kontrole ZUS-owskie działają też w drugą stronę - gdy ZUS kontroluje małych przedsiębiorców. - Częste są przypadki, kiedy zwolnienie lekarskie jest brane tylko po to, by za czas choroby nie płacić składek, a jeszcze otrzymać zasiłek chorobowy. Takie kontrole ZUS prowadzi w trakcie konkretnego zwolnienia lekarskiego. Często jest tak, że pani ze sklepiku będąca na chorobowym, w jego trakcie normalnie pracuje w sklepie - przyznaje Szczurek.

Każdy, kto ma L4, może być skontrolowany dwa razy. Pracownicy ZUS sprawdzają, czy osoba przebywająca na L4 jest naprawdę chora oraz to, w jaki sposób wykorzystuje zwolnienie.

- W efekcie każda osoba, którą dopadła grypa, może być skontrolowana dwukrotnie - przyznaje Iwona Kowalska rzecznik regionalny ZUS województwa dolnośląskiego.

W zależności od tego, co ZUS chce sprawdzić, nasze L4 kontroluje albo pracownik, albo lekarz orzecznik. Ten ostatni, przy wykorzystaniu specjalnej aplikacji, typuje, które zwolnienia lekarskie zostaną skontrolowane.

- Kontroler ZUS zapuka do naszych drzwi, żeby zobaczyć, czy zgodnie ze wskazaniami lekarza leżymy w łóżku, a orzecznik zaprosi nas na badanie - wyjaśnia Kowalska.

Jako że kontrole odbywają się losowo, raz w miesiącu i bez zapowiedzi, efekt naszych kłamstw może być marny. Przekonali się o tym wojewódzcy rekordziści, którzy z powodu „lewego” L4 muszą oddać ZUS-owi kilkanaście tysięcy złotych. Najwyższa kwota, którą „pacjent” musiał zwrócić do ZUS-u, to 30 034,24 zł. Zakwestionowano mu 148 dni zwolnienia. „Szczęśliwiec” pochodził z regionu wrocławskiego. Kolejnym rekordzistą była osoba z Wałbrzycha. Za 137 przebywania na „lewym” L4 musi zapłacić 29 523,50 zł. Na trzecim miejscu na niechlubnym podium była osoba z Legnicy, która za 96 dni zwolnienia zapłaci 14 804,26 zł.

Zwrot pieniędzy do ZUS-u obejmuje nie tylko koszty przebywania na L4. Dolicza się do tego także odsetki.

Co może lekarz orzecznik?

Lekarz orzecznik przeprowadza badanie lekarskie. Analizuje również dokumentację medyczną w wyznaczonym miejscu lub w miejscu pobytu badanego.

- Lekarz orzecznik może także kierować kontrolowaną osobę na badanie specjalistyczne, zażądać od wystawiającego zaświadczenie lekarskie udostępnienia dokumentacji medycznej dotyczącej ubezpieczonego, a także zlecić wykonanie badań pomocniczych w wyznaczonym terminie - wylicza Sebastian Szczurek. Dodaje, że obowiązkiem osoby przebywającej na L4 jest stawienie się na badaniach i okazanie żądanej dokumentacji medycznej.

- W razie uniemożliwienia badania, nie stawienia się i nieusprawiedliwienia nieobecności lub niedostarczenia posiadanych wyników badań w wyznaczonym czasie, zaświadczenie lekarskie traci ważność od dnia następującego po tym terminie. Może tak się stać również w przypadku, gdy po analizie dokumentacji medycznej i po przeprowadzeniu badania ubezpieczonego, lekarz orzecznik określi wcześniejszą datę ustania niezdolności do pracy niż orzeczona w zaświadczeniu lekarskim. W takiej sytuacji zwolnienie traci ważność od tej daty - wyjaśnia Sebastian Szczurek.

Do drzwi puka ZUS

Kolejną kontrolę mogą przeprowadzić pracownicy ZUS, którzy sprawdzą czy może przypadkiem na „lewym” L4 pracujemy lub po prostu odpoczywamy.

- Przyłapany na tym pracownik traci prawo do zasiłku chorobowego. Zasiłek chorobowy nie przysługuje w takim przypadku za cały okres objęty zaświadczeniem lekarskim #- dodaje Szczurek.

Pracownicy ZUS-u przypominają także, że każdy ubezpieczony musi dostarczyć druk zwolnienia w ciągu 7 dni od daty jego otrzymania. - Jeżeli zwolnienie trafi do firmy po terminie, zasiłek będzie mniejszy. Świadczenie w kwocie zmniejszonej o 25 proc. wypłacane jest wtedy od ósmego dnia niezdolności do pracy do czasu dostarczenia zwolnienia - podkreśla Iwona Kowalska z dolnośląskiego ZUS-u.

Według danych ubezpieczyciela, w ostatnich latach Dolnoślązacy najczęściej brali L4 z powodu ostrego zakażenia górnych dróg oddechowych, opieki położniczej podczas ciąży oraz zaburzeń korzeni rdzeniowych i splotów nerwowych, a także całego wachlarza dolegliwości związanych z kręgosłupem: bólu, zwyrodnienia czy choroby krążków międzykręgowych.

ZUS nacięty na miliony

Milion złotych, na które naciągnęli Zakład Ubezpieczeń Społecznych fikcyjnie chorzy Dolnoślązacy, to jedna setna tego, co instytucja ta straciła na #kilkuletniej działalności grupy firm powiązanych z wrocławskim biznesmenem, a przed laty funkcjonariuszem SB Zdzisławem Kmetką.

Oprócz ZUS, ofiarami są też zwykli ludzie - pracownicy kilkuset firm, od których pensji nie były płacone składki na ubezpieczenia społeczne.

Oszukane firmy dały się namówić spółkom kontrolowanym przez biznesmena na taki biznes: przejmiemy waszych pracowników, a potem wam ich „wydzierżawimy”. Jako ich pracodawca będziemy płacić pensje, składki ZUS i podatki. Wy zapłacicie nam opłatę za usługę - mniejszą niż wasze dotychczasowe koszty.

Rzecz w tym, ze żadne składki nie były odprowadzane. Z ustaleń kontroli NIK wynika, że kilka lat zajęło urzędnikom dojście do tego, ze ZUS jest oszukiwany, a także do tego, że stoi za tym grupa firm powiązanych z jednym i tym samym człowiekiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska