Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znad morza do Wrocławia

Weronika Rudnicka
Z tęsknoty za ojczyzną wróciła do Polski, gdzie poznała Michała Lewandowskiego - swojego przyszłego męża
Z tęsknoty za ojczyzną wróciła do Polski, gdzie poznała Michała Lewandowskiego - swojego przyszłego męża fot. archiwum rodzinne
"Przez życie trzeba zawsze iść tak, by nie było widać łez" - powtarzała swoim bliskim Leokadia Brożek. O cierpieniu, miłości i kruchości losu tej niezłomnej kobiety, która nigdy nie płakała przy ludziach - pisze Weronika Rudnicka.

Wszystko zaczęło się 68 lat temu
Sierpień 1943 roku we wsi Adamówka (gmina Dubno, województwo wołyńskie) był wyjątkowo krwawy. Bandy UPA (Ukraińska Powstańcza Armia) rozpoczęły całkowitą fizyczną likwidację ludności polskiej. Leokadia Brożek miała wtedy dziesięć lat i na własnej skórze przekonała się o ich brutalności. Do rodzinnego domu gdzie przebywała z rodziną mojej prababci, tj. jej rodzicami i braćmi niespodziewanie wtargnęli bandyci (UPA).

Skazani na śmierć za polskie obywatelstwo
"Nie zawahasz się wykonać największego przestępstwa, jeśli tego będzie wymagać dobro sprawy"- tak brzmiało siódme przykazanie nacjonalisty ukraińskiego ustalone na pierwszym kongresie OUN (Wiedeń - Praga, 1929-1930). Banderowcy nie miewali chwil zawahania, udokumentowano 136 rodzajów tortur. Skalpowanie, wyjątkowo szeroki uśmiech, wianuszki, zaprzęg konny i orły. Przyjemne nazwy, pod, którymi kryje się niewyobrażalna brutalność i straszna śmierć. Znacznie okrutniejsza niż ta stosowana przez radzieckie służby specjalne NKWD. Zdzieranie włosów z głowy wraz ze skórą czy przybijanie małych dzieci dookoła grubego drzewa przydrożnego, tworząc w ten sposób tzw. "wianuszki" to tylko niektóre z bezdusznych metod uśmiercania Polaków. Mojej cioci i jej rodziny to nie ominęło, zostali potraktowani w podobny sposób. Leokadia przeżyła, chociaż została postrzelona w kolano, głowę i w rękę. Jej brata, Seweryna nie było wtedy w domu i to dzięki niemu ocalała. Wrócił z podróży i jedyne, co wtedy zastał to wieś, której już nie było i rodzinny dom gdzie nie czekał na niego ciepły obiad. Udało mu się jednak docucić jego siostrę - Lodzię, którą szybko przewiózł do szpitala do Lwowa. Żydowski Lekarz musiał amputować jej rękę, zszyć wszelkie rany po postrzałach, opatrzyć siniaki i zapobiec zakażeniu. Zranienia na ciele, chociaż głębokie, były dużo mniejsze od tych na duszy. Żadne dziecko przecież spokojnie nie przyjmie, że Ci panowie, co przyszli wieczorem zabili całą jej rodzinę - mamusię, tatusia i rodzeństwo w sposób wyjątkowo okrutny. A ich jedyną winą był fakt, że byli polakami.

Uciekać by żyć
Po wyjściu ze szpitala Leokadią i Sewerynem zaopiekowała się ich ciocia - Helena. Ostatnie lata wojny były dla nich nieustającą ucieczką, nie mieli szans na stworzenie nowego domu. Uciekali w stronę dawnej Polski centralnej. Dotarli do Krakowa. Podczas tzw. łapanki, w niedzielne popołudnie 1944 roku tylko Lodzia zdążyła się wymknąć. Seweryn już się więcej nie odnalazł. Mając dwanaście lat, została na świecie sama. Po wojnie jej kuzynka, a moja prababcia - Luba Rucińska odnalazła ją dzięki Polskiemu Czerwonemu Krzyżowi w domu dziecka w Warszawie.

Nadzieja na nowe życie
Dzięki wsparciu nowej rodziny, skończyła studia i wyjechała na stypendium do Francji. Tam na studiach poznała francuza, który chciał się z nią ożenić. Jednak ślub z nim nie był jej pisany. Z tęsknoty za ojczyzną, wróciła do Polski gdzie poznała Michała Lewandowskiego - swojego przyszłego męża. Rozpoczęła pracę w Polskiej Akademii Nauk w Gdańsku. Zawodowo czuła się spełniona. Sercem nadal jednak szukała swojego miejsca na ziemi. Pokochała polski Bałtyk, miasto Gdańsk i Sopot, ale zdecydowała się na poniemiecki Wrocław. Jej mąż Michał zmarł, gdy Lodzia miała 48 lat w roku 1980 we Wrocławiu. Nie mieli dzieci, więc po raz kolejny straciła to, co miała najcenniejsze w swoim życiu. Uciekła z ich dużego mieszkania do mniejszego, zabierając ze sobą to, co było dla niej najważniejsze - książki. Miała imponujący zbiór, dwie książki przekazała swojej kuzynce Lubie Rucińskiej: ,, Na dnie sumienia"- Elizy Orzeszowskiej z roku 1885 i ,, Hodowla kwiatów w pokoju"- Roberta Bettina z roku 1921. (Dziś ja mam to szczęście i mogę trzymać je w swoich rękach.) Lodzia nie mogła odnaleźć się we Wrocławiu bez swojego ukochanego męża. Często wyjeżdżała do Gdańska, odnajdując tam spokój.

Kruchość losu
Wiosną 1981 roku rozpoczęła swoją przygodę ze Związkiem Zawodowym "Solidarność". Wyjechała do Gdańska z postanowieniem zmiany swojego życia. Stała się aktywną działaczką NSZZ,, Solidarność", walczyła o prawa pracowników zarówno na Dolnym Śląsku jak i na Wybrzeżu. Wierzyła, że teraz nastąpił moment, w którym także ona może zmienić bieg historii na lepszy. Stało się jednak inaczej. Została obiektem prześladowań komunistów, na drzwiach do jej domu często widniały wulgarne napisy a sama otrzymywała obraźliwe listy. Zakazano jej powrotu do Wrocławia. Utrudniano pracę zawodową. Ogromna presja i stres spowodowały psychiczne załamanie. Całkowicie odizolowała się od społeczeństwa.

Stała siędziałaczką Solidarności. Wierzyła, że może zmienić bieg historii na lepszy

Przeszłość, która nie daje o sobie zapomnieć
Ostatnie lata swojego życia spędziła z dala od ludzi. W małym, gdańskim mieszkaniu pełnym kotów. Bała się każdego szmeru, niepożądany odgłos sprawiał, że barykadowała drzwi w swojej kawalerce na wypadek gdyby banderowcy, hitlerowcy czy komuniści mieli przyjść. Każdego dnia była doskonale przygotowana do walki o przetrwanie, do wojny gdyby ta miała zacząć się po raz kolejny w jej życiu.
Zmarła w wieku pięćdziesięciu dwóch lat w otoczeniu ukochanych książek i kotów z nieznanych nikomu przyczyn. Sąsiedzi mówili, że zawsze wspominała Wrocław i to jak piękne chwile spędziła w nim ze swoim mężem. Przez życie szła zawsze uśmiechnięta, pewna siebie: na przekór złu i całemu światu.

Zapraszamy wszystkich uczniów: gimnazjalistów i licealistów, choć i każdy inny autor będzie mile widziany, do tworzenia historii naszego regionu. Zostańcie historykami i dziennikarzami w jednym. Przeprowadźcie wywiad z babcią lub dziadkiem. Porozmawiajcie z nimi, jak wyglądał Dolny Śląsk 20, 30 czy 50 lat temu. Najciekawsze historie wydrukujemy, a niektóre nagrodzimy laptopami. Na prace czekamy pod adresem: "Gazeta Wrocławska", Wrocław, ul. św. Antoniego 2/4, lub: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska