Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Z dziećmi wstęp wzbroniony" - niech zapanuje spokój w sklepach, restauracjach i autobusach

Robert Migdał
Robert Migdał, Gazeta Wrocławska
Robert Migdał, Gazeta Wrocławska Paweł Relikowski
Siedzisz sobie wygodnie w restauracji, jesz obiad/wczesną kolację, a tu przy stoliku obok rodzinka: mama, tata i dwójka dzieci. Dziesięcioletnia dziewczynka gada jak nakręcona, ale uspokaja się przynajmniej na czas jedzenia (pewnie jej smakuje). Ale ten czteroletni synek! Cały czas wstaje, wchodzi a to na kanapę, to na kolana do ojca, cały czas o coś pyta, a to chce pić, a to musi pójść do toalety... Dramat. Skupić się nie można na jedzeniu. Tak absorbujące są te dzieci. Czy nie można wprowadzić zakazu wprowadzania osób poniżej 14. roku życia do restauracji/kawiarni?

Scenka numer dwa. Przepełniony autobus. Na dworze żar się z nieba leje, w autobusie jeszcze gorzej. Ścisk, tłok, jakaś kobieta z przodu autobusu opowiada na cały głos (koleżance przez telefon) z taką intensywnością dźwięku, że słychać ją z tyłu: a to, że zjadła na obiad fasolkę szparagową, bez masła, bo przecież się odchudza, i że właśnie jedzie ściągnąć hybrydy z paznokci (do tego momentu hybryda kojarzyła mi się tylko z hasłem "silnik"). Ale ta miła pani nie była wcale denerwująca w porównaniu do mamusi z dwójką dzieci. Dzieci były zmęczone upałem, tłokiemi cały czas marudziły, jojczały (chłopaczek w pewnym momencie zaczął popłakiwać, bo chciał się huśtać na rurkach, a nie było miejsca, bo człowiek obok człowieka. No i mamusia nie pozwoliła). Czy ta matka nie ma rozumu? Ciągnąć dzieci ze sobą? Autobusem? Czy ona nie widzi, że jej pociechy przeszkadzają innym?

Scenka trzecia. Zakupy w supermarkecie. Samo chodzenie od półki do półki, godzinami, jest męczące. A jeszcze ci rodzice z dziećmi: dzieci w koszykach, dzieci pchające koszyki (bo to fajna zabawa stukać swoim koszykiem o drugi koszyk) i jak zwykle marudząco-krzyczące zachowania w rodzaju: "Tato, kiedy idziemy do domu?". No właśnie! Kiedy? Czy nie lepiej zostawić dzieci w domu i nie zabierać ich "do ludzi"?

Kto z nas nie przeżył choć raz podobnych, jak opisanych przeze mnie, historii? Ja sam- ojciec dwójki dzieci (dziesię-cioletniej córki i czteroletniego synka) - przeżywam je prawie codziennie. I to przeżywam od strony rodzica, czyli z tej drugiej strony.
Wiele razy słyszałem i te głośne, wypowiadane wprost komentarze, i te wymamrotane, niby cicho, pod nosem: "Po co zabierał ze sobą dzieci?" (do restauracji, autobusu, marketu). "Lepiej zostawić by było je w domu. Nie przeszkadzałyby".

No właśnie. Ja nigdy nie pomyślałem o swoich dzieciach, które zabieram w miejsca publiczne, że mogą przeszkadzać, wadzić. Że, jedząc obiad, nie odpocznę, nie zrelaksuję się, gdy dziecko będzie obok mnie.

Sam staram się zabierać moje dzieci wszędzie tam, gdzie sam idę (żeby poznawały świat, żebym mógł spędzać z nimi czas czy żeby je nauczyć: jak się zachować w restauracji (nie wolno ciamkać przy stole, głośno mówić), markecie (nie wariujemy między półkami, nie stukamy swoim koszykiem o koszyk innych) czy w autobusie (nie huśtamy się na rurkach). Na tym, m.in. polega wychowanie dzieci, że uczy się ich obcowania z innymi ludźmi w różnych miejscach i sytuacjach. Uczy się ich normalnych zachowań w prawdziwym życiu (a nie tylko z bajek czytanych wieczorem do spania). A że zdarzają się dzieci tajfuny puszczone samopas, bez kontroli - to już inna bajka. Tu trzeba mówić o wychowaniu rodziców, a nie dzieci. A wszystkim tym, którym obecność dzieci w ich otoczeniu nie jest w smak, radzę: więcej cierpliwości, wy też kiedyś byliście dziećmi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska