Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocławska lekarka, która pisze książki. I to z powodzeniem! Właśnie wydała powieść. Jak łączy swoją pasję z zawodem?

Maciej Rajfur
Maciej Rajfur
Dr Marta Kucharska napisała już kilka książek. Teraz stworzyła powieść "Tarnina". Na co dzień jest lekarzem chorób zakaźnych w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. J. Gromkowskiego.
Dr Marta Kucharska napisała już kilka książek. Teraz stworzyła powieść "Tarnina". Na co dzień jest lekarzem chorób zakaźnych w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. J. Gromkowskiego. Paweł Relikowski
Dr Marta Kucharska, lekarz chorób zakaźnych, a jednocześnie pisarka opowiada o tym, jak łączy dwie niezwykłe rzeczywistości w swoim życiu. Czy medycyna i pisarstwo mogą ze sobą współistnieć?

Maciej Rajfur: Lekarz chorób zakaźnych i pisarka – dwie odmienne profesje, które łączą się w Pani osobie. Jaka jest ich relacja?

Dr Marta Kucharska: Na różnych etapach wyglądała różnie. Na studiach medycznych pisałam mniej, choć miałam silne pragnienie tworzenia. Teraz, po 12 latach pracy w zawodzie, widzę dobre rzeczy z prób łączenia tych dwóch dziedzin. Medycyna może mieć pozytywny wpływ na pisanie. Choć to trudny związek. Oba obszary wymagają zaangażowania i czasu. Kiedy piszę i kiedy leczę. Trzeba się przygotowywać, dokształcać. Obydwie dziedziny mają spore wymagania. Dlatego muszę tak zarządzać czasem, żeby mogły współistnieć. I różnie to bywa. Raz poświęcam się bardziej pisaniu, a w innym momencie jestem bardziej aktywna jako lekarz.

Podejrzewam, że przy pisaniu powieści ciężko o bycie lekarzem na pełny etat?

Przy Tarninie potrzebowałam tego czasu. Po skończeniu specjalizacji, jak zaczęłam pracować nad powieścią, zredukowałam etat w szpitalu. I wtedy od godziny 8 do 15 siadałam do komputera i pisałam. I to był dobry wybór, bo najlepiej tworzy mi się rano.

Żyje Pani jakby w dwóch światach.

Medycyna jest moim zawodem świadomie wybranym, ale to pisanie określam jako życiową pasję. Jedną nogą jestem w medycynie, drugą w pisaniu. Czasem skaczę na jednej, czasem na drugiej nodze. Nie ukrywam, że to istnienie w dwóch światach bywa męczące. Ale na tym etapie nie umiem odciąć jednej z tych dziedzin na korzyść drugiej. Chętnie bym natomiast pozwoliła sobie na większy wymiar pisania. Żeby mieć więcej czasu i nie musieć działać pod presją.

Pracuje Pani na oddziale zakaźnym w szpitalu przy ul. Koszarowej. Korzysta Pani z medycznego świata w formie inspiracji?

Muszę przyznać, że historie ze szpitala i kontakty z pacjentami są pewną inspiracją. To gotowe materiały do opisania, do opowiedzenia. Szpital jest miejscem, gdzie bywa i smutno, i zabawnie, i tragicznie. Losy pacjentów rezonują, same chcą o sobie opowiedzieć. Zatem jeśli chodzi o materiał na książkę, nie muszę go szukać na siłę. Bardziej chodzi o wygospodarowanie czasu.

Czas na autorecenzję. Czy jest Pani zadowolona ze swojej powieści „Tarnina”? To dobra książka?

Wielokrotnie ją poprawiałam w trakcie redakcji, więc mam w głowie mocno zapisane słowa, nawet przecinki. Trudno mi mieć do niej obiektywny ogląd. Jestem z tych, co od siebie wymagają, patrzę na siebie surowo. W trakcie pisania przeżywałam momenty radości, że pewne rzeczy mi się udały i wyglądają lepiej, niż się spodziewałam. Jestem zadowolona z tego, co zrobiłam. Czasem otwieram książkę na wybranej stronie i staram się siebie ocenić. Ale minęło za mało czasu od wydania. Zbyt dużo pamiętam.

Dla kogo jest skierowana „Tarnina”? Pisząc ją określiła Pani potencjalnego odbiorcę?

To książka stosunkowo uniwersalna. Ma szansę znaleźć uznanie w szerokim gronie odbiorców. Choroba, odchodzenie, pożegnania, ucieczka w naturę, poszukiwania własnej drogi. Oczywiście warto myśleć o czytelniku, pisząc książkę. Nie miałam jednak w głowie jednego typu odbiorcy. „Tarnina” porusza tematy choroby i umierania, więc odzywali się do mnie ludzie z podobnymi sytuacjami. Czytelnicy, którzy mierzą się z chorobą i odchodzeniem osoby bliskiej. Może znajdują tam rodzaj pewnej ulgi. Myślę, że to książka także dla osób, które poszukują swojej drogi. Tak jak główna bohaterka, Antonina, która ze świata miejskiego trafia do świata kameralnego, przepełnionego naturą. Bo to jest w pewnym sensie powieść drogi. Przyjemność w czytaniu odnajdą również ci, którzy lubią przyrodę. Ona odgrywa swoją istotną rolę w tej powieści.

Czy w fabule znajdziemy wątki z Pani życia?

Tak. Nie jest to książka biograficzna, ale powstała w oparciu o moje doświadczenia i przeżycia. Niektóre sceny są biograficzne, lecz zmodyfikowane. Mówimy więc o pojedynczych wątkach. Zaczęłam pisać w momencie tracenia bliskiej osoby – siostry mojej mamy, mojej chrzestnej. To było pierwsze w moim dorosłym życiu odchodzenie kogoś bardzo bliskiego. Ciocia zachorowała na glejaka mózgu. Pamiętam moment rozpoznania, zresztą diagnozę postawiono w moim szpitalu. Mierzyłam się z tymi rokowaniami. Dano jej 15 miesięcy życia. To był okres trudny, pełny różnych doświadczeń – zarówno pozytywnych, jak i przykrych. Nie brakowało rozpaczy, złości. Przeżyłam bardzo ważną lekcję życia. I myślę dzisiaj, że dane nam było z ciocią przez kilkanaście miesięcy naprawdę ładnie się pożegnać. Bez naginania rzeczywistości w temacie śmierci. Później zrozumiałam, jak ważne jest towarzyszenie umierającym i zapragnęłam o tym napisać.

Czyli Antonina z „Tarniny” to nie Pani?

To nie ja, ale po części mogłaby być mną. Biograficzne w książce jest także trochę życie rodzinne, bliskie roślinom. Z dzieciństwa pamiętam sady i ogrody. Biograficzny jest też fakt, że wyznaczałam momenty, kiedy auto się zatrzyma z powodu mojej nasilonej choroby lokomocyjnej. (uśmiech)

Tarnina to nie pierwsza Pani książką. Wcześniej napisała ich Pani cztery. Były zbiory opowiadań, przyszedł czas na powieść. Kiedy przygoda pisarska zaczęła się w Pani życiu?

Od wczesnego dzieciństwa. Gdy skończyłam 8 lat, oświadczyłam, że zostanę poetką. Zaczynałam od wierszy dziecięcych, potem nastoletnich, dramatycznych. To pragnienie było bardzo mocno zakorzenione. Drugie pragnienie zaś dotyczyło podróżowania. Stąd pewnie moja specjalizacja medyczna, bo choroby zakaźne nawiązują do medycy tropikalnej. W liceum zapał pisarski przeszedł mi z różnych powodów. Jednak pod koniec liceum kolega z klasy zainspirował mnie swoim tomikiem poezji, żeby do pisania wrócić. I tak mija 20 lat mojego pisania, licząc od 3 klasy szkoły średniej. Lubię korzystać z wyobraźni i lubię się bawić niedosłownością. Pierwsza książka to rok 2012 - „Kino objazdowe”, zbiór opowiadań. Potem kolejne. W końcu przyszła chęć zmierzenia się z powieścią. Wcześniej wydawało mi się to nierealne ze względu na mój styl życia. Jednak dużą determinacją i pracą udało mi się napisać „Tarninę”.

Jaki ma Pani literacie plany po „Tarninie”? Czy już coś widać na horyzoncie?

Teraz trochę odpoczywam od pisania. Potrzebuję się stęsknić. Powieść kosztowała mnie 3 lata pracy. Ukazała się zaledwie 4 miesiące temu. Obecnie odbywam aktywności promocyjne, spotkania z czytelnikami. Mam pewne pomysły w głowie, ale nikomu ich na razie nie zdradzam. Może moje doświadczenia zawodowe zostaną tu wykorzystane w jakimś zakresie. To powierzchowne myśli. Na razie je obserwuję.

Która forma Pani bardziej leży? Opowiadania, powieść, a może coś innego?

Napisałam pięć książek, wychodziły średnio co dwa-trzy lata. Do każdego kolejnego utworu podchodzę z innym doświadczeniem, z inną głową. Jestem inna niż 10 lat temu. Po napisaniu pięciu książek na pewno sprawniej poruszam się pod kątem językowym. Interesującą formą wydaje mi się dramat. Pojawia się on nawet krótko w „Tarninie”, kiedy zwierzęta wydają osąd nad myśliwym. To ciekawa forma wyrażająca nasze emocje. Może wrócę do poezji? Wiersze były dla mnie dobre przed laty do ćwiczeń technicznych. Dzisiaj wiem, że pewne formy mogą być nam bardziej na rękę w różnych etapach życia.

Czyli na powieść po prostu przyszedł czas w Pani przypadku.

„Tarninę” napisałam w idealnym dla siebie momencie. Takiego poczucia gotowości nie miałam jeszcze pięć lat temu. Stopniowo dochodziłam do tego etapu. Miałam dużą frajdę w tym, ile narzędzi można wykorzystać. Jak operować napięciem. Ciekawe było odkrywanie pewnych mechanizmów przy pisaniu. Bo nasza głowa ma pewne oczekiwania wobec powieści. Budowanie bohatera, które może być niezwykle fascynujące. Jakie kłody mu podłożyć pod nogi, żeby się przewrócił, ale mógł potem kreatywnie się podnieść? Na początku procesu twórczego wszystkiego o powieści nie wiemy, i to nie tylko moja opinia. Czyli mam pomysł w głowie, trochę wiem, a trochę nie wiem, i zaczyna się poszukiwanie..

Jak wygląda etap tworzenia u Pani, ale od kuchni? Jakieś specjalne warunki, miejsce do pisania? Święty spokój?

Na pewno potrzebuję ciszy, mojego ulubionego komputera, na którym mi się najwygodniej pisze. I najlepiej rano. To dla mnie efektywna pora dnia do pracy twórczej. Wstaję rano, jem śniadanie, przygotowuję kawę lub herbatę i siadam do komputera w ciszy. Przy biurku albo na dworze, np. pod wierzbami lub w altanie. Tam, gdzie nie będę rozpraszana. Naciskam tryb samolotowy w telefonie, żeby nikt mnie nie wybił. Unikam wtedy rozmów na temat nowych ofert fotowoltaiki. (śmiech)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska