Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Barbara Piasecka-Johnson: Kopciuszek z Wrocławia

Hanna Wieczorek, Robert Migdał
fot. TOMASZ BOLT/POLSKAPRESSE
Po długiej chorobie zmarła Barbara Piasecka-Johnson - milionerka, filantropka, koneserka dzieł sztuki. Dzieciństwo i młodość spędziła w podwrocławskiej miejscowości. Tam też zmarła. Zostanie pochowana na cmentarzu św. Wawrzyńca we Wrocławiu, msza żałobna odbędzie się w Katedrze.

Życie Barbary Piaseckiej-Johnson przypominało bajkę o Kopciuszku. Tyle że złośliwy los obsadził ją w kilku rolach na raz: Kopciuszka, złej macochy i dobrej wróżki...

Urodziła się w 1937 roku w Staniewiczach w powiecie Kosów Poleski. Po wojnie z rodziną trafiła do małej miejscowości pod Wrocławiem, w którym zdała maturę - w III LO. Na świadectwie wśród trójek błyszczały piątki z wychowania fizycznego i przysposobienia obronnego oraz jedyna czwórka - z logiki. Chyba zresztą nauki w "Trójce" nie zalicza do najszczęśliwszych chwil w życiu, bo mimo serdecznych zaproszeń nie pokazała się na zjeździe absolwentów w 1996 roku.

Jak się okazało, stopnie szkolne nie oddawały możliwości Barbary Piaseckiej-Johnson. Bo już na Uniwersytecie Wrocławskim (wówczas jeszcze im. Bolesława Bieruta, studia rozpoczęła bowiem w 1955 roku) błyszczała. Historię sztuki ukończyła z wyróżnieniem. Pod koniec lat 60. ubiegłego wieku wyemigrowała. Najpierw do Włoch, gdzie w Rzymie kontynuowała studia, potem do Stanów Zjednoczonych. Jak mówi legenda, do USA wyjechała za namową ojca. W portmonetce miała 100 dolarów i znała jedynie kilka słów po angielsku.

Znała natomiast jeden adres: Polsko-Amerykańskiego Komitet do spraw Pomocy Emigrantom, gdzie poznała Zofię Kower-dan. To właśnie jej zawdzięczała posadę w domu Sewarda John-sona i jego drugiej żony Esther Underwood. Zofia Kowerdan pracowała tam jako kucharka, Barbara, wówczas jeszcze tylko Piasecka, została zatrudniona jako pomoc kuchenna. Szybko okazało się, że w kuchni się nie sprawdza, za to świetnie wypada jako pokojówka. I tak z pensją 100 dolarów miesięcznie przez 10 miesięcy pracowała jako kelnerka i sprzątaczka u Sewarda Johnsona w Oldwick w stanie New Jersey. Podobno przez ten czas udało jej się odłożyć tyle pieniędzy, że stać ją było na szkołę językową w Nowym Jorku.

Seward Johnson, znany prze-de wszystkim jako założyciel koncernu produkującego kosmetyki dla niemowląt Johnson&Johnson, był niepoprawnym kobieciarzem. 70-latkowi wpadła w oko młoda Polka, więc na odchodnym wręczył jej nu-mer telefonu do swego nowojorskiego apartamentu. Według jednej z wersji w apartamencie zamieszkali od razu we dwoje. Mnie się bardziej podoba inna.

Barbara Piasecka nie zadzwoniła do Johnsona. Była zakochana w polskim żeglarzu Piotrze Ejsmoncie. Jednak Piotr razem z bratem Mieczysławem wyruszyli jachtem Polonia w rejs dookoła świata. Ich jacht zaginął na Morzu Karaibskim. Seward Johnson był w pobliżu, odnalazł Barbarę i zaproponował jej pracę kustosza rodzinnej galerii sztuki z pensją 1000 dolarów miesięcznie. Nie dla jej urody: zaimponowała mu wielką wiedzą, kiedy na jego zaproszenie obejrzała i oceniła obrazy w jego nowojorskim apartamencie.

Amerykański miliarder zabrał Barbarę w podróż do Europy. Londyn, Rzym, Paryż. Wszędzie oczywiście wizyty w najsłynniejszych muzeach i galeriach świata. Izakupy, nie, nie pięknych sukien - dzieł sztuki. Żona Sewarda, Esther, wierzyła, że mąż wróci do niej. Bo w ciągu 32 lat małżeństwa zdarzały mu się już takie skoki w bok. Nie wrócił, rozwiódł się z Esther i prawie natychmiast ożenił z Barbarą. Ona miała wtedy 34 lata, on 76.

- Barbara Piasecka-Johnson imponowała mi. Zgromadziła potężną kolekcję, która miała bardzo wysoki poziom. Lubiła otaczać się pięknem, była na nie wrażliwa. Można powiedzieć, że dzięki tej miłości do sztuki zdobyła miłość i wielkie pieniądze. Pracowała fizycznie, jako sprzątaczka, w domu milionera, właściciela firmy Johnson&Johnson. Rozkochała go w sobie i zwróciła jego uwagę nie tylko tym, że była piękną kobietą, ale przede wszystkim tym, że za większość zarobionych pieniędzy kupowała dzieła sztuki - opowiada Ewa Kaszewska, właścicielka Fundacji 2. Piętro, kuratorka wielu wystaw.

Wydawałoby się, że miała "złote" życie. Ale wrocławski artysta i architekt Tadeusz Teller opowiada, że było inaczej.
Z Barbarą poznał go jej brat, Grzegorz, w czasach, kiedy Teller był kierownikiem we wrocławskim Biurze Budownictwa Komunalnego. W latach 80. wygrał w Ameryce konkurs na plakat nawołujący do przekazania pieniędzy na finansowanie lotów w kosmos zamiast wydawania ich na bomby atomowe.

- Dwa miliony ludzi manifestowały w Nowym Jorku, niosąc moje plakaty z Pegazem w kosmosie - wspomina. - Barbara zobaczyła mnie w telewizji i zaprosiła do Princeton. To był rok 1981. Zamieszkałem w jej posiadłości. Pracowałem dla niej.
I opowiada: - Patrzyłem na to jej życie z tym miliarderem Sewardem Johnsonem. Nie był łatwym człowiekiem. Było jej bardzo ciężko. Był apodyktyczny, wybuchowy, miał humory. I swoje fobie. Na przykład obcy ludzie nie mogli go dotykać. Pamiętam takie jedno zdarzenie: w drugiej posiadłości Johnsonów, nad rzeką Indian River, robiłem im tam włoski portal. Pojechaliśmy z Grzegorzem, bratem Barbary i Johnsonem nad rzekę. Wcześniej dowiedziałem się od polskich robotników, którzy tam pracowali latami, że wytresowali małego krokodyla. Wystarczyło zawołać "Aluś, Aluś" i gdy przyjdzie, rzucić mu kiełbasę. Powiedziałem więc do Johnsona: "jak pan chce, to tutaj zaraz przyjdzie, na moje zawołanie, krokodyl". Zaśmiał się. Nie uwierzył. Zacząłem więc wołać: "Aluś, Aluś". Trzciny się poruszyły i wylazł krokodyl. Rzuciłem mu kiełbasę, a w tym czasie stary Johnson zaczął mu robić zdjęcia, bardzo niebezpiecznie zbliżając się do niego. Wiedziałem, że nie mogę dotknąć Johnsona, więc krzyczałem, żeby nie podchodził za blisko, bo krokodyl już szykował się do skoku. Wtedy Grzegorz go odepchnął i uciekliśmy.

Posiadłość Sewarda Johnsona w Princeton pojawia się w wielu wspomnieniach. Wiejska willa w stylu neoklasycznym z rozległym terenem, którą Johnson wybudował z początkiem lat 70., została nazwana Jasną Polaną. Barbara Piasecka-Johnson w 1997 roku przekształciła ją w elegancki klub golfowy i towarzyski, a sama wyprowadziła się do Europy.
W Jasnej Polanie przez chwilę stała rzeźba Tellera. Barbara zobaczyła we Wrocławiu, przed Hutmenem, rzeźbę "Jagusia" i zapragnęła mieć taką samą u siebie w Princeton.

- Zrobiłem "Jagusię" bis. Postawiła ją na terenie Jasnej Polany. Bardzo się jej podobała. Ale jej mężowi nie przypadła do gustu. Kazał więc "Jagusię" usunąć. Wtedy pogniewałem się na Johnsona i wyjechałem z powrotem do Wrocławia - wspomina Teller.

Teller z sentymentem wspomina za to Barbarę Piasecką-Johnson.

- Była bardzo piękną i mądrą kobietą. Gospodarną. I bardzo pracowitą, ciągle zabieganą. Wiele spraw musiała od samego początku do samego końca doprowadzić sama. Tak było, kiedy z lokalnymi władzami weszła w spór dotyczący ziemi koło jej posiadłości w Princeton. Kiedyś przyszła do mnie z oficjalnym dokumentem do władz. Sama go napisała, choć miała trzy sekretarki, bo wiedziała, że sama zrobi to najlepiej - opowiada Teller.

Po śmierci męża Barbara Piasecka-Johnson stoczyła batalię z jego szóstką dzieci z dwóch poprzednich małżeństw. W 1983 roku wdowa, by zakończyć to "gorszące widowisko", zdecydowała się na ugodę. I wtedy ambitna Polka pokazała, że ma głowę nie od parady. W 2011 r. znalazła się na 393. miejscu najbogatszych ludzi na świecie. Pomnożyła odziedziczony majątek - z 350 mln na 3,5 mld.

Przyszedł rok 1989. Barbara Piasecka-Johnson pojawiła się w Polsce. Sztandarową inwestycją miała być Stocznia Gdańska. W zamian za 55 procent udziałów zobowiązała się "wpompować" w przedsiębiorstwo 100 mln dolarów. Do transakcji nie doszło. Robotnicy żądali wypłaty w dolarach, a Lech Wałęsa, który namówił ją na "interes życia", zagroził, że wywiezie milionerkę ze stoczni na taczkach.

Inwestowała również we Wrocławiu. Postanowiła, że będzie produkowała na skalę przemysłową preparat Tołpy. Podpisała stosowną umowę z Akademią Rolniczą i stała się właścicielką licencji. Rektorem był wtedy prof. Jerzy Juszczak. Jak opowiada, samą Barbarę Piasecką-Johnson spotkał dwa, może trzy razy. Rozmowy prowadził bowiem jej pełnomocnik. Pracownicy Akademii Rolniczej, dzisiaj już Uniwersytetu Przyrodniczego, wspominają, że sławna Polka była bardzo konkretna. Zresztą nic dziwnego, przyjechała robić biznes.

Fabryka Torf Corporation została wybudowana w Kątach Wrocławskich. Drogi prof. Tołpy, Akademii Rolniczej i TC szybko się rozeszły. Ostatecznie na początku lat 90. ubiegłego wieku Barbara Piasecka-Johnson zrzekła się swoich udziałów w firmie.
BarbaraPiasecka-Johnson była znana ze swojej działalności charytatywnej. Jej fundacja finansowała stypendia dla polskich naukowców i artystów. W latach stanu wojennego przekazała milion dolarów Solidarności, a po 1989 roku tworzyła w Polsce hospicja, domy samotnej matki i domy starców. Czasem wspomagała też osoby prywatne. Listów z prośbami o pomoc było tyle, że do ich czytania zatrudniła specjalnych pracowników. Oczywiście Polaków.

Powtarzała dziennikarzom: - Nieważne, ile ma się pieniędzy. Ważne, co się z nimi robi. Wierzę, że Pan Bóg przeznaczył mnie na swoje narzędzie. Mając wielkie szczęście w życiu, chcę pomóc tym, którzy mieli go mniej.

Z rozrzewnieniem wspomina Barbarę Piasecką wrocławska dziennikarka, radna i społeczniczka - Wanda Ziembicka.
- Była bardzo hojna. Ilekroć zwróciłam się do jej fundacji z prośbą o paczki na organizowaną przeze mnie "Wigilię dla ubogich" - nigdy nie odmawiała. I przysyłała - wspomina Ziembicka. - Poza tym w czasie stanu wojennego pomogła wielu Polakom, którzy byli wtedy w Stanach. Gościła ich u siebie w posiadłości. Dawała schronienie - opowiada Ziembicka.
Ostatnio skupiła się na pomocy dzieciom autystycznym. Wydała na nie 7 mln dolarów. Jak poinformowali amerykańscy dziennikarze, ostatnie chwile życia spędziła w okolicach Wrocławia. Tam, gdzie przeżyła większość dzieciństwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska