Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Brzydki polityk? Najważniejsze, że będzie skuteczny

Hanna Wieczorek
Nie szanujemy polityków. Składa się na to wiele przyczyn, ale jeśli dobrze przyjrzeć się działaniom naszych partyjnych bonzów, oni sami się do tego przyczynili. Ośmieszając i obrzucając błotem przeciwników.

Jak się pozbyć politycznego konkurenta? Można walczyć z nim na argumenty, programy, można też spróbować innej metody - "wykończyć" go za pomocą kompromitujących materiałów, plotek, pomówień, w najgorszym przypadku sfingowanych afer.

Poseł gramoli się z jaccuzi

Najnowsza afera, która miała wstrząsnąć polską klasą polityczną, miała miejsce na Podkarpaciu. Paparazzo polował na zdjęcia polityków Prawa i Sprawiedliwości, którzy zjechali na Podkarpacie na wyjazdowe posiedzenie swojej partii. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce mieli wesprzeć Zdzisława Pupę w wyborach uzupełniających do Senatu.

Panowie wykorzystali, że szef PiS miał do nich dojechać i zabawili się wieczorową porą. Paparazzo między innymi uwiecznił dolnośląskiego posła i wiceprzewodniczącego PiS Adama Lipińskiego gramolącego się z jaccuzi, a raczej ubieranego w szlafrok niedaleko wanny. Udało się także nagrać posła Hoffmana żartującego nieparlamentarnie w towarzystwie agenta Tomka i pracownic biura poselskiego. Dowcip poseł ma żołnierski, ale nieodbiegający od poczucia humoru Polaków na zakrapianych spotkaniach.

Politycy są osobami publicznymi, więc opis imprezy PiS trafił na pierwsze strony gazet. A nagranie poselskich harców kilka dni królowało w internecie. Fakt faktem, że na podkarpackich wyborcach nie zrobiło ono wrażenia. Solidarnie poparli Zdzisława Pupę. A na forach internetowych można było przeczytać i takie opinie: "posłowie PiS pokazali, że są normalnymi ludźmi". A swoją drogą, przy oglądaniu filmu z "imprezki" PiS, na usta cisną się opowieści z różnych wyjazdowych imprez integracyjnych. Nie będziemy ich jednak przytaczać, bo... nie dotyczą osób publicznych. Nieco wcześniej podobną przygodę miał wrocławski poseł Stanisław Huskowski z PO. Został sfotografowany, kiedy w przerwie obrad sejmowych, załatwiał potrzeby fizjologiczne w krzakach.

Nagranie z poselskiej imprezy jest prawdziwe. Gorzej, kiedy bronią polityczną stają się nieudokumentowane pomówienia. Taką metodą posłużył się Janusz Palikot w 2008 r. Na blogu napisał wtedy: "Czy prezydent Lech Kaczyński nadużywa alkoholu? Czy prawdą jest, że jego pobyty w szpitalach mają związek z terapią antyalkoholową? Czy ucieczki do Juraty i czerwone wino to nie środki terapeutyczne, stosowane przezeń w reakcji na problemy w relacjach rodzinnych z bratem i matką?". Palikot przekonywał, że pyta publicznie o plotki krążące w kuluarach, w trosce o prezydenta i Polskę. Jednak trudno bronić przed tak sformułowanymi zarzutami-niezarzutami...

Można także posłużyć się plotką podszytą faktami. Tak, jak to zrobił Jacek Kurski w kampanii wyborczej wyciągając Donaldowi Tuskowi "dziadka w Wehrmachcie". Był rok 2005, PO i PiS w sondażach szły łeb w łeb. Kurski próbował zdyskredytować Tuska takim stwierdzeniem: "poważne źródła na Pomorzu mówią, że dziadek Tuska zgłosił się na ochotnika do Wehrmachtu". Lidera PO przepraszał za to Lech Kaczyński, a poważne badania w archiwach niemieckich ujawniły tylko jeden dokument mówiący, że "Józef Tusk urodzony 23 marca 1907 w Gdańsku. Wcielony do Wehrmachtu między 2.08.1944 a 12.10.1944 (brak dokładnej daty). Służył w kampanii Kadrowej 328. Zapasowego Batalionu Szkolnego Grenadierów". Nieco później dziennikarze TVN podali informację, że z brytyjskich dokumentów wynika, że dziadek Tuska od 24 listopada 1944 roku był w Polskich Siłach Zbrojnych.
Ta niebieska koszula

Za granicą już dawno zauważono, że wyborca chętniej głosuje na polityka, który mu się wizualnie podoba. Z tej wiedzy po raz pierwszy skorzystał Aleksander Kwaśniewski. Jeszcze dzisiaj w działach z mrożonkami można kupić prezydencką zupę, która podobno była podstawą jego diety. A niebieskie koszule, w kolorze oczu byłego prezydenta, były nieodzowną częścią garderoby każdego szanującego się polityka. W okolicach 2007 r. niejedno czasopismo rozpływało się nad polityczną skutecznością błękitu. Jednak spece od wizerunku wiedzą też, że odwołując się do wyglądu można ośmieszyć polityka. Najlepszym przykładem było zdjęcie Lecha Kaczyńskiego unoszącego wysoko rękę, by sięgnąć do klamki w Pałacu Prezydenckim. Nie ma co ukrywać, były prezydent wysokim wzrostem nie grzeszył, mierzył 166 cm. Ale generalnie wśród polskich polityków nie ma zbyt wielu gigantów pokroju prawie dwumetrowego Andrzeja Olechowskiego (198 cm) czy Romana Giertycha (196 cm). O większości można powiedzieć, że są z metra cięci. Leszek Miller mierzy bowiem 162 cm, Aleksander Kwaśniewski 170 cm, Donald Tusk - 173, a Bronisław Komorowski – 174.

Jednak wszyscy oni na zdjęciach wyglądają na prawdziwe głowy państwa. No, a Donald Tusk dorobił się fotek podczas opalania się, ale intencją publikacji było pozachwycanie się kondycją urzędującego premiera, a nie wyśmiewanie z polityka w wieku przedemerytalnym. Tylko Lechowi Kaczyńskiemu zrobiono fotografię złośliwie eksponującą mizerny wzrost. Co od razu wykorzystał Palikot, nazywając go kurduplem, a potem przepraszając go w "trosce o klamki" w Pałacu Prezydenckim.

Przecieki i nagrania oraz political fiction

Jeśli konkurent wygląda nobliwie, nie daje się złapać paparazzi z kieliszkiem wódki w ręku, drzemiąc w sejmowym holu (jak to się przytrafiło byłemu posłowi PO, Krzysztofowi Grzegorkowi) można sięgnąć po bardziej drastyczne metody.

Najwcześniej na własnej skórze przekonał się o tym łódzki polityk Porozumienia Centrum, Andrzej Kern. Gdyby w skrócie opowiadać jego historię, brzmiałaby tak: wicemarszałek Sejmu zaprzęga aparat państwowy do ścigania nieletniej córki, która uciekła z ukochanym, a na dodatek próbuje zniszczyć rodzinę chłopaka. Jego kariera kończy się, kiedy media ujawniają, że "niszczy wielką miłość", a Marek Piwowski komedią "Uprowadzenie Agaty" wbija ostatni gwóźdź do politycznej trumny wicemarszałka.

Po latach wyszło na jaw, że szesnastolatka była manipulowana przez rodzinę chłopaka, a afera miała podtekst polityczny. Tak twierdziła prokurator Elżbieta Cyrkiewicz, która prowadziła śledztwo w tej sprawie. Małżeństwo z wielkiej miłości nie przetrwało próby czasu, ale skompromitowany Kern już nie wrócił do wielkiej polityki.

Romuald Szeremietiew (ukończył prawo we Wrocławiu) był w trudniejszej sytuacji - groziło mu 10 lat więzienia. Prawicowy polityk zawsze był zainteresowany wojskiem, jest doktorem habilitowanym nauk wojskowych. W rządzie Jana Olszewskiego był wiceministrem obrony. Po raz drugi został wiceszefem MON w rządzie Jerzego Buzka, jego zwierzchnikiem był Bronisław Komorowski. Szeremietiewa zawieszono, a następnie odwołano, m.in. po publikacji Anny Marszałek i Bertolda Kittela w "Rzeczpospolitej" zarzucającej mu korupcję. Śledztwo obfitowało w spektakularne momenty, takie jak zatrzymanie asystenta Szeremietiewa na promie. Z zarzutu korupcji byłego wiceministra MON uwolniono po trzyletnim procesie, ale dziewięć lat czekał na uniewinnienie od zarzutu bezprawnego ujaw-nienia tajemnicy państwowej...

O kompromitujących taśmach nikt już nie chce słuchać. Gwoli przyzwoitości przypomnijmy "taśmy" Renaty Beger (Samoobrona), która wspólnie z dziennikarzami TVN przygotowała zasadzkę na Adama Lipińskiego (tego od jacuzzi). Taśmy zrobiły furorę. Dzisiaj kwituje się je: "pokazowa lekcja kuchni politycznej". Podobnie zresztą, kuchnią polityczną można nazwać pokazane tu przykłady walki z konkurencją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska