Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zagrają Orły, zaśpiewa nam Szpak. Mówi, że jest osobą wrażliwą

Wojciech Koerber
Dariusz Szpakowski skomentuje na EURO wszystkie mecze Polaków. Ruszymy z nim we Wrocławiu na Czechów (16.06). Sebastian Mila (z lewej) również będzie słuchał Szpaka. Choć wolałby słuchać wtedy Smudy.
Dariusz Szpakowski skomentuje na EURO wszystkie mecze Polaków. Ruszymy z nim we Wrocławiu na Czechów (16.06). Sebastian Mila (z lewej) również będzie słuchał Szpaka. Choć wolałby słuchać wtedy Smudy. Przemysław Wronecki
Dariusz Szpakowski zdradza m.in. w rozmowie z Wojciechem Koerberem, które mecze EURO będzie komentował, z czyją pomocą, jak przygotowuje się do imprezy, czy niekiedy czyta z kartki oraz ile ma komentatorskich tytułów mistrza olimpijskiego.

To Pan ma nas przeprowadzić przez mecze Polaków na Euro 2012. Czyli orły zagrają, a Szpak zaśpiewa. Kto będzie lepszy? Jak forma?!
Mam jeszcze trochę czasu, zadbam, by była najwyższa. Ale moja forma zależy od ich formy. Ich, czyli piłkarzy. Wie pan, jeśli oni będą fruwali jak orły, to i Szpak poleci jak orzeł. A jeśli będzie źle, to i ja będę zły.

Piszą, że wszystkie grupowe mecze naszej ekipy mamy oglądać z głosem Pańskim i Andrzeja Juskowiaka. Kto tak zarządził?
Nie wiadomo jeszcze, czy wszystkie. Na pewno pierwszy z Grecją. Spotkanie z Rosją pokomentuję chyba z Włodkiem Lubańskim, możliwości wyboru mamy.

To zależy od ich formy?
Nie, to są przecież doświadczeni ludzie. Ja komentowałem już siedem finałów ME i dziewięć mundiali. Ale oczywiście - mistrzostwa w Polsce są wyjątkowe, człowiek będzie chłonął tę imprezę. Obyśmy tylko patrzyli na Euro nie wyłącznie przez pryzmat gry polskiej drużyny, ale też przez naszą gościnność, chęć pomocy innym. Bo słyszę tylko narzekania, że tego nie zrobiono, że będą korki itd. Boże kochany, tych meczów nie jest tak dużo, to nasze święto, a my tylko malkontencimy. Nie tylko forma piłkarzy jest ważna, bo to także promocja kraju, musimy się wszyscy zjednoczyć. Euro minie i zrobi się smutno, pustka, więc pokażmy wcześniej tę fajną polską cechę - gościnność. Mamy fantastyczne stadiony, niech się ludzie zdziwią, że Polska jest w ogóle pięknym krajem. Bo martwią mnie te narzekania.

To na chwilę możemy przestać. Ten Smuda faktycznie jest chyba w czepku urodzony. Przecież tak wybornej sytuacji w polskiej piłce reprezentacyjnej nie mieliśmy od lat, a pojawiła się akurat tuż przed Euro. Rok temu o tej porze Robert Lewandowski był jeszcze w Borussii tylko zmiennikiem. A dziś mamy cztery wielkie gwiazdy.
Smuda zawsze miał szczęście. No ale dobry trener musi je mieć.

By nie mówili - świetny trener, tylko wyników nie ma.
Smuda te wyniki z reguły miał. A teraz powtarza, że gdyby w tę drużynę nie wierzył, to by jej nie prowadził. Podstawowe pytanie brzmi - jak oni zniosą stres i odpowiedzialność. Ja selekcjonerowi mówię, by nie izolować zawodników od kibiców. By poczuli presję, która będzie coraz większa. Z nami jest podobnie. Kiedy na mundialu w Niemczech jeździłem z Włodkiem Lubańskim na stadion, staraliśmy się przemknąć niezauważani, w jakiejś czapeczce, ale nie udawało się. A koncentracja jest szalenie ważna. Kiedy przegrywaliśmy jakieś mecze, zawodnicy mówili mi: Darek, albo panie Darku, my mamy wygrywać na Euro. Powiedziałbym, że Smuda trzyma teraz worek z jajkami i trzeba uważać, by żadne się już nie stłukło, by nikomu nie przydarzył się jakiś uraz. Tak bardzo martwiliśmy się przecież ostatnio o zdrowie Wojtka Szczęsnego.

Kibice już dawno temu zaczęli wywierać presję. Ktoś w Wałbrzychu jeszcze jesienią postawił u bukmacherów 120 tys. zł na zwycięstwo Polaków z Grecją. Albo odbierze blisko 240 tys., albo wszystko straci.
Ja słaby jestem w obstawianiu. Zresztą trudno teraz spojrzeć tej reprezentacji w oczy, odizolowana jest. Co możemy dziś powiedzieć?

To powiedzmy, z kim będzie Pan komentował finał?
Nie wiadomo. Może zagrają w nim Hiszpanie, wtedy warto z Mirkiem Trzeciakiem. Siedzi w hiszpańskiej piłce, świetnie czyta grę i dopowiada. Mamy sprawdzony team, nie ma ludzi bez wprawy.

Sam się Pan szykuje do imprezy, czy z pomocą asystentów?
Mamy, oczywiście, researcherów, ale to, co sam wypracuję, to moje. Pamiętajmy jednak, że widza można dziś łatwo zanudzić. Dziś widz siedzi w internecie, mnóstwo wie, trzeba zatem wyważyć proporcje. Nie można zanudzać opowiadaniem boków.

Muszę zapytać o 2009 rok i mecz ze Słowenią w Mariborze, gdy odbywało się nasze pożegnanie z Afryką przed mundialem w RPA. Wygłosił Pan wówczas wielominutową przemowę, funkcjonującą dziś w internecie jako "Beenhakkera pamięci żałobny rapsod". To był typowy Szpak, niektórzy twierdzili, że czytany z kartki.
Nieee, proszę zadzwonić do Andrzeja Juskowiaka, komentował ze mną. Ja nigdy nie piszę początków i końców. Jestem osobą wrażliwą, wrażeniowcem, nie wiem dziś, jak zacznę Euro. Nie napisałem tego i nie napiszę, ale im bliżej imprezy, będę szukał pomysłu na rozpoczęcie. Myślę, że sama atmosfera niesie komentatora. Pamiętam, jak na mundialu w 2006 roku Grzesiek Mielcarski zdziwił się, mówiąc, że zawsze zaskakiwałem czymś nowym, a tu nic. Ale pamiętam też, że po porażce z Ekwadorem zawodnicy myśleli o przeprosinach w prasie, że chcieli się wytłumaczyć, iż nie byli odpowiednio skoncentrowani, że te wszystkie telefony itd. I wtedy zacząłem drugi mecz słowami - nie ma większej gazety i większej widowni od tej, którą posiada TVP. Macie więc znakomitą okazję, by właśnie przeprosić kibiców. Chodziłem też i zastanawiałem się całkiem niedawno, gdy zacząłem tak: "Manchester ma swój Teatr Marzeń, a Hiszpanie Camp Nou i Santiago Bernabeu. Mediolan ma swoją piękną La Scalę, a my mamy swój Narodowy." Zawsze się gdzieś szuka tego pomysłu na zaczęcie. Kibic musi być dwunastym zawodnikiem, mecz z Portugalią na Narodowym obejrzało 9 mln ludzi, a spotkanie z Grecją obejrzy pewnie jeszcze więcej.

Kim był dla Pana Jan Ciszewski?
Z jednej strony nauczycielem. Był jak ojciec, przyjaciel, spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Pamiętam nasz ostatni wspólny mundial, w Hiszpanii, gdy pracowałem jeszcze w Polskim Radiu. Mieszkaliśmy w jednym pokoju. To już nie był ten sam Janek, uśmiechnięty, lecz Janek strudzony chorobą. Do tego męczyły wysokie temperatury. Wspólnie rozpisywaliśmy składy, to był rytuał. Janek zawsze mnie namawiał - zrób ten swój najdłuższy krok i przyjdź do telewizji. Przyjdź, pomogę ci. A gdy przyszedłem, już go tam nie było. Mecze bez komentarza Janka to... nie ma o czym mówić. Choć od prasy czasem się Jankowi dostawało. Ale nigdy nie jest tak, że lubią cię wszyscy.

Przekazuje Pan swoją wiedzę regularnie młodszym, na uczelniach?
Sporadycznie jestem zapraszany, choć czas nie zawsze pozwala. Ale na stałe z żadną uczelnią nie współpracuję, musiałbym mieć zresztą zgodę kierownictwa TVP, która ma nas na wyłączność. Nie mogę zarabiać w reklamach, jak niektórzy koledzy, bo jesteśmy własnością TVP.

Coś za coś, zresztą głodem nie przymieracie. Zaraz po Euro będą igrzyska, nieco tym razem poszkodowane i w cieniu. Ze względu na ME właśnie. Obstawia Pan wiosła i kajaki?
Tak. Dyscypliny trochę mniej popularne, ale ciekaw jestem tej naszej czwórki, którą nazwałem terminatorami i dominatorami. Wszystkich oni frapują, bo obronić olimpijskie złoto jest wielkim wyzwaniem. Pamiętam, gdy w Pekinie ich o to zapytałem. Wtedy Marek Kolbowicz powiedział przed kamerą - "żona jeszcze o tym nie wie, ale, kochanie, chciałbym powiosłować do Londynu". To było sympatyczne. A muszę panu powiedzieć, że choć byłem na dwunastu igrzyskach, to dopiero w Pekinie skomentowałem pierwsze olimpijskie złoto. Tej osady właśnie.

To chyba musi Pan postawić cztery duże piwa.
Marek Kolbowicz powiedział nawet przy okazji plebiscytu na sportowca roku, że część tego medalu jest Darka. To są wielkie emocje. W Pekinie powiedziałem Bogdanowi Gryczukowi (szef wyszkolenia w PZTW - WoK), że jak mi się odezwie na ostatnich pięciuset metrach, to nie wiem, co mu zrobię. Bo to strasznie ważne, by przez te 30 sekund zbudować olimpijskie złoto.

Był też w Pekinie srebrny medal lekkiej czwórki z naszym Pawłem Rańdą.
Z wagą lekką jest tak - na ile komu starczy sił po zrzuceniu wagi. Decydują słabszy dzień i ułamki sekund na dwóch kilometrach. Niesamowite.

To wróćmy jeszcze na koniec do Euro. Kto w finale i dlaczego?
W teorii mogą to być Hiszpanie i Niemcy, ale czy tak będzie? Futbol jest nieprzewidywalny, uczy pokory i nie pozwala podsumowywać czegoś przed końcowym gwizdkiem. Jedna akcja wszystko zmienia. Jak w meczu Bayernu z Manchesterem na Camp Nou, jak w meczu Milanu z Liverpoolem w Stambule, jak na Euro 2004, gdy dwie genialne akcje Zidane’a zmieniły losy meczu z Anglią. Spójrzmy, że Joachim Loew narzeka, Hiszpanie też, bo mają jeszcze Puchar Króla 25 maja. Jestem pełen podziwu dla tych dzisiejszych graczy, którzy są pod względem fizycznym i psychicznym cyborgami. Ale cieszę się jednocześnie, że z naszymi jest psycholog. Oni tam chcą czasem z kimś porozmawiać, to jest potwornie ważne.

Rozmawiał Wojciech Koerber

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska