Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocławski Ogród Ludowy słynął z restauracji

Maciej Łagiewski
Oderschlösschen proponował degustację piwa z własnego browaru.
Oderschlösschen proponował degustację piwa z własnego browaru. fot. archiwum Muzeum Miejskiego Wrocławia
Dawni wrocławianie nie wyobrażali sobie wakacyjnych weekendów bez odwiedzin etablissementów. Nietrudno było skusić mieszczuchów na pyszne jedzenie i kufel zimnego piwa nad Odrą. Wrocław słynął ze swoich restauracji, ogrodów, istniało ich w mieście blisko 100!

Wilhelmshafen serwował najlepsze i największe we Wrocławiu golonki. Wappenhof wszyscy znali z przedstawień teatralnych, uważanych za „największe rodzinne varietes”. Oderschlösschen proponował za to degustację piwa z własnego browaru. Restauracja Haasego w parku Południowym słynęła z koncertów muzycznych. Każdy z wrocławskich przybytków tego typu próbował przyciągnąć klientów ciekawą ofertą gastronomiczną lub rozrywkową. Szczytowy okres ich popularności przypada na przełom XIX i XX wieku.

Zmęczeni zgiełkiem dużego miasta mieszkańcy kamienic zaczęli szukać wytchnienia na terenie przedmieść i terenów podmiejskich. Przedsiębiorcy szybko wyczuli koniunkturę i jak grzyby po deszczu wyrastały prywatne przedsiębiorstwa rozrywkowo-rekreacyjne, czyli etablissementy. Najpopularniejsze z nich leżały nad Odrą lub przy promenadzie nad fosą miejską i zajmowały czasem ogromną powierzchnię, nawet kilka hektarów. Rekordzistą był „Ogród Ludowy”, przy dzisiejszej ulicy Nowowiejskiej, który zajmował aż 5 ha, a staw w nim był tak duży, że pływały po nim gondole. Inne etablissementy nie pozostawały w tyle. Obowiązkowo musiały znaleźć się w nich lokale gastronomiczne: restauracje, cukiernie, bufety usytuowane w ogrodach.

Dla miłośników sztuki przygotowywano sale teatralne i muzyczne. Rozrywkę zapewniały sale taneczne, hipodromy, karuzele i zjeżdżalnie. Także miłośnicy sportu nie mogli czuć się pominięci. Strzelnice, kręgielnie, sale bilardowe, a tam, gdzie to było możliwe również przystanie dla łódek i gondoli gwarantowały odpowiednią dawkę sportowych emocji. Nic dziwnego, że wrocławianie chętnie spędzali tam czas wolny. Przebywano w nich nawet cały dzień, w trakcie którego jedzono, podziwiano przedstawienia, uczestniczono w grach towarzyskich lub wypoczywano na łonie natury. Niektórzy woleli te małe i kameralne, inni te większe, gdzie jednocześnie do stołów zasiadało kilkaset osób. Oferta też była zróżnicowana. Były więc i lokale bardzo wytworne i bardzo drogie, ale były też te skromniejsze o rodzinnym charakterze. Zazdrościli nam ich nawet warszawiacy. Niemal 200 lat temu pewien warszawski dziennikarz napisał o wrocławskim końcu tygodnia:

„Skończy głowa rodziny swoje zajęcia, to bierze żonę, dzieciarnię i idą na promenadę lub do ogrodu na koncert. Siądą przy stoliku, coś wypiją, coś zjedzą, pogadają ze znajomymi. (...) gdy natomiast u nas, kto ma szczupłe dochody, siedzi w domu, poziewa i tylko kiedy niekiedy pójdzie do Saskiego Ogrodu, bo tam trzeba się pokazać wytwornie ubranym”. Niestety „ogrodowe centra rozrywki” nie przetrwały do naszych czasów. Dziś możemy je jedynie podziwiać na dawnych kartach widokowych, a pozostałości kilku z nich w naturze, m.in. przy ulicach Rakowieckiej, Rzeźbiarskiej, Bartoszowickiej i Parkowej. Nie można już w nich zjeść obiadu ani pograć w kręgle, ale trasa wrocławskich etablissementów to nieustannie dobry pomysł na majowy spacer.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska