Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z polskiego na nasze: Gorzki smak wolności

Andrzej Górny
Andrzej Górny
Andrzej Górny
Przeważnie staram się unikać dyskusji z najmłodszym pokoleniem, bo może to prowadzić do konfliktu w rodzinie, a obcy małolat wręcz jest w stanie skląć albo i sflekować krytycznego tetryka. Ale od kiedy udało mi się odróżnić quada od iPada oraz wykułem na pamięć kilka innych współczesnych terminów, odważę się czasem odezwać niepytany.

Np. zapytałem z troską spokrewnioną 14-latkę, czy ćwiek na języku oraz bolce w brwiach i kółko w pępku uważa ona za rewelacyjne ozdoby? Nie, żebym chciał krytykować, chodzi mi o ideę, a choćby sens tej demonstracji - protest przeciw szkole, przeciw rodzicom, pokazanie "wała" całemu niesprawiedliwie urządzonemu światu czy po prostu płocha zachcianka spowodowana modą obowiązującą w kółku jej znajomych?

- Nie truj, wujek - odpowiada dziewczę grzecznościowo (bo w rzeczywistości jestem jej ciotecznym dziadkiem). - To wolny kraj, robię co chcę i nikogo nie pytam, czy mu to pasi. Wszystko jasne. Kiedy indziej poprosiłem młodocianego kierowcę wiozącego mnie auta, aby przyciszył nieco radio. Prawdę mówiąc, nie tyle hałas mi przeszkadzał, ile tekst utworu, zawierający tyle wulgaryzmów, ile świąteczne ciasto rodzynek.

Od młodego znów usłyszałem o wolnym kraju i że na szczęście świat idzie naprzód.
Cóż, jeśli na tym polega postęp, to gratulacje. Zadumałem się nad tą wolnością. Wolna wola, wolne media, wolne panie (niezamężne), wolny elektron, ale też wolny najmita i wolnoamerykanka.

Najbardziej mi przypada do gustu wolny wybór. Nawet za komuny mieliśmy coś takiego. Można było wybrać 1. lub 2. program w telewizji, a w sklepie na kartkę mięsną wybrać papierosy, a w porywach chyba nawet butelkę vistuli (okropny był to zajzajer). Miało się do wyboru iść na wybory i wybrać tych, których wybrała już partia, albo nie iść. I spodziewać się sankcji w postaci braku przydziału mieszkania, telefonu czy talonu na samochód.
Mimo wszystko, poprawa jest widoczna gołym okiem. W sklepach wybieram szynkę babuni, dziadunia, stryjka albo z beczki, kiełbasę od górala, od chłopa albo i od dziedzica. Niezależnie od nazwy smak i tak zawsze ten sam, z dolnej strefy stanów niskich.

Zechcę, kupię pierogi, pasztety, krokiety i słodycze; jeśli jednak obawiam się fałszywej soli, którą mogą być te produkty przyprawione, spokojnie się przerzucam na warzywa. Wprawdzie mogą być zmutowane genetycznie, ale przecież wybór istnieje.
W telewizji mogę obejrzeć śniadanie albo podwieczorek mistrzów czy wicemistrzów. Wprawdzie nie wiem, dlaczego artyści, duchowni, sportowcy i celebryci mają znać się na wszystkim, od kryminalistyki, przez ekonomię, po politykę zagraniczną, ale ktoś ich na stanowiskach mistrzów przyklepał. I tam trwają, bredząc czasem zupełnie bez sensu, jakby pozazdrościli parlamentarzystom. Poziomowi dyskusji dorównuje zapewne jakość zagrychy, bo dotąd nie widziałem, aby któryś mistrzunio cokolwiek ze stołu skąsał.

Jest w kablu kilkaset stacji, ale znaleźć w tej obfitości cokolwiek wartościowego wcale nie łatwiej niż w tych dwóch programach sprzed lat.
Mam jeszcze osobisty apel do autorów reklam. Nie życzę sobie, aby mnie kochały góralki ani nawet horalki, bo zbliżenie z waflami w czekoladzie moja cukrzyca może potraktować bardzo mściwie.

I naprawdę guzik mnie obchodzi, kto jest prawdziwym ojcem Pablita!!!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska