The Chant
Znacie to uczucie, gdy najgorsze chcecie mieć już za sobą? Cóż, w tym przypadku mamy podobnie, zaczniemy więc od The Chant. Co tu dużo mówić, nadzieje były spore, ponieważ dotychczasowe zapowiedzi wydawały się niezwykle intrygujące. Wszak według twórców i zwiastunów otrzymać mieliśmy przygodową grę akcji w klimacie psychodelicznego horroru w stylu mistrza H.P. Lovecrafta. Miał być więc gęsty klimat, mroczna historia i intensywne doznania, a otrzymaliśmy coś na co... szkoda czasu.
Już po niedługim czasie grania można całkiem trafnie domyślić się, jakie „zaskakujące” tajemnice stoją za całą historią. Do tego, choć czuć inspiracje ojcem horroru, to ich podanie jest średnio udane, ot sztampowa klisza, bez niczego ciekawego „od siebie” ze strony twórców. Klimat może i ostatecznie całkiem niezły, choćby ze względu na ciekawy wygląda przeciwników i udźwiękowienie, ale całość i tak zabija gameplay. Ten jest po prostu tragiczny, a pomiędzy eksploracją lokacji i rozwiązywaniem zadań (np. uruchom generator, znajdując do niego części), walczymy z przeciwnikami, praktycznie stawiając jedynie na mocne i słabe ciosy na zmianę, robiąc w międzyczasie uniki i używając od czasu do czasu zdolności, np. spowolnienie czasu. To właściwie tyle i nie sposób nie znużyć się tym już po kilku potyczkach. Czy wspominaliśmy, że walczymy z pomocą kadzidła z szałwii lub płonącej gałęzi? Cóż…