Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zmarł Wiesław Wodecki - legenda dziennikarstwa

Krzysztof Kucharski
Wiesław Wodecki był redaktorem i felietonistą naszej gazety
Wiesław Wodecki był redaktorem i felietonistą naszej gazety fot. Magda Kołodzińska
Zmarł Wiesław Wodecki - wieloletni dziennikarz "Gazety Robotniczej", twórca "Magazynu tygodniowego", w latach 70. zastępca redaktora naczelnego Ośrodka TVP Wrocław.

Zacząć trzeba od tego, że do dziś znam setki ludzi, którzy lekturę gazety inicjowali od Jego felietonów na ostatniej stronie "Magazynu Tygodniowego Gazety Robotniczej", a potem gdzieś w środku "Gazety Wrocławskiej". Opatrywał je nadtytułem "Racje i aberracje". Bo one były najmądrzejsze i najbardziej przenikliwe. Do ich pisania namówił Wieśka po wielu latach Jego rozłąki z gazetą Andrzej Bułat, ówczesny naczelny.

To był rok 1992. Pisywał je jeszcze w połowie pierwszej dekady nowego wieku. Dla ludzi młodych to strasznie dawno, a dla mnie jakby wczoraj. Te felietony ukazały się potem w książkach: "3 po 3 razy 60, wydane z Magazynu" i "W Pińczowie dnieje".

Kolejne swoje myśli zbierane na różne okazje i specjalnie do tych książek wydał w tomach "Herbata na żyletce" i "Listy do Ity". Ten ostatni tom, poświęcony jego miłości, kobiecie, z którą spędził czterdzieści lat, jest książką wyjątkową, bo nie mógł się z pogodzić z jej śmiercią. Pisanie było swego rodzaju terapią. W październiku ubiegłego roku Wiesław Wodecki zaczął 84. rok życia, odszedł od nas półtorej godziny przed Nowym Rokiem.

Nie wszyscy wiedzieli, że był żołnierzem Armii Krajowej ani że w stanie wojennym został internowany. Albo że jako strażnik Kompanii Akademickiej bronił własną piersią i potężnym sękatym drągiem klinik późniejszej Akademii Medycznej przed szabrownikami i wandalami w roku 1945. Pod koniec życia został mieszkańcem Ligoty Pięknej, gdzie ganiały za Nim tabuny psów i kotów.
Chętniej opowiadał o tym, że studiował polonistykę, historię, ekonomię, by pocieszyć się dyplomem na wydziale prawa. Zarabiał pieniądze nie tylko jako redaktor i żurnalista szeregowy, ale też w charakterze dramaturga, scenarzysty, reżysera, realizatora telewizyjnego, no chyba że miał jakieś zawodowe przerwy, w których był pszczelarzem po specjalnych kursach albo przewodnikiem wycieczek zagranicznych z uprawnieniami.
Dla Wrocławskiego Teatru Współczesnego napisał scenariusz i wyreżyserował "Rzecz o zagładzie miasta" (1975), potem było "Śniadanie" Grońskiego (1977) w Jeleniej Górze, "Pierwszy dzień wolności" Kruczkowskiego (1979), "Zapomnieć o Herostratesie" Gorina (1980) w Legnicy i pyszny, choć gorzko pogodny spektakl roku 1983 "Uszy do góry, panie Szwejk!" według Jarosława Haszka.

To wszystko przykrywa najgłośniejszy w jego reżyserskiej karierze tryptyk Aleksandra Suchowo-Kobylina: "Małżeństwo Kreczyńskiego" (1976), "Sprawa" (1977), "Śmierć Tarełkina" (1981), w którym to tryptyku Przegrodzki zagrał wspaniale trzy główne role. Te spektakle powstały we wrocławskim ośrodku telewizyjnym dla Teatru Telewizji, który wtedy wypełniał swoje misyjne obowiązki i był oglądany przez miliony Polaków w poniedziałki po wiadomościach agencyjnych. Wodecki za swoje telewizyjne przygody z teatrem odebrał trzy Złote Ekrany, które były naprawdę nagrodami prestiżowymi, bo Teatr Telewizji w ciągu roku miał ponad pół setki premier, reżyserowanych przez najwybitniejszych twórców.

Wiesia poznałem dobrze, kiedy kwitł we Wrocławiu Ogólnopolski Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych, bo to był czas naszych codziennych wielogodzinnych spotkań i rozmów do bladego świtu z Kasią Klem - recenzentką "Wieczoru Wrocławia", Bogdanem Bąkiem, komentatorem teatralnych zdarzeń w "Słowie Polskim", i Jarkiem Szymkiewiczem, który dla telewizji oceniał teatr, oraz wreszcie Tadeuszem Burzyńskim, moim redakcyjnym kolegą i wybitnym krytykiem. Dziś nikt z nich już nie żyje. Siadywaliśmy w Klubie Dziennikarza i po wszystkich spektaklach do bladego świtu rozprawialiśmy o teatrze. Rozumieliśmy się w pół słowa, pół gestu. Wiesiek wstawał z teatralnego fotela, patrzył z odległości paru rzędów na mnie, podnosił brwi do góry, przekrzywiał głowę i wiedziałem, że mu się ten spektakl zbytnio nie podobał. Kiedy oglądaliśmy jakąś teatralną klapę, tylko wzruszał ramionami.

Był erudytą, który połykał tysiące książek. Uważał, że kto nie czyta, nie jest wart chwili rozmowy. Nie przyjmował argumentu, że nikt nie jest w stanie "pożreć" wzrokiem wszystkich książek na świecie, bo jego zdaniem człowiek w miarę inteligentny doskonale wie, które książki należy przeczytać, a które omijać z daleka.

Nie tylko mnie będzie brakowało tych rozmów, które przeradzały się w wielogodzinne "wykłady". Wieś był wspaniałym gawędziarzem z wielkim poczuciem humoru i dystansem do siebie. Jak go pożegnać?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska