Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabijał na plebaniach, bo był molestowany przez księdza? Później przyznał, że...

Ewa Chojna
Kościół w Serbach, 15 stycznia 2008 roku
Kościół w Serbach, 15 stycznia 2008 roku Piotr Krzyżanowski
Przyszli na poranną mszę. Zamiast modlitwy w kościele znaleźli zmasakrowane zwłoki. 25-latek zabił w sumie dwie kobiety i księdza. Marcin M. stwierdził później, że zabijał na plebaniach, ponieważ w młodości był molestowany przez księdza. Czy na pewno?

Kiedy po raz pierwszy wprowadzano go na salę rozpraw w otoczeniu policji, w pomarańczowym kombinezonie, skutego kajdankami, drobnej postury, nikt nie mógł uwierzyć, że to właśnie on z zimną krwią zabił trzy osoby. Wyglądał bardziej jak kolega z sąsiedztwa niż brutalny morderca. Miał 24-lata i przed sobą całe życie. Mógł zrobić wszystko, ale postanowił zabić. Z pełną premedytacją zadawał ciosy swoim ofiarom. Na sali sądowej milczał jak grób.

Był styczeń 2008 roku. Zima w pełni, na wsiach spokój i cisza. Nikt nie podejrzewał, że mieszkańcy będą musieli się zmierzyć z ogromną tragedią i zgrozą, która zmuszała ich do zamykania drzwi i siedzenia w domach. Marcin M. po raz pierwszy w Ciosańcu pojawił się na początku stycznia. Ze swoją kuzynką miał ustalić termin chrztu jej dziecka. Wtedy pierwszy raz obejrzał też plebanię. Czy już wiedział, że wróci w to miejsce?

Plebania w Ciosańcu, 11 styczeń 2008

Krystyna Wojciech była gosposią księdza w Ciosańcu (lubuskie, koło Sławy). Opiekowała się plebanią, dbała o porządek, rozpalała w piecu. Feralnego dnia pojawiła się tam punktualnie o godzinie 17.30. Chciała ogrzać pomieszczenie, żeby ksiądz wracający z dorocznej kolędy miał ciepło. Weszła do przedpokoju i została uderzona obuchem siekiery. Nieprzytomną kobietę napastnik zaciągnął do łazienki i tam zostawił, zabrał tylko klucze, by splądrować pokoje. Kiedy kobieta się ocknęła i jęknęła, wrócił. Nie miał litości. Kolejne ciosy przyniosły śmierć.

Marcin M. na plebanię dostał się przez okno w dachu. Nie spieszył się z kradzieżą. Usiadł spokojnie, wypił piwo, które ksiądz dostał w prezencie od parafianek podróżujących po świecie. Spalił kilka papierosów, zjadł czekoladki. Potem zabił. Z plebani zniknął magnetofon, aparat cyfrowy, 30 euro, 10 funtów i torba podróżna. Przebrał się w golf należący do księdza, a poplamione krwią ubranie schował w torbie. Wychodząc z plebanii, odłożył siekierę.

Plebania w Serbach, 12 stycznia 2008

Marcin M. łupy skradzione w Ciosańcu chciał jak najszybciej sprzedać. Następnego dnia pojechał autobusem do Głogowa. Nie zarobił ani złotówki. Pieszo przeszedł się do położonych kilka kilometrów dalej Serbów. Zobaczył plebanię i stojącego w jej pobliżu volkswagena. Jak później zeznawał - wtedy usłyszał w głowie głos - to on kazał mu zabić. Jak ustalili śledczy, Marcin M. miał wejść na garaż i na jego dachu czekać na swoją kolejną ofiarę. Ksiądz Władysław Polak wrócił z kolędy. Autem wjechał do garażu, potem otworzył plebanię. Kiedy wyszedł na podwórko, Marcin M. rzucił się na niego z drewnianym świecznikiem. Bez opamiętania zadawał ciosy. Po uderzeniu w głowę ksiądz przestał się ruszać. Jednak Marcin M. nie przestał uderzać. Ciało księdza ukrył pod płotem, przykrył je folią. Wszedł na plebanię. Tam znalazł młotek i... Helenę Rogalę, gosposię księdza. Kobieta nie miała najmniejszych szans. Została kilka razy uderzona młotkiem w głowę. Zginęła na miejscu. Marcin M. ukradł z plebani koperty z pieniędzmi, również w walutach obcych. W sumie jakieś 62 tysiące złotych. Nie pogardził też samochodem, 10-letnim volkswagenem golfem. Autem miał podjechać pod dom swojej rodziny w Lipinkach. Pod drzwiami miał zostawić im 2,6 tys. zł. Telefonicznie miał poprosić o uregulowanie rachunku za telefon.

Według dalszych ustaleń śledczych, Marcin M. pojechał do Słubic. W kantorze wymienił niewielką ilość pieniędzy. Kiedy usłyszał w radiu, że policja szuka mordercy księdza i dwóch kobiet, był niedaleko Krosna. Tam spalił auto i zdobyte na plebaniach łupy. Zaczął zacierać ślady. Ponoć złapał stopa do Zielonej Góry. Kilka dni miał spędzić w jednym z hotelowych pokoi. Potem trafił do Poznania. Po drodze zaopatrzył się w nowe ubrania, drogi telefon komórkowy. W Stargardzie Szczecińskim miał kupić opla tigrę. 24 stycznia pojechał do Niemiec. Tam chcąc zemścić się na swoim pracodawcy włamał się do jego domu, ukradł dwa pistolety. W tym czasie polscy policjanci rozsyłali już jego rysopis. Zdjęcie zbrodniarza pokazało się niemal we wszystkich mediach. Marcin M. szybko wpadł w ręce niemieckich mundurowych. Zatrzymano go 25 stycznia, 100 kilometrów od Berlina podczas rutynowej kontroli.

Głosy, nienawiść i molestowanie - CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Głosy, nienawiść i molestowanie

Marcin M. nie pierwszy raz był przesłuchiwany i nie pierwszy raz mógł trafić za kratki. To notoryczny złodziej. Na swoim koncie miał kradzieże i rozboje. Rok wcześniej wyszedł z więzienia. Przesłuchany w charakterze podejrzanego opowiedział swoją historię. W młodości miał być molestowany przez księdza. Sprawą zajęła się prokuratura. Śledztwo umorzono.

- Nie mogłem się z tym pogodzić - mówił śledczym Marcin M. - Chciałem ze sobą skończyć, bo ksiądz się do mnie dobierał, ale nie zrobiłem tego, bo głos w głowie powiedział, że jak wyjdę, to się zemszczę.

Młody mężczyzna przyznał się do zabicia trzech osób. Ze szczegółami opisał przebieg wydarzeń. W Ciosańcu miał wejść na plebanię, by zabić księdza. - Byłem przekonany, że to ksiądz - tłumaczył pytany o zabójstwo pierwszej gosposi. Dlaczego zabił też w Serbach? - Kiedy zobaczyłem plebanię, znowu coś się we mnie odezwało – opowiadał.

24-latek przyznał, że zabijał z zemsty, a kradł, żeby zmylić policyjne tropy. Dowodem na to miał być choćby fakt, że z plebanii w Serbach nie zabrał wszystkich pieniędzy, około 30 tysięcy złotych zostawił. - Prawdziwym motywem była zemsta na księdzu Edwardzie S. - mówił. - Szukałem go wszędzie. 24-latek nie znalazł swojego rzekomego oprawcy, ale zeznał, że głos w głowie zarzucał mu, że "wszystko zniszczył, bo nie zemścił się na Edwardzie S.".

Prokuratura uznała, że Marcin M. działał z motywacją zasługującą na szczególne potępienie - z nienawiści do kapłanów wyznania rzymsko-katolickiego oraz chęci zemsty. Zatrzymanego przebadali biegli psychiatrzy. Stwierdzili, że mężczyzna był w pełni poczytalny i może odpowiedzieć za swoje czyny. Uporczywy "głos", który Marcin M. miał słyszeć w głowie, zdaniem psychiatrów, był tylko jego linią obrony.

- Słyszane głosy stanowią celową symulację zaburzeń psychicznych i wyraz świadomie przyjętej obrony prawnej, której celem jest uzyskanie korzyści w toku prowadzonego postępowania - napisano w ekspertyzie sporządzonej do sprawy. Biegli uznali również, że Marcin M. miał skłonności do nadmiernych przeżyć emocjonalnych. Czuł się skrzywdzony i upokorzony.

Marcin M.: Jestem niewinny - CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Marcin M.: Jestem niewinny
Kiedy rozpoczął się proces Marcin M. był spokojny. Doprowadzony na salę rozpraw przez uzbrojonych po zęby policjantów nie odzywał się. Zamknięto go w szklanej klatce. Po przeczytaniu aktu oskarżenia, który miał kilkadziesiąt stron, mężczyzna nie przyznał się do winy. Skorzystał z prawa do odmowy składania zeznań i nie odpowiadał na pytania. Powiedział tylko, że nikogo nie zabił, że przebieg zdarzeń był zupełnie inny. Odwołał też wszystkie wcześniejsze zeznania poza jednym - tym, w którym mówił o wspólnikach w zbrodni. Miało ich być dwóch, ale z ust Marcina M. nie padło żadne nazwisko. Tylko w piśmie do prokuratury przesłanym tuż przed rozpoczęciem rozprawy wskazał na młodego mieszkańca Słubic. Jego nazwisko widniało na liście osób zaginionych, po raz ostatni widziano go w Niemczech.

Prokuratura nie dała wiary tym zeznaniom i przedstawiła dowody, które pogrążyły Marcina M. W marcu 2010 roku mężczyzna został skazany na dożywocie. O warunkowe zwolnienie może się ubiegać dopiero po odbyciu co najmniej 40 lat kary pozbawienia wolności. Marcin M. odwołał się od wyroku. Jego obrońca zakwestionował opinię biegłych psychiatrów. Wskazywał między innymi na to, że nie dysponowali oni pełną dokumentacją medyczną skazanego z zakładów karnych, w których odbywał wcześniejsze wyroki. Adwokat domagał się uchylenia wyroku ewentualnie sporządzenia nowej opinii psychiatrycznej i złagodzenia kary. Sąd po rozpatrzeniu sprawy zmienił tylko motywy działania Marcina M. Miało chodzić o pieniądze.

Trzy lata po zabójstwach Marcin M. zgodził się na rozmowę z dziennikarzami Super Expressu. Nie ukrywał już twarzy spoglądając zza krat. W trakcie rozmowy miał się przyznać do tego, że planował rabunek. - Plan był taki. Włamuję się, biorę kasę i zmykam. Wyszło inaczej... - powiedział. Przyznał, że dostał cynk o pieniądzach na plebani w Serbach, a księdza i gosposię musiał zabić. - Oni by mnie wydali - stwierdził.

Mijają lata. Życie w Serbach toczy się jak dawniej. Jednak okrutne zbrodnie na zawsze wpisały się w historię tej małej wsi. - To był szok - powiedział nam sołtys Serbów Zygmunt Przytulski. - Znaleźli ich ludzie, którzy w niedzielę rano przyszli do kościoła. Wszyscy płakali. To był taki prawdziwy ksiądz, ciepły człowiek, każdemu pomógł. Ludzie się bali mordercy. Jeszcze długo po tych zbrodniach zamykali się w domach na klucz, bali się wychodzić - wspomina. - Teraz koło kościoła jest tablica poświęcona zabitym. W środku wiszą ich portrety, msze odprawiane są w ich intencji. My o nich ciągle pamiętamy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska