Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żużlowa giełda transferowa. Zbiór naczyń połączonych

Piotr Olkowicz
Paweł Relikowski
PGE Ekstraliga wkracza w decydującą fazę sezonu. Wreszcie chciałoby się powiedzieć. Zanim jednak sześć już dawno wyłonionych ekip przystąpi do rozbudowanej fazy play-off, muszą w ostatniej rundzie rozstrzygnąć kto na kogo trafi.

Najpierw w piątek Unia Leszno będzie miała wszystko w swoich rękach, bowiem jeśli wygra z Włókniarzem Częstochowa uniknie wpadnięcia w ćwierćfinale na lidera z Lublina, który w 13-u dotychczasowych kolejkach tylko raz przegrał i raz zremisował.

- Są dwa mecze, a jeden uważam jest kluczowy, w Toruniu pomiędzy Apatorem, a Spartą Wrocław – ocenia Jacek Frątczak, były menadżer Falubazu Zielona Góra i Apatora Toruń - Rozpędzoną Spartą w ostatnim miesiącu co spowodowało, że nie ma meczów końca rundy zasadniczej o nic, więc nie głosiłbym tezy, że w tej sytuacji liga i ta regulacja jest strasznie nudna, bo to okazuje się zależy tak naprawdę od zespołów, które w niej jadą i ich jakości, o wszystkim decyduje wyrównany poziom drużyn, a nie organizacja samej ligi. Mecze zawsze będą emocjonujące, bo pieniądze leżą na torze.

Przytrzeć nosa liderowi

Jeśli w piątek wygra Unia, w niedzielę będzie się opłacało wygrać na wyjeździe również Sparcie.

– Wielu działaczy w ich zespołach będzie liczyło na to, żeby trafić na obciążoną kontuzjami Stal Gorzów – kontynuuje Frątczak. – I tu może się odbywać „celowanie” i tu się jeszcze wszystko może zdarzyć.

Chodzi o osłabienie Stali kontuzjami Martina Vaculika i juniora Oskara Palucha. Gdyby jednak Sparta poległa w Toruniu może się okazać, że to ona z szóstego miejsca trafi na „Koziołki” i w opinii ekspertów ma najwięcej atutów, by ewentualnie przytrzeć nosa liderowi.

– Myślę, że wrocławianom najmniej pasuje tor w Lublinie patrząc chociażby przez pryzmat ubiegłorocznego finału i tam im zawsze coś złego się działo.

Mimo to Sparta miałaby szansę na dalszą rywalizację w półfinałach, bowiem te poza zwycięzcami ćwierćfinałów uzupełni „lucky looser”, który swój dwumecz przegra z najmniejszą stratą od rywala.

Powielić przykład Formuły 1

W trakcie przerwy w rozgrywkach, związanej również z rozegraniem Speedway of Nations nastąpił wysyp wiadomości kontraktowych. Praktycznie wszystkie składy poza beniaminkiem, którego jeszcze nie znamy, zostały nieoficjalnie, ale jednak ogłoszone. Ekstraliga zawsze kładła nacisk na zachowanie poufności, a przede wszystkim dyskrecji w tym względzie nakazując domawianie i podpisywanie kontaktów w okienku pomiędzy 1., a 15. listopada.

– W regulaminie literalnie jest napisane, że nie można zawierać umów jakichkolwiek, natomiast nikt nikomu z nikim nie zabroni rozmawiać – podsumowuje Jacek Frątczak. – Osobiście uważam, patrząc na to co się dzieje w Formule 1, że ja bym poszedł całkiem w kierunku uwolnienia tego tematu. Oczywiście, jest kwestia formułowania umów kontraktowych, a nie nazywałbym tego okresem transferowym tylko momentem na formalizowanie kontraktów, czyli podpisywania umów, które będą aktualne na kolejny sezon. Myślę, że można by sobie wyobrazić, tak jak jest w F1, możliwość komunikowania tego typu rzeczy, bo gorsze są takie tajemnice poliszynela aniżeli to, że dany zawodnik stwierdzi, że nie będzie jeździł w danym klubie, a będzie jeździł w innym.

Przepis o okresie transferowym od lat staje się coraz bardziej martwy. Zawodnicy są dogadani mimo trwającego sezonu w nowych klubach.

– Nie ma potrzeby pudrowania rzeczywistości i udawania, że czarne jest białe. Dzisiaj wiemy o tym, że Fernando Alonso będzie jeździł w innej stajni. No i co się takiego stało? Wiemy to. I tyle – szuka analogii Frątczak. – W naszych realiach tego nie da się zablokować, żeby uniemożliwić te rozmowy i nie ma potrzeby organizowania konferencji i przebierania zawodnika w nowe barwy, bo to nie wchodzi w rachubę, ale informacja nie jest już w tej chwili niczym złym, ja wolę taką prawdę niż fałszywą rzeczywistość…

Składy praktycznie skompletowane, pora na pierwsze oceny giełdy transferowej.

Zawodnicy migrują „na krzyż”

- Zmiany, jakie dokonały się na rynku są bardzo ciekawe i z dużą uwagą będziemy patrzeć na poszczególnych zawodników w nowych klubach, bo nie spodziewaliśmy się takiej dużej ilości rotacji – ciągnie Frątczak - Ale jestem zdania, że to dobrze świadczy o lidze, że zawodnicy migrują „na krzyż”. Nie jest tak, że wszyscy skądś uciekają, albo przechodzą w jedno miejsce. Generalnie jest ciekawie, a sport nie jest po to, żeby było sprawiedliwie od początku do końca, tylko, żeby było emocjonująco i ciekawie.

Nie jest tajemnicą, że czynnikiem mającym największy wpływ na rozhuśtanie giełdy transferowej było umówione od dawien dawna opuszczenie Stali Gorzów w kierunku lubelskim przez Bartosza Zmarzlika.

– Mówimy o mistrzu świata i wychowanku, który wydawało się, że do końca kariery będzie jeździł w jednym klubie i to jest duży szok, ale z drugiej strony, żeby wrócić, trzeba kiedyś odejść! Wyciągnięcie jednej dużej cegły z muru powoduje, że ta układanka gdzieś tam zaczyna się przesuwać na tej planszy, to jest mówiąc w skrócie zbiór naczyń połączonych – kończy Frątczak.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Żużlowa giełda transferowa. Zbiór naczyń połączonych - Sportowy24

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska