Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Współwłaściciel KSW, wrocławianin: Mamed Khalidov nam zaufał i nie stracił [ROZMOWA]

Wojciech Koerber
Martin Lewandowski organizuje gale KSW, ale także sam wciąż trenuje sztuki walki
Martin Lewandowski organizuje gale KSW, ale także sam wciąż trenuje sztuki walki fot. oficjalny profil FB Martina Lewandowskiego
Z Martinem Lewandowskim, współwłaścicielem federacji KSW, przed wrocławską galą (7 grudnia) w Hali Ludowej, rozmawia Wojciech Koerber.

Dlaczego Martin, a nie Marcin? To była, powiedzmy, moda lat 90., a Pan dobiega czterdziestki (rocznik 75).
Mama lubiła wina Martini, a tata – aktora Deana Martina. Poza tym chciał mieć Marcina. Wypracowali zatem kompromis i jestem Martinem.

Jest Pan także wrocławianinem, jak nam podpowiadają znajomi. Ale takim prawdziwym czy przyszywanym, wrocławskim słoikiem?
Jestem najprawdziwszym wrocławianinem z urodzenia, połowę swojego życia mieszkałem na ul. Przyjaźni. Kończyłem szkołę podstawową nr 64, później IX LO i Akademię Ekonomiczną. W trakcie tych studiów wyjechałem jednak z bratem do Australii. Na dwa lata.

Za czyje pieniądze?
Wyjazd sfinansowali rodzice, ale później oddaliśmy wszystko z lekką nawiązką. Żyliśmy tam z pieniędzy, które zarabialiśmy z miesiąca na miesiąc, organizując sobie też kilkumiesięczne nawet tripy do Azji i Nowej Zelandii. Już nie pamiętam, ilu robót się imaliśmy, lecz było ich z kilkanaście, od prostych po bardziej skomplikowane. Robiliśmy to, co może robić Polak za granicą, choć pozwolenie na pracę mieliśmy. Jakość tych robót pozostawiała, rzecz jasna, wiele do życzenia, ale nie wstydzę się tego kelnerowania, malowania ścian czy bycia barmanem. Po powrocie dokończyłem studia na Akademii Ekonomicznej i wyjechałem za chlebem do Warszawy. Pracowałem w hotelu Marriott jako menedżer ds. promocji, a podlegały pode mnie wszystkie rzeczy związane ze sportem.

CZYTAJ TEŻ: KSW 25 we Wrocławiu już 7 grudnia. Będzie Mamen Khalidov!

I ja tę Waszą pierwszą galę w restauracji Champions pamiętam. A może drugą? W każdym razie w pamięci zachowałem nie tylko judokę Antka Chmielewskiego i Łukasza Jurasa Jurkowskiego. Otóż wszyscy się chyba wówczas przekonaliśmy, że gość reprezentujący kalaki i ważący jakieś 70 kg, ale niemający przy sobie kijków, do tej bajki po prostu nie pasuje. Został ciężko znokautowany wysokim kopnięciem Jurasa.
Tak było. Mówi Pan o drugiej gali, którą wygrał Antek Chmielewski, trzecią zresztą też. W pierwszej zwyciężył Juras. A teraz już przed nami KSW 25 i nie jest to wcale wrocławski debiut. Organizowaliśmy już we Wrocławiu, dwukrotnie, KSW Eliminacje.

Pamiętam, że jedną galę wygrał Michał Fijałka, ksywa „Sztanga”, bo jeszcze przez kilka kolejnych dni dźwięczały mi w uszach wskazówki z narożnika „idziesz, Sztanga”, „teraz, Sztanga”.
To ja przypomnę, że tę drugą galę wygrał Janek Błachowicz, zostając tym samym wrocławskim odkryciem, choć pochodzi z Cieszyna. Wygrał te eliminacje i wtedy właśnie zaproponowaliśmy Jankowi kontrakt. Jest z nami do tej pory i stoczy we Wrocławiu jedną z dwóch głównych walk wieczoru.

Nie da się ukryć, że Hala Ludowa, gdy chodzi o pojemność trybun, przegrywa z wieloma nowoczesnymi obiektami w kraju. Czym Wam zatem kupiła? Bo jeśli biletów sprzedacie kilka tysięcy mniej, to gdzieś te straty trzeba odrobić.
Chodzi o aktywizację rynku, poza moją osobistą sympatią. Wracamy na południe kraju, gdzie są obecnie dwie konkurujące hale, a ta druga to oczywiście katowicki Spodek. Niebawem dojdzie obiekt w Krakowie, który coś wam pewnie odbierze. Skaczemy po tych miastach, by aktywizować rynek, a nie zakotwiczyć w jednym miejscu. W ten sposób, mówiąc nieładnie, nie wyhodowalibyśmy fanów. Musimy jeździć po Polsce i dostarczać produkt w różne miejsca, bo przecież mało kto wybierze się z Wrocławia do Gdańska czy nawet do Warszawy. Cieszy fakt, że w sześć dni wysprzedaliśmy bilety na trybuny Hali Ludowej, za dwa tygodnie ruszy sprzedaż wejściówek na płytę główną.

W jakiej cenie?
Jeszcze nie wiem. Te ceny są po części analizą tego, co się dzieje na danym rynku. Chodzi o to, by nie były przestrzelone.

A ile miejsc obiecał wam organizator? Osiem tysięcy?
Mniej niż osiem. Mamy dużą produkcję, więc automatycznie scena i ta cała produkcja pomniejszają możliwości.

Zapaśnik Damian Janikowski rzeczywiście znajdzie kiedyś miejsce w Waszej federacji?
Rozmawiałem swego czasu na ten temat z jego menedżerami, czy też z ludźmi reprezentującymi Damiana. Z nim też jestem po słowie, które zamieniliśmy na Balu Sportowca Przeglądu Sportowego. Poznałem go, powiedziałem, że jesteśmy otwarci, ale przez kilka lat może się wiele rzeczy wydarzyć, a Damian może nawet skończyć ze sportami walki.

Dalszy ciąg na drugiej stronie

Myślę, że nie. Z tego i tym żyje.
Na pewno jest o tyle ciekawy, że dla swojej dyscypliny zasłużony.

Z którym zawodnikiem negocjuje się Wam najtrudniej?
Nie ma takiego. Pewnie, że na jakimś tam etapie pojawiają się różne problemy. Jeśli zawodnik czuje, że jest już potężną siłą, to zaczyna stawiać warunki, ale jesteśmy na to przygotowani. Zdarza się, że niektórzy mają większy apetyt finansowy, niż my możemy zaspokoić, lecz gdy ktoś się sprawdza i pomaga budować naszą markę, to jesteśmy skłonni płacić więcej.

Zawodnicy ubezpieczają się sami, czy Wy również o to dbacie?
Przede wszystkim zawodnicy ubezpieczają się sami, ale my jako organizacja ubezpieczamy ich dodatkowo. Od dwóch lat, bo nie ukrywam, że nie było tak od początku. No i płacimy też obowiązkowe ubezpieczenie, w końcu organizujemy imprezy masowe.

CZYTAJ TEŻ: KSW 25 we Wrocławiu już 7 grudnia. Będzie Mamen Khalidov!

Zawodnik może liczyć na odszkodowanie z powodu siniaka, czy trzeba go solidniej poturbować?
To skomplikowany proces, bo jeden odklepuje, drugi jest duszony, trzeciemu wygięli rękę, czwarty zaliczył KO, a piątemu poszedł łuk brwiowy. Zawodnikom nie chodzi jednak o to, by wziąć kasę, bo kasę dostają za walkę, a nie rany odniesione na wojnie. Dzięki ubezpieczeniu mają natomiast opiekę medyczną na najwyższym poziomie. Wszelkie możliwe badania i cały serwis z operacjami, leczeniem, zszywaniem, gipsowaniem. Chodzi o to, byśmy zapewnili każdemu możliwość powrotu do zdrowia, a nie 20 tysięcy złotych za zerwane więzadła.

Dochodzą zapewne do Was zgłoszenia od celebrytów, które jednak odrzucacie z uwagi na zbyt dużą, że tak powiem, komiczność sytuacji. Jakieś nazwiska?
Nie chciałbym wymieniać nazwisk, ale to prawda. Zainteresowanie naszymi galami i ich medialność są tego powodem. My jednak idziemy drogą sportową, chcemy, by wyróżniała nas widowiskowość. Jest więc pewien poziom komiczności, poniżej którego nie zejdziemy.

Spodziewałem się, że nazwisk nie wydobędę. To prawda, że w przypadku porażki na łódzkiej KSW 24 Mariusz Pudzianowski straciłby u Was pracę?
Musielibyśmy wówczas przemodulować całą naszą współpracę, zmienić zasady gry. Mariusz zwyciężył jednak w dobrym stylu, pokazał innego Pudziana i wygrał z Seanem McCorkle, który ma przecież doświadczenie z UFC. Pokazał, że potrafi, i że jeśli będzie słuchał, to jest to materiał na kilka kolejnych dobrych walk. Mariusz rzeczywiście otrzymał informację, że wiele od tej walki zależy, ale presja z jego strony i otoczenia sprawiła, że podołał i wracamy do starego układu.

No i Pudzian nie przykłada już telefonu prawą ręką do lewego ucha. Znaczy – zgubił trochę masy.
Nastąpiła duża transformacja tego chłopaka. Widziałem go u Kuby Wojewódzkiego, u Szymona Majewskiego i był jeszcze wtedy naprawdę wielki. A to nie są warunki na MMA i każdy średnio kumaty zawodnik jest w stanie to wykorzystać. Mimo że niektórym ludziom się wydaje inaczej. To nie są atuty w MMA. To przeszkadza!

Kto ciekawy usiądzie we Wrocławiu przy ringu?
Za wcześnie, by o tym mówić. Tym bardziej, że Urząd Miejski we Wrocławiu nie do końca wyciągnął do nas rękę z jakąkolwiek chęcią współpracy. Dziwię się trochę, bo przecież przywozimy z sobą media, a pomijam już moje wrocławskie korzenie. Może zajedzie Pudzian, no i zobaczymy jak nas zima potraktuje, bo od tego też sporo zależy.

A kto będzie rywalem Mameda Khalidova?
Jeszcze czekamy na potwierdzenie. Może w następnym tygodniu zrobimy jakąś konferencję prasową.

Dalszy ciąg na 3. stronie
Ale jakiś rewanż czy nowa twarz?
I to, i to wchodzi w grę. Rozmowy toczą się z trzema kandydatami.

Mnie już trzy koleżanki mówiły o Mamedzie: „To mój drugi mąż”. Kobiety go kochają chyba bardziej niż fani sportów walki. Choć na pewno w inny sposób. To Wasz skarb.
Diament oszlifowany. Nie można mu nic zarzucić. Wzór sportowca, skromności, mentalności. I świetnie znosi ciężar bycia gwiazdą. Pełen ukłon w stronę Mameda. Kiedyś nam zaufał i nie stracił.

A gdybym powiedział, że to u Was jedyny zawodnik, który rzeczywiście uprawia sztuki walki, że jako jedyny jest sztukmistrzem, to pewnie zaoponuje Pan?
Bo trudno tak powiedzieć, mimo że Mamed faktycznie jest wyjątkowy. Techniki, którymi kończy walki, są spektakularne i tym zwraca uwagę. Na pewno jest wyjątkowy na tle wszystkich innych zawodników, lecz inni też są ciekawi. Michał Materla zawsze idzie do przodu, Janek Błachowicz zawsze jest kapitalny w stójce, popis dają Borys Mańkowski, kobiety, Karol Bedorf. Niektórzy wolą zawodników statycznych, a inni różne skoki. To jest fajne, że każdy może znaleźć coś dla siebie.

CZYTAJ TEŻ: KSW 25 we Wrocławiu już 7 grudnia. Będzie Mamed Khalidov!

Kto jest lepiej opłacany - Khalidov czy Pudzianowski?
To się rozkłada mniej więcej po równo.

A ile zarabiają właściciele KSW?
Godnie na tyle, aby z tego żyć i utrzymywać swoje rodziny. Poświęcamy się temu regularnie, przerwę mając tylko w wakacje. Jesteśmy zadowoleni, że udało się z tego zrobić zawód, bo przecież w urzędzie pracy nie znajdziemy czegoś takiego jak promotor MMA. Stworzyliśmy nową jakość, nie narzekamy.

Jakimi jeździcie samochodami?
Pomińmy to może.

Przechowujecie w głowach jakieś pomysły na nowy biznes, dzięki któremu można by zabłysnąć i zarobić?
Dużo jest tego, ale to dodatkowy rozdział. Ja mam jeszcze z żoną agencję marketingową. I mam też pewne aspiracje związane z muzyką. Może nie chodzi o zrobienie z siebie muzyka, ale raczej o promowanie młodych.

Myśli Pan o śpiewaniu czy graniu?
Bardziej o graniu. Nie mówię, że chcę zostać jakimś frontmanem, raczej chciałbym się zająć komponowaniem czy też opieką muzyczną, być takim impresario. To jednak bardzo szeroki biznes, nie mam teraz na to czasu. No i mógłbym też żyć jak podróżnik.

Sam wciąż Pan trenuje?
Oczywiście, cały czas. Jeszcze we Wrocławiu zacząłem trenować kung fu, później doszedł w Warszawie boks i kickboxing, aż wreszcie zajęliśmy się MMA.

Pod koniec października mamy we Wrocławiu MŚ w podnoszeniu ciężarów (20-27.10). Ciężarowca w swoim teamie jeszcze nie macie.
Bo to akurat dyscyplina daleka od sztuk walki. Inna jest tam siła. Sięgamy po bokserów czy kickbokserów jak Rafał Jackiewicz, Iwona Guzowska, a różne inne akcje z przeszłości podyktowane były potrzebami rynku. Staramy się mieć zawodników „sto procent MMA”, nie musimy sięgać po freak-fighty (ringowe dziwadła – WoK).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska