Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z polskiego na nasze: Groźna suma wszystkich zer

Andrzej Górny
Polskapresse
Ja bym bardzo prosił, żeby ta wysoka instancja, która decyduje o towarzyskich przeciwnikach reprezentacyjnych polskich piłkarzy (nawet nie wiem, czy to pan Smuda, czy PZPN, czy jakaś niedobra wróżka wynajdująca kandydatów w szklanej kuli) nie wybierała takich mocarstw futbolowych, jak Australia, USA czy Ekwador.

Przecież nasi wrażliwi młodzieńcy, nawet ci w średnim wieku, nie dość, że się bardzo męczą w starciach z podobnymi gigantami, to, co gorsza, gotowi popaść w kompleksy. I wtedy niczego już nie dokonają na zielonej murawie. Dajcie im zagrać z Polinezją, Eskimosami czy inną drużyną zwykłą przegrywać mecze 0:30. Wówczas orły nasze uwierzą w siebie i zaczną wygrywać; ja nie będę musiał zakrywać głowy poduszką na widok ich poczynań, a pan Szpakowski też się odstresuje i przestanie mylić Ekwador z Urugwajem.

Proszę także o skierowanie wymienionego sprawozdawcy na jakiś kurs uzupełniający wiedzę o mowie ojczystej. Bo on znów o czytelnictwie. Stale mu ktoś na boisku coś czyta, przeważnie grę. Gdyby pan Dariusz dysponował większym zasobem słów polskich, mógłby odważnie wyznać, że nasi słabo czytają. Dukają, sylabizują, bąkają, jąkają się, owszem. Ale zanim w ten nieudolny sposób rozszyfrują grę, ta już ich minie i potoczy się w innym miejscu.

Słowne wytrychy mają fanów (dawniej wielbicieli) nie tylko wśród komentatorów sportowych. Wraz z tegorocznymi wodami powodziowymi zalała kraj fala monitoringu. Wszyscy wszystko monitorowali, od strażaka, wójta czy rzecznika prasowego aż do wysokich dostojników cywilnych, wojskowych, a nawet kościelnych.

Nikt nie obserwował, pilnował, nadzorował, doglądał ani nie kontrolował przyboru wód, dziury w wale czy zaopatrzenia powodzian w łopaty. Monitoromania. Do dziś z pewną taką podejrzliwością patrzę na monitor swojego komputera - może on też w spisku?

Słowne wytrychy mają fanów (dawniej wielbicieli) nie tylko wśród komentatorów sportowych

Wiele lat temu profesor Jan Stanisławski, autor epokowego odkrycia, że żółtko to też białko, żegnał się z telewidzami żartobliwym "to by było na tyle". Wcześniej było samo tyle, a dodane przez satyryka "na" sprawiło, że zwrot parodiował nowomowę niedouczonych urzędasów. Żart żartem, ale publiczności się spodobał i wrył w pamięć. Dziś nieraz go słyszę z trybun, mównic i w wywiadach, ale już stosowany najzupełniej poważnie przez osoby utytułowane (no, może do pewnego stopnia) oraz młodych, którzy o Stanisławskim nigdy nie słyszeli. Założę się, że za kilka lat językoznawcy go uprawomocnią i stanie się obowiązującą normą, nakazaną przez podręczniki.

Takiej kariery nie zrobiło słowo "budapesztański" którego pewien zamierzchły przywódca używał zamiast poprawnego "budapeszteński" (część prasy natychmiast wiernopoddańczo zaczęła stosować błędną formę). Jednak i tę niepoprawną wersję usłyszałem niezbyt dawno z ust przyjemnej dla oka, ale już nie dla ucha, prezenterki.

Niektórzy z Czytelników uznają zapewne, że to błąd zajmować się błędami tak mało ważnymi dla obecnej sytuacji kraju i obywateli. Ale nie zgadzam się z nimi, bo każdy objaw głupoty mnie niepokoi. Za to zgadzam się ze Stanisławem Jerzym Lecem, który nie zgadzał się z matematyką, twierdząc, iż suma zer daje bardzo groźną liczbę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska