Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z lodowiska ściągali ją siłą. Poznajcie Natalię Czerwonkę

Mateusz Różański
Natalia Czerwonka nie kryła wzruszenia z powitania, jakie zgotowano jej w Lubinie. W tle brat - Rafał
Natalia Czerwonka nie kryła wzruszenia z powitania, jakie zgotowano jej w Lubinie. W tle brat - Rafał Piotr Krzyżanowski
Zdobyła srebrny medal igrzysk olimpijskich. Natalia Czerwonka to nie tylko znakomita panczenistka, ale także ciepła, skromna osoba, która do sukcesów doszła dzięki pracy, uporowi i wsparciu najbliższych.

W poniedziałek do Lubina wróciła z igrzysk olimpijskich Natalia Czerwonka. Pierwsza Dolnoślązaczka z medalem zimowej olimpiady. Jej rodzice nie witali jednak medalistki, witali Natalkę, córkę, skromną, pomocną dziewczynę. Mimo gigantycznego sukcesu, na który pracowała od kilkunastu lat, niewiele się zmieniła. To ważne.

Natalii Czerwonki, medalistki, prawdopodobnie by nie było, gdyby nie zawody... wrotkarskie. Zorganizowane w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych w Lubinie. Poszła na nie z tatą. Ku zaskoczeniu wszystkich, zajęła drugie miejsce. Została zaproszona na testy sprawnościowe do szkoły sportowej. Wypadła w nich świetnie.

- Otrzymałem informację, że Natalka dostała się do klasy o profilu lekkoatletycznym. Poszedłem na zebranie rodziców, zerknąłem na listę i po Czerwonce nie było śladu - wspomina po latach tato Natalii, Roman. - Dowiedziałem się, że trafiła jednak do klasy o profilu łyżwiarskim - dodaje.

CZYTAJ TEŻ: Miłość? Mam nadzieję, że znajdzie się gdzieś po drodze. Wywiad z Natalią Czerwonką

Nie był to przypadek. Błysk talentu w niespełna 10-letniej Natalii zauważyła jej pierwsza trenerka - Małgorzata Kaczmarek. Nasza medalistka do dziś podkreśla, że właśnie wtedy wszystko się zaczęło, że praca, którą wykonała z panią Małgorzatą, procentuje do dziś. Natalia nie zapomina o swoich korzeniach i zaraz po przyjeździe do Lubina odwiedziła panią Małgorzatę.
- Olbrzymie podziękowania za lata pracy należą się również Piotrowi Warnikiewiczowi, jej trenerowi - mówi Barbara Czerwonka, mama Natalii.

Początki łyżwiarstwa łatwe jednak nie były. Perspektywy, mimo talentu Natalii, również. Polska w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych sukcesów na zimowych igrzyskach olimpijskich praktycznie nie miała. Te miały dopiero nadejść. Bo gdzieś tam, w Lubinie na Dolnym Śląsku, upartą kilkunastolatkę trzeba było niemal końmi ściągać z lodowiska. - Rzeczywiście, Natalia uwielbiała od małego po prostu się męczyć. Zawsze była i jest nadal niezwykle żywą i energiczną osobą. Nie potrafi usiedzieć w miejscu - tłumaczy Barbara Czerwonka.

Fioletowe palce, mordercze treningi. Czytaj dalej o karierze Natalii na następnej stronie (KLIKNIJ)
Jak to w życiu sportowca jednak bywa, nie zawsze jest tak wesoło. Po jednym z treningów Natalia wróciła do domu. Jak opowiada tato, palce u jej stóp były wręcz fioletowe. To efekt treningów w łyżwach wątpliwej jakości. Siadła wówczas porozmawiać z rodzicami. Tato spytał się raz jeszcze, czy rzeczywiście łyżwiarstwo szybkie to jest to, co Natalka chce robić przez całe życie. Ta uparta nastolatka, mimo bólu, bez zawahania odpowiedziała, że tak. Rodzina wzięła więc pożyczkę, tylko po to, żeby kupić profesjonalne łyżwy. W końcu dotarły do Lubina. Prosto z Holandii. Natalia mogła ćwiczyć, a rodzice powoli je spłacali. Tak właśnie wyglądało kiedyś wsparcie dla młodych, świetnie zapowiadających się sportowców. Natalia do dziś ma te łyżwy w swoim pokoju. To wspaniała pamiątka nie tylko pierwszych sukcesów Natalii, ale też poświęcenia i wsparcia, które otrzymała ze strony rodziców. Bez tego nie moglibyśmy się cieszyć przed tygodniem ze srebrnego medalu.

Natalia wciąż marzyła o tym, żeby kiedyś znaleźć się w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. W końcu, w trzeciej klasie gimnazjum Natalia wyjechała z Lubina. Zamieszkała w internacie. Bez najbliższych, bez przyjaciół. Dla 15-latki to musiały być bardzo ciężkie chwile. Wiedziała jednak doskonale, że poświęcenie kiedyś zaprocentuje. I zaprocentowało.
Natalia spisywała się coraz lepiej. Trenowała ze starszymi koleżankami. W domu niestety była coraz rzadziej. Rodzice wspierali ją jednak w każdy możliwy sposób.

- Wiele razy było tak, że mąż schodził z nocki, wsiadał do samochodu, gnał do Zakopanego. Tam był 2-3 godziny i wracał do Lubina, bo trzeba było iść do pracy. Wiedzieliśmy, że ona nas potrzebuje - mówi ze wzruszeniem Barbara Czerwonka.
Na szczęście kadra często podróżowała autostradą biegnącą przez Dolny Śląsk. Mama Natalii doskonale wiedziała wówczas, że może się spodziewać esemesa z prośbą o przygotowanie kilkunastu... kotletów schabowych dla wygłodniałych nastolatków.
- Można powiedzieć, że miała pseudonim "Schabowy" - mówią z uśmiechem rodzice. - Do dziś zostało mi tak, że w pogotowiu muszę mieć jakiś schab w lodówce - dodaje Barbara Czerwonka.

Dużym oparciem dla Natalii był trener Marek Pandyra, który wspierał ją w rozwoju. Rodzice odwiedzali ją tak często, jak tylko mogli. - Pewnego razu, po kolejnym treningu szkoleniowiec zarządził pięć kółek tzw. rozjazdu na koniec zajęć, po czym poszliśmy spokojnie porozmawiać przy obiedzie. Minęło trochę czasu, po czym trener zerwał się z miejsca - mówi tato Natalii. - Spytałem, o co chodzi, a wtedy odparł mi, że na torze została przecież Natalia i znając ją, nie zeszła z niego.
Miał rację. Mimo że koleżanki dawno już były w swoich pokojach, Natalia robiła kolejne kółka, doskonaliła swoje ruchy, pracowała nad każdym szczegółem.

Wicemistrzyni olimpijska to perfekcjonistka w każdym calu. Obok fantastycznych wyników sportowych miała najlepszą w szkole średnią, blisko 6,0. Z takim wynikiem nie miała najmniejszych problemów z dostaniem się do jednej z niewielu uczelni gwarantujących jej rozwój sportowy. Zdecydowała się na Akademię Wychowania Fizycznego w Krakowie. To znów był ciężki okres dla Natalii. Gdy zaczynała się zadomawiać w Zakopanem, znów musiała kompletnie zmienić swoje środowisko, ale wiedziała, że tylko tak może sięgać po najwyższe laury. Uparta i piekielnie pracowita nastolatka z każdym miesiącem zmieniała się w ambitną kobietę, która ma jasno sprecyzowane cele. A ten był jeden - igrzyska.

Natalia miała realne szanse pojechać wraz z koleżankami do Vancouver. Polki potrzebowały jednak pucharowego zwycięstwa na Amerykankami. Choć niektórzy skazywali je na pożarcie, z Natalią na czele pojechały jak w transie i zwyciężyły. Olimpiada stała przed nimi otworem. To była euforia dla niej i dla najbliższych. Natalka jedzie na igrzyska.

Już w Kanadzie Polki spisywały się świetnie. Odpadły dopiero w półfinale. Dotychczas Natalia oglądała koleżanki z boku, ale to miało się zmienić w biegu o brąz.

Dramat Czerwonki. Co się stało? Czytaj dalej na następnej stronie (KLIKNIJ)

- Córka zadzwoniła z informacją, że jedzie w biegu o medal. Była szczęśliwa jak nigdy - mówi tato Natalii - Nie minęło dziesięć minut, a telefon znów się rozdzwonił. Natalka zdołała wydusić z siebie tylko: "zdjęli mnie z lodu" - dodaje.

ZOBACZ TEŻ: Uśmiechnięta Czerwonka na lodowisku. Wręczała medale dzieciakom (ZDJĘCIA)

To był dramat. Coś, na co Natalia pracowała tak wiele lat, nagle zostało jej odebrane. Rzeczywiście, na lodzie się nie pojawiła, co nie znaczy jednak, że nie biegła. Gdy tylko Polki ruszyły, wraz z nimi ruszyła Natalia, która biegła wokół lodowiska. Po kilku minutach eksplozja radości - Polki mają brąz. Tak pisze się historia. W objęcia koleżanek pada Natalia. Wszyscy świętują. Próżno jednak szukać dziś w medalowym dorobku Natalii krążka z Vancouver. Choć była w drużynie, choć to ona biegła w wyścigu decydującym o awansie na igrzyska, MKOl postanowił nie wręczać Polce medalu. Powód? Nie wzięła udziału w żadnym biegu podczas igrzysk. Zamiast tego otrzymała pamiątkowy dyplom.

- Dziś mówimy o tym spokojnie, ale wtedy to był dramat - dodaje ze wzruszeniem Barbara Czerwonka.
Taka sytuacja załamałaby niejednego sportowca, ale nie Natalię. Ta zaczęła trenować jeszcze mocniej i jeszcze wytrwalej. Pracowała po kilkanaście godzin dziennie. Tylko po to, żeby za cztery lata nikt nie miał wątpliwości, że zasługuje na miejsce na starcie.

Udało się, Polki pojadą do Soczi. Czerwonka pojawia się w kolejnych biegach. Prowadzi nasze panczenistki do wygranej nad Rosjankami. Tym biegiem kadra zapewniła sobie medal - srebrny lub złoty. W finale czekały na nie Holenderki, absolutne legendy i faworytki. I co robi Natalia przed biegiem o złoto, ta sama Natalia, która cztery lata wcześniej przeżywała swój sportowy dramat? Odstępuje miejsce na lodzie koleżance z drużyny, która nie biegła jeszcze w Soczi. Gdyby nie to, Karolina Woźniak przeżyłaby to samo, co Natalia cztery lata wcześniej. Polki mają srebro. Lubinianka jest szczęśliwa. Zapracowała na ten medal, jak mało kto.

- W Vancouver dziewczyny zdobyły brąz, teraz mamy srebro, obiecuję, że za cztery lata poprawimy na złoto - mówi już w Lubinie Natalia Czerownka, nieco spokojniejsza po euforii związanej z jej przyjazdem.

Te słowa można by potraktować jako życzenia, ale spoglądając na żelazną dyscyplinę Natalii, jej upór i konsekwencję, śmiem twierdzić raczej, że to przepowiednia i to z serii tych, które po prostu się sprawdzają.

Natalia zostanie w domu jeszcze do niedzieli. Później wraca do zawodów pucharowych. Emocje związane z igrzyskami i jej powrotem powoli opadają. Trenuje już teraz. Na drugi dzień po przyjeździe wybrała się m.in. na rower. Przejechała 100 kilometrów.

Rozmawiając z rodzicami można zrozumieć, że czują olbrzymią dumę z Natalii, i to nie tylko z powodu zdobycia srebra, a z tego, jaką jest kobietą. Tego nie wypracuje się treningami. Ona już taka jest.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska