Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie Justyny było warte 150 tys. euro. Wygrała je

Malwina Gadawa
Justyna Piotrowska
Justyna Piotrowska
- Było ciężko, ale myślę, że najgorsze już za mną - napisała kilka dni temu z wiedeńskiej kliniki Justyna Piotrowska. Oławianka ma nadzieję, że najważniejszą w walkę - o życie - już wygrała - pisze Malwina Gadawa

Nigdy nie prosiła nikogo o pomoc. To ona zawsze pomagała innym. Do czasu. 34-letnia Justyna Piotrowska, nauczycielka i harcerka z Oławy, swojego zawodu nigdy nie traktowała jako sposobu na życie. Praca z młodzieżą była po prostu jej życiem. Przez 19 lat prowadziła drużynę harcerską. Kiedyś postanowiła, że jej podopieczni wybiorą się do Anglii na obchody stulecia skautingu. Spełniła swoje marzenie. Wszyscy jej harcerze, bez względu na to, czy pochodzili z bogatych, czy z biednych domów, odnawiali swoje przyrzeczenie w gronie skautów z całego świata.

Pięć miesięcy później Justyna urodziła córeczkę, Blankę. To właśnie ciężki poród wywołał u niej niemal nieznaną chorobę - tętnicze nadciśnienie płucne.

Aerobik i psychiatra nie mogli pomóc
Od tamtego momentu nic już w życiu Justyny nie było normalne, choć bardzo się o to starała. Mało kto wiedział o jej chorobie. Ponad dwa lata jeździła po szpitalach i prywatnych gabinetach lekarskich. Nikt nie potrafił jej dobrze zdiagnozować. - Słyszałam, że mam zdrowe serce i płuca (źle opisywano moje tomografy i rezonanse), że mam się zapisać na aerobik i pójść do psychiatry, bo wymyślam sobie chorobę. A ja słabłam z każdym dniem. Jak bardzo jest ze mną źle, zrozumiałam na Zlocie Stulecia Harcerstwa w Krakowie. Nie nadążałam już nie tylko za wędrującą na zajęcia drużyną, ale także za tuptającą po zlotowych dróżkach dwuletnią córeczką - mówiła oławianka.

Trzy tygodnie po tym zlocie została zdiagnozowana. Przez ten okres chore płuca zniszczyły serce, które cały czas przeciążała wysiłkiem fizycznym, zabronionym w jej przypadku, ale ciągle zalecanym przez nieświadomych lekarzy.
Granatowy sznur oddała mężowi

Po zdiagnozowaniu każdy kolejny dzień przypominał walkę. Jednak Justyna nie poddawała się. Nawet w takiej sytuacji nie myślała o sobie, tylko o innych. Wzięła udział w finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, gdzie razem z córeczką i swoją drużyną zbierała pieniądze dla innych, choć w tamtym momencie sama już potrzebowała pomocy. Na miejsce spotkań musiała dojeżdżać samochodem. W budynku, do którego wchodziła, musiała być winda, inaczej nie pokonałaby bariery, jaką były schody.
Zdawała sobie sprawę, że leczenie w jej przypadku nie przynosi efektów. Do tego doszło wodobrzusze. Kilkanaście litrów płynów musiało być ściąganych mechaniczne. Ten stan powracał co kilka dni. Musiała się pożegnać z pracą zawodową. Granatowy sznur z harcerskiego munduru z żalem oddała mężowi.

1 czerwca napisała list, w którym opowiedziała o swojej chorobie i walce o życie. Nie było jej łatwo prosić o pomoc. Wtedy czuła jednak, że tę nierówną walkę przegrywa. Nie miała już wyboru, dlatego zwróciła się do ludzi dobrej woli. Jej życie wyceniono na 150 tysięcy euro. Tyle kosztował rodzinny przeszczep płuc, który lekarze z wiedeńskiej kliniki zgodzili się przeprowadzić. Justyna nie miała ani pieniędzy, ani czasu, a jedynie wiarę, że tę walkę musi wygrać. Dla siebie i dla swojej rodziny.
- Córeczka, jak tylko jestem w domu, podchodzi do mnie do łóżka, głaszcze mnie po buzi i mówi: "Mamusiu, ale obiecaj mi, że nie umrzesz". Żyję w strasznym cierpieniu, łatwiej by mi było już to skończyć. Ale mnie, gdy byłam dzieckiem, zmarł tatuś, wspaniały instruktor. Wiem, co czuje dziecko po śmierci ukochanego rodzica. Tej pustki nie da się wypełnić niczym - pisała w liście, prosząc o pomoc, Justyna Piotrowska.

Czytaj na następnej stronie
Zawsze skromna. Nawet w takim momencie potrafiła przeprosić, jeżeli jej prośba kogoś mogła urazić. Uzbieranie 600 tysięcy złotych w wciągu kilkunastu dni wydawało się dla rodziny nauczycielskiej nierealnym marzeniem. Jednak nikt nie chciał się przyznać do takich myśli. Wszyscy wiedzieli, że trzeba spróbować.
O tym, ile dobra Justyna rozniosła wokół siebie, może świadczyć odzew na jej apel. Na pomoc długo nie trzeba było czekać...

Dobro dane powraca
Zbiórkę pieniędzy rozpoczęli harcerze, uczniowie i nauczyciele ze Szkoły Podstawowej nr 1 w Oławie. Szybko dołączyli do nich inni mieszkańcy miasta. Znajomi Justyny, również zupełnie obcy, nieznani jej ludzie. W ciągu kilku dni pieniądze na przeszczep płuc dla niej zbierała cała Polska. Historia harcerki i nauczycielki z Oławy poruszyła wszystkich.
To, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe, teraz było na wyciągnięcie ręki. W ciągu kilknastu dni zebrano milion złotych! - To wszystko przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Jesteśmy naprawdę bardzo poruszeni i wdzięczni za okazaną nam pomoc - mówił mąż Justyny, Robert Piotrowski, kiedy okazało się, że przeszczep płuc dzięki zbiórce dojdzie do skutku.

Zdzisława Golańska, dyrektorka podstawówki, w której pracowała Justyna, mówiła, że od początku wierzyła w to, że uzbieranie potrzebnej kwoty jest możliwe. - Justyna zawsze pomagała i przyciągała ludzi. Mamy dowód na to, że dobro wraca - mówiła.
Oławianka Elżbieta Wojdyła, która aktywnie włączyła się w akcję zbiórki pieniędzy, od początku wierzyła w sukces. Sama zresztą przekonała się, że życie bywa bardzo przewrotne. Nie spodziewała się, że kilka miesięcy po akcji doskonale będzie rozumiała, co to znaczy być chorym na tętnicze nadciśnienie płuc. Na tę samą chorobę zachorował jej mąż.
Długo wyczekiwany przeszczep płuc Justyny w końcu doszedł do skutku w wiedeńskiej klinice. Jednak dawcami nie zostały, jak wcześniej się spodziewano, mama i siostra Justyny, tylko osoba niespokrewniona. Choć wielu osobom wydawało się, że to będzie szczęśliwy koniec walki o zdrowie, to okazało się, że jest to tak naprawdę dopiero początek.

Morze łez i ocean strachu
Przez te miesiące cały czas przebywała na oddziale intensywnej terapii. Nie oddychała samodzielnie, nieustannie była podłączona do respiratora. Jej bliscy w liście pt. "Morze łez i ocean strachu" pisali: "Jest połowa 3. miesiąca od przeszczepu i… to my piszemy, nie Justyna. Dla niej napisanie SMS-a jest na miarę Mount Everestu. Jest bardzo trudno. Justyna jest bardzo słaba fizycznie, choć kubek z herbatą najczęściej już sobie potrzyma sama. Jej organizm nie reaguje standardowo na niemal żadne leki i terapie.
Pobyt w szpitalu na intensywnej terapii trzeba już liczyć nie w dniach czy tygodniach, ale w miesiącach". Sama Justyna dwa miesiące po przeszczepie płuc po raz pierwszy odezwała się oficjalnie i napisała SMS do harcerzy: "Czuwaj Druhu. Jeśli harcerze się rozjechali, to proszę powiedzieć im, że leżę z nowymi płucami i walczę. Gdy moi bliscy widzą moje łzy, mobilizują mnie, przypominają o tym, że to Wy zrobiliście wszystko, a teraz ja muszę odpracować. A lekarze powtarzają: droga jest długa i ciężka, ale my wybraliśmy właściwą. Małymi krokami musisz iść. Zatem idę, każdego dnia myśląc o Was".

Musi się nauczyć żyć od nowa
Kilka tygodni temu pojawiły się po długim czasie najnowsze i - co najważniejsze - dobre wieści na temat Justyny. Jej bliscy poinformowali, że trzy miesiące po przeszczepie zaczyna samodzielnie oddychać. Pożegnała się także z intensywną terapią. Teraz musi się od nowa nauczyć się samodzielnie siadać, chodzić i przystosować swój organizm do normalnego jedzenia.
Podczas zbiórki udało się zebrać więcej pieniędzy, niż było potrzeba. Ale koszty leczenia Justyny ciągle rosną. Jeden dzień pobytu na intensywnej terapii kosztował ponad tysiąc euro. Dlatego zbiórka nadal trwa. Teraz Justyna pozdrawia z wiedeńskiej kliniki. - Po badaniach dowiem się, jak moje nowe płuca. Było ciężko, ale mam nadzieję, że najgorsze już za mną. Teraz ma być już tylko lepiej.
Jej walkę z chorobą śledzi cała Oława i... nie tylko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska