Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocławska galeria Entropia świętuje 30-lecie istnienia [ZDJĘCIA]

Katarzyna Kaczorowska
"Bilbordy" przełomu lat 80. i 90. – tablice, na których informowano o wszystkim. O wydarzeniach w galeriach też
"Bilbordy" przełomu lat 80. i 90. – tablice, na których informowano o wszystkim. O wydarzeniach w galeriach też fot. Galeria Entropia
W 1988 roku, kiedy PRL przechodził do historii, powstała we Wrocławiu galeria szczególna. Entropia przyciągała tych, którzy kontestacji nie utożsamiali ze strajkami i walką polityczną, ale dla których dyktatura partii z nazwy robotniczej była faktem tyleż kłopotliwym, co trudnym do zniesienia. Upadek państwa, które miało wcielić idee rewolucji, przyniósł rewolucję kolejną, której skutków wtedy nikt nie był świadomy. Co w tym wszystkim robiła Entropia?

"Na frontonie więzienia girlandą spełzłych liter kokietował przechodniów poczerniały napis: „Wolność – Równość – Braterstwo“, jak wypłowiała żałobna wstęga na zapuszczonej mogile Wielkiej Rewolucji Francuskiej” – w 1931 roku nakładem wydawnictwa Rój ukazała się powieść Brunona Jasieńskiego „Palę Paryż”. Futurysta i komunista stał się jednym z tych dzieci, które rewolucja prędzej czy później pożera. Nie był więc świadkiem przejęcia państwa przez polskich komunistów w 1944 roku i próby stworzenia nowego świata, odwołującego się do egalitarystycznych idei rewolucji francuskiej, a który 44 lata po Manifeście PKWN wejdzie w stan rozkładu. Rozkładu, który wciąż nie jest procesem zakończonym, nadal generuje czy może raczej utrwala konflikty i linie podziałów, nie dając w perspektywie katharsis, z którego zrodzi się nowy, krystalicznie czysty byt, nieobciążony grzechami, jakie niósł ze sobą ów rozkładający się twór.

Jest rok 1988. 1 stycznia przestano w Polsce zagłuszać Radio Wolna Europa, ale 16 lutego milicja we Wrocławiu rozpędziła karnawałowy happening Pomarańczowej Alternatywy. Karnawał RIO-Botniczy zgromadził 5000 ludzi. W tłumie ktoś niósł kukłę generała Wojciecha Jaruzelskiego, skandowano hasła „Milicja też się bawi”, „Niech żyją smerfy”. Kiedy milicjanci próbowali interweniować, słyszeli zaklęcie z bajki „hokus-pokus”. Ostatecznie jednak nikt nie zdołał ich zaczarować – by rozpędzić tłum, użyto gazu łzawiącego, pałek, zatrzymano dziennikarzy niemieckiej telewizji WDR.

W marcu w Warszawie, Krakowie i Lublinie odbyły się manifestacje, przypominające o 20. rocznicy powstania zdelegalizowanego 13 grudnia 1981 roku Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Miesiąc później wybuchła największa fala strajków od 1981 roku. 3 maja jeden z przywódców podziemnej „Solidarności”, Józef Pinior, zostaje aresztowany w Zakładach Dolmel. Dzisiaj tego dnia świętujemy rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja, wtedy był to zwykły dzień pracy. Zarzuty – próba wywołania nielegalnego strajku i pobicie funkcjonariusza służby ochrony. Wniosek o kasację wyroku, jaki zapadł w tej sprawie, złożony w 1992 roku, odrzucono. Wybuchł skandal, bo o sprawie napisał Jerzy Urban, nie odmawiając sobie złośliwości wobec środowisk solidarnościowych. Ale to jest scenariusz, którego w 1988 roku jeszcze nikt nie zna. Na razie jest jednak rok 1988. Równolegle z falą strajków w fabrykach, wybuchają strajki na uczelniach. We Wrocławiu centrum buntu staje się gmach wydziału filologicznego Uniwersytetu, wtedy jeszcze imienia Bolesława Bieruta.

Pamiętam, na zajęciach z angielskiego w Studium Języków Obcych przy ulicy Nankiera ktoś z grupy zapytał lektorki, czy możemy pójść na strajk. Przyjrzała się nam uważnie i powiedziała: – Ale na strajk.

Na wagary by nas nie puściła, ale ja na strajk nie poszłam. Kiedy przy okazji kolejnego jubileuszu przełomu z 1989 roku tygodnik „Newsweek” publikował cykl artykułów o upadku PRL, narodzinach III RP i związanych z tym doświadczeniach formacyjnych, mój ówczesny szef rzucił mimochodem na kolegium: – A może ty byś coś napisała, bo ty z tego pokolenia jesteś?

Zaskoczona, odpowiedziałam, że gdybym napisała praw-dę, nikt by tego tekstu nie wydrukował. W obowiązującej narracji konstytuującej transgresję jednej formy w drugą za istotny i godny analizy uznawano tylko bunt polityczny. Kontestacja pozapolityczna lub też istniejąca mimo polityki została niemalże całkowicie zmarginalizowana w opisie tamtego czasu.

Figura człowieka politycznego, bez względu na to na ile świadomego swojej polityczności, zdominowała nie tylko sposób rozumienia buntu, ale też jego różnorodność. A przecież można było kontestować rzeczywistość nie uczestnicząc w strajku.

Zamiast strajkowania można było słuchać płyt, spotykać się ze znajomymi na to słuchanie, czytać książki, dyskutować, używać różnych substancji psychoaktywnych. Zaznaczać i wyrażać swoją odrębność, inność, nieprzystawalność jednak poprzez indywidualizm, a nie stadność.

„Spójrz w moje oczy, co widzisz? /Kult jednostki /Znam twój gniew, znam twoje sny /Byłem wszystkim czym chcesz być /Jestem kultem jednostki /Jak Mussolini i Kennedy/ Jestem kultem jednostki /Kultem jednostki /Kultem jednostki /Światła neonów, nagroda Nobla /Gdy lustro mówi, odbicie kłamie /Nie musisz za mną podążać /Tylko ty możesz mnie wyzwolić /Sprzedaje rzeczy, które są ci potrzebne /Jestem uśmiechniętą twarzą w twoim telewizorze /jestem kultem jednostki /Wykorzystuję cię, a ty wciąż mnie kochasz /Powiem ci, że jeden plus jeden to trzy /Jestem kultem jednostki /Jak Józef Stalin i Ghandi /Jestem kultem jednostki /Kultem jednostki /Kultem jednostki /Światła neonów, nagroda Nobla /Gdy przywódca mówi, ten przywódca umiera /Nie musisz za mną podążać / Ale tylko ty możesz siebie wyzwolić/ Dałeś mi bogactwo /Dałeś mi sławę / Dałeś mi władzę w imię Boga/Jestem wszystkim /Jestem kultem Jednostki”

To piosenka „Cult of personality” z albumu „Vivid” amerykańskiego zespołu The Living Colour, który z sukcesem udowodnił, że punkowe brzmienia nie są zarezerwowane dla białych muzyków. Nurt crossover zdobył wielu fanów, a „Vivid” wydana w w 1988 roku okazała się hitem.

W Polsce można było w tym samym roku usłyszeć na koncertach piosenkę punkowej kapeli KSU „Idź pod prąd”: „Nie próbuj nigdy iść pod prąd /Nie próbuj nigdy szukać przyczyn /Z szeregu nie wyłamuj się /Bo jesteś niczym, niczym /Nie próbuj nigdy mówić nie /Nie próbuj nigdy szukać przyczyn /Jednostka wszakże zerem jest /Ty, kurwa, jesteś niczym /Nie po to urodziłeś się /By z góry patrzeć na tłum szary /Jesteś niewielkim elementem /Z numerem w aktach zapisanym /Idź pod prąd! /Nie próbuj nigdy iść pod wiatr /Wiatr zawsze głupcom wieje w oczy /Wśród tłumu ukryj swoją twarz /Bo wyżej dupy nie podskoczysz /Nie próbuj głową walić w mur/ Bo tylko włosy swe okrwawisz/ Jak balon czaszka pęknie Twa /I ślad po Tobie nie zostanie / Nie po to urodziłeś się /By z góry patrzeć na tłum szary /Jesteś niewielkim elementem /Z numerem w aktach zapisanym/ Idź pod prąd!”.

Ta równoległość jest wręcz uderzająca – amerykańska kapela (a jak wiadomo, w Polsce Ameryka była nawet nie symbolem, ale wręcz synonimem wolności) pełnymi garściami sięgająca do muzyki punkowej odwołuje się do indywidualnego buntu przeciwko zmasowanej propagandzie, podczas gdy polska, wtedy jeszcze zza żelaznej kurtyny, pokazuje, że ów jednostkowy bunt jest skazany na porażkę i jedynym schronieniem jest tłum. Oczywiście szary.

Rok 1988 to z perspektywy czasu rok przeczuć i rok oczekiwania na nieznane. 19 czerwca odbyły się wybory do rad narodowych, powszechnie bojkotowane. Za rok odbędą się pierwsze częściowo wolne wybory, w których reprezentanci strony solidarnościowej szturmem wezmą Senat. Zacznie się nowa epoka, ale wbrew oczekiwaniom nie będzie to nowy wspaniały świat, czy ziszczona utopia.

Nowy świat okaże się idealny dla drapieżników, zniszczy poczucie bezpieczeństwa socjalnego, utożsami sukces osobisty z sukcesem finansowym, zniszczy fundamenty ludzkiej solidarności. Z przeoranymi strukturami społecznymi, z nowym, destrukcyjnym doświadczeniem o nazwie „bezrobocie”, które przywołano ze wstydliwych zakamarków wyidealizowanej II RP, wejdziemy w erę drapieżne-go kapitalizmu radykalnie zmieniającego przede wszystkim nas samych. Nowy świat przyniesie nam rewolucję w komunikacji społecznej, wyrażaną nie tylko w social mediach, ale też w tempie informowania, upadku czytelnictwa prasy, systematycznie mordowanej przez internet, któ-ry zaleje wszystko i wszystkich magmą, co siłą rzeczy wywoła pytania o to, jak z tej magmy wyławiać wartościowe treści? Ale wtedy w 1989 roku każdy, kto próbowałby ostrzegać, albo choćby przepowiadać, zostałby uznany za wroga.

W 1988 roku, a więc właściwie w przededniu zmian, które dotknęły w mniejszym bądź większym stopniu każdego z nas, powstaje galeria „Entropia”. Powstaje w ramach jak najbardziej oficjalnej, państwowej struktury – jako filia Staromiejskiego Domu Kultury we Wrocławiu. Jednocześnie jednak istniejąc w ramach systemu, jest antysystemowa idealnie wręcz realizując wspominany na początku bunt pozapolityczny w autorskim programie małżeństwa Alicji i Mariusza Jodków, absolwentów filozofii.

Entropia zgodnie z definicją jest miarą nieuporządkowania układu i rozproszenia energii. Zostawiając na boku prawa fizyki, nieuporządkowanie układu to oksymoron. Układ z definicji powinien być uporządkowany, istnieje dzięki wewnętrznym regułom, bez nich bowiem rozpada się i staje się chaosem, a więc swoim zaprzeczeniem. A jednak wybór tej nazwy na galerię sztuki, powstającą w przededniu przełomu polityczno-społecznego jest idealny. Istnienie w ramach układu przy jednoczesnym nieuporządkowaniu działania tego układu to w gruncie rzeczy kontestacja istniejącego systemu, wykorzystująca z pełną premedytacją do tej kontestacji system, w którym tkwi i do którego się odnosi. Narzędziem i siłą napędową jest oczywiście rozproszenie energii – w tym konkretnym wypadku intelektualnej, artystycznej, ale też i społecznej, grupowej.

Pierwszy raz przyszłam do Entropii ze swoim ówczesnym chłopakiem – po mieście rozeszła się wieść, że w galerii jest giełda płytowa. Tak, to był czas, kiedy wymieniano się analogami, które przegrywano na taśmy magnetofonowe. Tak budowało się kolekcje, w których królowały takie formacje jak SPK, Trobbing Gristle, Virgine Prunes, czy artyści tacy jak Miles Davis i Ornette Coleman. Muzyka industrialna, szeroko rozumiana awangarda, jazz i współczesna klasyka spod znaku Warszawskiej Jesieni.

Entropia – galeria zlokalizowana na jednej z ulic w sercu miasta, tuż przy Rynku, której nazwa przypomina o wyznaczonej w średniowieczu funkcji społecznej. Rzeźnicza to miejsce dla rzeźników, tych, którzy zabijają, by dostarczyć innym jedzenie, by ci inni nie brudzili sobie rąk i sumień.

Na tej ulicy w 1988 roku nie było oddechu wielkiego miasta, była za to słynna firma odzieżowa szyjąca garnitury i płaszcze. Owszem, na końcu tej ulicy był teatr, do tego skandalizujący, bo na jego deskach wystawiono swego czasu głośne „Białe małżeństwo” Tadeusza Różewicza, ale generalnie okolica była nędzna, z komunalnymi kamienicami. Ot, taki ówczesny koloryt, mocno wyblakły, niedoinwestowany, zszarzały, szczególnie jesienią i zimą od pyłów z kominów.

I oto w tym pejzażu, który nawet nie wiedział, że w nowej rzeczywistości zyska status salonu miasta, powstaje miejsce, które skupia (przyciągając kolejnych widzów, bywalców, niemalże domowników) i zarazem rozprasza energię (bo widzowie, bywalcy i owi niemalże domownicy niosą ze sobą przekaz o nowym miejscu, które warto znać i w którym dzieje się coś innego, nowego, twórczego). Pokazy filmów (np. Wima Wendersa czy Andrieja Tarkowskiego, które dzisiaj można ściągnąć z sieci albo kupić na płytach dvd), wystawy, happeningi, koncerty, wykłady, performance.

Pełne spektrum działań od początku wykraczających poza prostą prezentację dzieła sztuki – z czym zazwyczaj kojarzy się galeria. W tym spektrum jest też miejsce na nowe technologie, ale co dzisiaj wydaje się wręcz nieprawdopodobne, owe technologie budują tkankę społeczną. Dekonstrukcja dopiero przyjdzie, wraz z rosnącą dostępnością nowinek technicznych i eksplozją kultury internetu, która, czy nam się to podoba czy nie, poprzez narzędzia skupione na indywidualnym odbiorcy anihiluje więzi między ludźmi.

W okresie przełomu, w Entropii i wokół Entropii, udaje się stworzyć układy nieuporządkowane, wzajemnie się przenikające, nakładające się na siebie, odpychające i przyciągające się, które w pozornym chaosie stają się trwałą strukturą, alternatyw-ną wobec świata, który za chwilę zdominuje przestrzeń publiczną.

John Cage, Public Enemy, Residents, Steve Reich, pieśni bizantyńskie, Lech Twardowski, Krzysztof „Kaman” Kłosowicz, Joseph Beuys. Na wyciągnięcie ręki w przestrzeni galerii i w codziennym życiu miasta, bo Entropia komunikowała się żyjąc swoim przekazem na ulicach - plakaty zalepiały płoty, które były wtedy podstawowym (i bezpłatnym) nośnikiem informacji i specjalne plansze, które dopiero z czasem stały się bilbordami wyniesionymi poza zasięg ramion dorosłego człowieka. Tym sposobem sztuka awangardowa szła ramię w ramię z giełdą sprzętu narciarskiego, pokazem studia mody, biurem podróży czy festiwalem mozartowskim...

Z perspektywy czasu lepiej widać, że Entropia stała się wyspą (choć może ktoś powiedziałby – oazą). W rzeczywistości rodzącej się po przełomie, w której można było zrobić błyskawiczną karierę i równie błyskawicznie sięgnąć dna, w której postawy polityczne i deklaracje ideowe towarzyszyły przekazowi, że bieda czy niezamożność jest równoznaczna z głupotą lub degrengoladą, a celem stało się mieć, nie być, możliwe stało się istnienie w nurcie alternatywnym wobec tej pogoni i deklaratywności. Można było nie gonić za pieniądzem, ale za przeżyciem. Wybory polityczne nie decydowały o tym, czy można być widzem przeglądu sztuki Johna Cage’a bądź w grupie wysłuchać nagrań awangardowego zespołu Residents. Decyzja wynikała wyłącznie z potrzeby zaznaczenia swojej odrębności, a więc w gruncie rzeczy była też formą kontestacji tego, co przynosił schyłek jednej epoki i narodziny nowej. Czy ta kontestacja, tak jak wszystkie inne, stała się tylko wspomnieniem młodości? Entropia nadal jest swoistym domem dla tych, którzy pamiętają jej początki i którzy wchodzili te 30 lat temu w dorosłość. Ale jest też miejscem, które w nowej rzeczywistości, kto wie, czy nie na swój sposób trudniejszej, przyciąga kolejne młode pokolenie. Nie wiem, czy ono też kontestuje świat, w którym żyje i wobec którego się określa, nawet jeśli nie zdaje sobie teraz z tego sprawy. Ale jeśli wychodzi z bańki, szukając przestrzeni alternatywnych, w których może mierzyć się z sobą i pytaniami, na które być może nigdy nie znajdziemy odpowiedzi, to znaczy, że wciąż mamy do czynienia z procesem mierzenia nieuporządkowania układu i rozproszenia energii. I to jest wielka wartość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska