Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sprawni jak niepełnosprawni. Dla nich nie ma granic

Joanna Krężelewska [email protected]
Lewa stopa na kierownicy, prawa obsługuje gaz i hamulec – Bartosz Ostałowski jest licencjonowanym kierowcą rajdowym .
Lewa stopa na kierownicy, prawa obsługuje gaz i hamulec – Bartosz Ostałowski jest licencjonowanym kierowcą rajdowym . Radek Koleśnik
- Ktoś nie ma ręki, ktoś nie ma nogi, ktoś jeszcze inny siedzi na wózku. Ale jeśli ten ktoś ma w życiu cel, zapomina o niepełnosprawności, bo jedyne ograniczenia, które ma człowiek, są w jego głowie - mówi Rafał Gręźlikow­ski, sportsman bez nogi. Trzech naszych bohaterów może zawstydzić niejednego z nas. Są aktywni, realizują swoje pasje. Niepełnosprawność im w tym nie przeszkadza.

W Koszalinie trwa 9. Europejski Festiwal Filmowy "Integracja Ty i Ja". Święto nie tylko kina, ale wszystkich niepełnosprawnych. Spotkaliśmy się z gośćmi imprezy - ludźmi niezwykłymi i zadziwiającymi, dla których po prostu - nie ma rzeczy niemożliwych.

Bartek za kółkiem
Bartosz Ostałowski ma 26 lat. Przystojny, uśmiechnięty, otwarty. Sześć lat temu pojechał z kolegą po notatki z uczelni. Na motorach. - On jechał pierwszy. Ja za nim. Nagle z lewej strony wyjechał na nas samochód. Kolega zdążył odjechać. Ja nie. Żeby uniknąć zderzenia musiałem odbić gwałtownie w prawo. Tam była taka stara barierka. Uderzyłem w nią - wspomina. Bartek stracił obie ręce. - Lekarze musieli je amputować - mówi.

Wielką pasją chłopaka od zawsze była motoryzacja. Przed wypadkiem trenował już na torze wyścigowym. Rajdy - to było jego marze­nie. Nie tylko z niego nie zrezygnował, ale... zrobił licencję kierowcy rajdowego. - Po wypadku dowiedziałem się, że jest taki artysta, który urodził się bez rąk. I że jeździ samochodem. Lewa noga na kierownicy, prawa obsługuje gaz i hamulec. Automatyczna skrzynia biegów. Zacząłem próbować i sprawiało mi to całą masę frajdy - opowiada. Najpierw jeździł z innym kierowcą. Po kilu miesiącach poczuł się na tyle pewniej, że jeździł już sam. Lęku przed wyjechaniem na drogę nie miał. - Ten wypadek to nie była moja wina. Człowiek jedzie spokojnie od punktu A do punktu B i dzieje się coś takiego. Na pewne rzeczy po prostu nie mamy wpływu - mówi Bartek.

Zrobienie licencji kierow­cy rajdowego przysporzyło mu sporo problemów technicznych. - Na przykład je­den z wymogów jest taki, że trzeba opuścić auto w ciągu ośmiu sekund. Musiałem opracować system, który pozwolił mi wypiąć się z pasów bezpieczeństwa w tak krót­kim czasie. Udało się w cztery sekundy. Zdałem egzamin i świat motosportu stanął prze­de mną otworem - nie kryje radości.
Setki kilometrów, przejechanych podczas treningów, wiele godzin ćwiczeń, doskonalenie techniki jazdy, kontrolowane poślizgi - brzmi jak ciężka praca? Dla Bartka to sama przyjemność. Każdego dnia udowadnia, że sprawne nogi do kierowania autem mu wystarczają. I choć mógłby smucić się, narzekać, czerpie z życia jak najwięcej. I do wszystkiego podchodzi z humorem. Wystarczy posłuchać jego ane­gdot: - Musiałem przepalić rajdówkę. To było dosłownie parę metrów od domu. Depnąłem mocniej na obwodnicy. Zatrzymali mnie policjanci. Prawo jazdy podałem im stopą i... konsternacja. Chcieli zobaczyć, jak jeżdżę. Zawołali jeszcze kolegę. Myślałem, że z mandatem mi się upiecze, ale wreszcie go wypisali. Więc zażartowałem sobie, że nie mogę go przy­jąć, bo... nie mam jak go podpisać. Ale mieli miny! Zadzwonili do komendanta, co robić. W końcu zaczęli mnie prosić, żebym chociaż kropeczkę postawił. Wreszcie się zlitowałem i podpisałem mandat stopą - opowiada.

Maciej w chmurach
- My wcale nie robimy więcej. Robimy te same rzeczy, tylko wymaga to od nas wię­cej wysiłku - zaczyna rozmo­wę Maciej Horbowski, paralotniarz, który uległ wypadkowi na lotni, łamiąc kręgosłup, a już po kilku miesiącach wzniósł się ponow­nie. Brzmi niewiarygodnie? Jak to możliwe, że nie zniena­widził paralotni? - Bo mia­łem świadomość, że to nie jest wina skrzydła - odpowiada. Znienawidził jednak siebie. Na szczęście nie trwało to długo.

- Jestem pielęgniarzem, miałem odpowiednie przygotowanie psychologiczne. Książkowo to jest tak, że po czymś takim człowiek zadaje sobie pytanie: dlaczego ja? Dlaczego nie trafiło to tego przede mną, czy za mną. Jest ogromny żal do świata. A ja miałem inaczej. Nie zadawałem sobie tego pytania. Ja miałem żal do siebie, że zgotowałem taki los żonie i synowi. Że będą mieć kalekę. Nie chciałem żyć - opowia­da.
Maciej był przerażony niepełnosprawnością. Sam miał pod opieką takich pacjentów. Z każdym tygodniem było jednak coraz lepiej. Uczył się nowego życia. Niespełna rok po wypadku (doszło do niego 13 maja 2001 r. - red.), w długi weekend 2002 roku, na przepustce ze szpitala poleciał. Nie mógł żyć bez paralotni. - Jak tylko uniosłem się w powietrze poczułem, że nie potrzebuję nóg. Ból odpuścił. Poczułem się wreszcie jak normalny facet. Musia­łem zrezygnować łazęgowsta po górach, ale z latania, z mojej pasji nie mogłem zrezygnować - mówi.

Dziś nie postrzega siebie jako ciężaru dla kogokolwiek. - Po złamaniu kręgosłupa, po urazie rdzenia kręgowego nie czuję się niepełnosprawny, ale jestem chory. Człowiek po amputacji to człowiek zdro­wy, tylko bez nogi czy ręki. Ale po urazie rdzenia zostaje się chorym. Wpisane mamy, że nie dożyjemy sędziwej starości. Każdy z nas umrze, bo prędzej czy później siądą mu nerki, jelita. Porażenie to nie tylko fakt, że nie ruszają się nogi. To też uraz narządów wewnętrznych - opowiada.
Życie z tą świadomością to życie z przeświadczeniem, że każdy dzień może być tym ostatnim. - Jeśli go zmarnuję, to co? Może nie być kolejnej szansy.

Rafał ciągle w ruchu
Podnoszenie ciężarów, lekkoatletyka, kulturystyka, pięciobój siłowy, curling, unihokej, rower, a do tego wę­drów­ki szlakami średniowiecznych zamków - na jednym oddechu nie sposób wymienić wszystkiego, czym zajmuje się Rafał Gręźlikowski. Ma jeszcze czas na pracę. Podobno na sen również. A rano wstaje skazany na optymizm. - Bo nie mogę wstać z łóżka lewą nogą!
- śmieje się.
Miał 20 lata, kiedy zgłosił się na ochotnika do wojska. Noga potwornie zaczęła boleć. Przełożeni myśleli, że chłopak symuluje. Wreszcie w szpitalu prześwietlili mu nogę. Guz na kości strzałkowej. Diagnoza: rak. Złośliwy - miał w ambicjach niszczyć. 16 lat temu lekarze amputowali Rafałowi nogę. Nad kolanem. - Ten moment złamania ducha jest dla wszystkich jednakowy. Wszy­scy tracą wiarę, tracą poczucie wartości. Ten cały fundament, plany na życie, am­bicje, to wszystko się sypie. I z tego co zostało, trzeba posklejać życie. Inne życie, ale to wciąż ja - mówi.

Choroba, amputacja, inne życie. To sprawiło, że Rafał zadał sobie pytanie - co jest ważne. Odpowiedział: - Nie to, co miałem przedtem. Wcześniej było w moim ży­ciu dużo pozorów. Zresztą wielu z nas stara się podporządkować trendom, rówieśnikom, rzeczom, które nie wynikają z nas. Staramy się zaistnieć, zapominając o ideałach, które powinny nami przewodzić - opowiada o chwilach refleksji.
Chłopak zaczął układać tę "piramidę życia" na nowo. - Kiedyś postrzegałem osoby niepełnosprawne jako przegrane życiowo. Kiedy dostałem kopniaka w postaci amputacji, musiałem się przestawić, bo zostałem osobą, którą uważałem za przegraną. I chciałem sam sobie udowodnić, że jest inaczej. Eh, każdego cwaniaczka można zmienić! - śmieje się.

Najpierw kupił zestaw do ćwiczeń siłowych. Po pobycie w szpitalu był bardzo słaby. Potem w telewizji zobaczył informację o klubie sportowym dla niepełnosprawnych. I zaczęło się. Kolejne dyscypliny. W 1999 roku został mistrzem Polski niepełnosprawnych w biegu na 200 m. W 2002 roku wygrał Mistrzostwa Polski niepełnosprawnych w wyciskaniu sztangi. Zdobył też złoto na zawodach na Litwie i Słowacji, a w końcu Puchar Europy.

Na przeszkodzie takiej aktywności niepełnosprawne­mu mogą stanąć pieniądze. Rafał jest dziś szczęśliwym posiadaczem "myślącej" nogi, która 50 razy na sekun­dę zbiera dane z podłoża i wysyła je do kolana. - To najwyższy poziom zaawansowania. Do dziś nie jestem w stanie ogarnąć jej ceny. To zbyt gigantyczne pieniądze. Protezę sfinansowała mi angielska fundacja. Bez zewnę­trznej pomocy praktycznie nie widzę szans na samodzielne zakupienie takiego sprzętu. NFZ daje dziś 2800 zł na zakup protezy po amputacji nogi. Wtedy refundował jeszcze mniej - mówi Rafał. Dobra proteza, na której można swobodnie i bezpiecznie chodzić, kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Skąd w niepełnosprawnych taka siła? Skąd ta moc, by robić więcej, niż niejeden sprawny?

- Ograniczenia leżą tylko w naszych głowach. Niezależnie, czy jesteś sprawny, czy niepełnosprawny - mówi Ra­fał. - Pokazujemy, że można pokonać praktycznie każde ograniczenie. I że jesteśmy niesamowicie szczę­­śliwymi ludźmi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza