Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocławska fabryka snów czy tylko sny o fabryce, czyli CeTA w pigułce

Marcin Rybak
Wielkie otwarcie CeTA w styczniu, z pompą i ministrem, okazało się fikcją - obiekt nie miał wymaganych odbiorów technicznych
Wielkie otwarcie CeTA w styczniu, z pompą i ministrem, okazało się fikcją - obiekt nie miał wymaganych odbiorów technicznych fot. Tomasz Hołod
Laureat Oscara kontra szef resortu kultury. Cywilne pozwy, doniesienia do prokuratury, wyprowadzanie pieniędzy, fałszowanie dokumentów. To opowieść o tym, jak wydawano publiczne pieniądze na studio do filmowych efektów specjalnych. Czy po wydaniu 8,5 mln złotych wiemy, na co poszły te pieniądze? Czy na pewno na to, co sobie wyobrażaliśmy i czy to coś istnieje?

A przede wszystkim - czy to jest naprawdę nowoczesne. Cztery lata temu urzędnicy w ministerstwie kultury i Polskim Instytucie Sztuki Filmowej zdecydowali wydać miliony, a dziś zastanawiamy się, po co. Zainwestowali w projekt, którego wcześniej nie "kupili" szefowie wrocławskiej firmy producenckiej ATM. Bo uznali go za niewiarygodny biznesowo.

Wylali laureata

Bomba wybuchła na początku października. Laureat Oscara Zbigniew Rybczyński został wyrzucony z pracy we wrocławskim Centrum Technologii Audiowizualnych, a dyrekcja Centrum zawiadomiła prokuraturę o przekrętach, fałszowaniu dokumentów i wyprowadzaniu pieniędzy na dużą skalę.

Niby w doniesieniu nie było napisane, że to Rybczyński jest winny przekrętów. Mówiono, że stracono do niego zaufanie. Ale w świat poszła wiadomość, że zwolniono laureata Oscara i doniesiono na niego prokuraturze. W odpowiedzi Zbigniew Rybczyński zaczął opowiadać mediom, że przecież to on wy-krył owe przekręty, pierwszy alarmował ministra, że w Centrum dzieją się straszne rzeczy. I to on przez kilkanaście miesięcy czekał, aż ktoś coś z tym zrobi. Wreszcie zawiadomił prokuraturę, że dyrektor Centrum Robert Banasiak i minister kultury Bogdan Zdrojewski przez długi czas aferę w CeTA zamiatali pod dywan. Minister ostrzegł, że pozwie laureata do sądu. Ale laureat był szybszy i pierwszy wysłał pozew. Że minister obraża go i kłamie w oświadczeniach. Będzie pozew ministra?

Wciąż nie wiadomo.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Centrum Technologii Audiowizualnych CeTA tworzono specjalnie dla Zbigniewa Rybczyńskiego. Na gruzach padającej wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych.

Mistrz i jego dzieło

W resorcie kultury mówią dziś, że rekomendowali Rybczyńskiego ludzie ze "środowiska filmowego". Wielkie nazwisko, wybitny dorobek artystyczny. Po 30 latach pracy w USA Zbigniew Rybczyński wrócił do kraju z opinią człowieka sukcesu. Wykładow-ca amerykańskiego uniwersytetu Columbia i europejskiego w Kolonii. Wizjoner.

"Ja jestem rzadkim przypadkiem, że jestem artystą i technologiem, łączę w sobie wiele funkcji i jestem autorem patentów" - powie o sobie kiedyś. Pomysł na CeTA był właśnie artystyczno-edukacyjno-technologiczny. Studio, ośrodek badawczy i miejsce do nauki przyszłych specjalistów od efektów specjalnych.

Rozmowy prowadzono w podległym resortowi kultury Polskim Instytucie Sztuki Filmowej. Jego szefowa Agnieszka Odorowicz mówi, że pomysł był atrakcyjny. Nowe technologie, ograniczające koszty produkcji efektów specjalnych, do tego edukacja. Rekomendacje ludzi ze środowiska filmowego. No i Oscar, dający gwarancję, że mamy do czynienia z poważną ofertą poważnego człowieka. - Wiedzieliśmy, że to nie będzie jakaś kosmiczna, supernowoczesna technologia. Ale to był wiarygodny projekt - mówi Agnieszka Odorowicz. Był weryfikowany. Również w części technologicznej. I dostał pozytywną recenzję.
Ale dziś pojawiają się głosy, że to, co zaoferował Rybczyński, było już wtedy przestarzałe. - Krępowałem się Zbyszkowi to w oczy powiedzieć - opowiada jeden z naszych rozmówców. - Dziś takie rzeczy można robić po prostu myszką od komputera - dodaje osoba, która zna kulisy negocjacji Rybczyńskiego z wytwórnią ATM. Negocjacji prowadzonych, zanim reżyser zaoferował projekt w PISF i resorcie.

Tymczasem jest gorzej, bo okazało się, że amerykańskie studio, które reżyser miał prowadzić, już nie istnieje. Sam Rybczyński mówił, że padł ofiarą oszustwa. Próbował uruchomić podobne w Niemczech, ale też trafił na nieuczciwego partnera. Później próbował w Polsce.

Minister Bogdan Zdrojewski mówił w jednym z wywiadów, że Zbigniew Rybczyński nie umie się przystosować. Laureat odpowiedział mu na publicznym spotkaniu we wrocławskim Stowarzyszeniu Solidarność Walcząca: - Jak się miałem przystosować? Miałem zacząć lody kręcić? - mówił w kontekście przekrętów w CeTA, które sam wykrył i o których zawiadomił resort.

W swojej technologicznej koncepcji Rybczyński napisał, że to jest unikatowe, częściowo oparte na jego autorskich rozwiązaniach. Nam zaś mówił, że ma dwie oferty na budowę identycznego studia. Jedną z Japonii, drugą z Włoch. Mówił, że ma amerykańskie patenty.

CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Miał być film, jest budowa

Tak więc w 2009 roku reżyser rozpoczął pracę na rzecz Wytwórni Filmów Fabularnych, później przemianowanej na CeTA. Dyrektorem CeTA był Robert Gawłowski, wcześniej m.in. wrocławski radiowiec. W myśl koncepcji Rybczyńskiego, po dwóch latach działalności miało być już po serii seminariów, w których uczestniczyłoby co najmniej 200 osób, miało też być gotowe studio, w którym trwać miały pracę nad pełnometrażowym filmem.

Po dwóch latach nie było nic. Poza budową. Rybczyński opowiada o paraliżującej aktywność biurokracji, fuszerkach, jakie spotykał na każdym kroku, no i o oszustwach, które wykrył. Gdy tylko zorientował się, że w CeTA dochodzi do wydawania pieniędzy na kontrakty z ludźmi, którzy nic nie robili, do fałszowania dokumentów czy zlecenia fikcyjnych prac rodzinie i znajomym dyrekcji, zawiadomił ministra Zdrojewskiego. Był marzec 2012. Wszczęto kontrolę. Gawłowski został odwołany. Nie udziela wywiadów, nie odbiera telefonów. W resorcie mówią, że na spotkaniu z ministrem skarżył się na Rybczyńskiego.

Od czerwca do grudnia 2012 CeTA nie miała dyrektora. Dopiero w grudniu 2012 przyszedł nowy szef, Robert Banasiak. W styczniu tego roku studio jednak z pompą otwarto. Tymczasem otwarcie okazało się fikcją, bo studio do dziś nie zostało formalnie odebrane. A jedno z jego urządzeń - scena obrotowa - Urząd Dozoru Technicznego uznał za niespełniające wymagań BHP. Dziś Rybczyński przyznaje, że w styczniu podczas otwarcia studio było placem budowy. Kto zawinił? Reżyser wskazuje, że on był dyrektorem artystycznym, a CeTA miała administrację. Dyrektor Banasiak tłumaczy, że jak został szefem CeTA, to dowiedział się, iż uzgodniono termin otwarcia i był przekonany, że wszystko jest załatwione. W tym formalności. A za studio i wszystko z nim związane odpowiadał reżyser.

Tak czy siak, przez kilka miesięcy trwały jeszcze jakieś prace. Rybczyński dostał dodatkowe pieniądze na dodatkowy sprzęt. Jesienią jednak zdecydowano się go zwolnić. Resort tłumaczy, że zorientowano się, iż studio, w które wpompowano miliony, nie działa, a w dodatku coraz więcej kosztuje. Na dodatek kolejne kontrole - w tym Urzędu Kontroli Skarbowej - potwierdzały fałszowanie dokumentów i pieniądze wypływające do prywatnych kieszeni.

Wątpliwości pojawiły się też wobec umów zawieranych z CeTA przez samego reżysera. Są na przykład dwie różne umowy na zaprojektowanie tych samych rzeczy, i to w sytuacji, kiedy reżyser uprawnień do projektowania nie ma. Jest też umowa o poufności - z niezwykle korzystnymi zapisami o karach umownych należnych reżyserowi. A Rybczyński odpowiada, że 30 lat nie mieszkał w Polsce. Nie zna przepisów. Od spraw administracyjnych była dyrekcja CeTA, a on w zaufaniu podpisywał to, co mu do podpisu dawano.

Jest studio? Jest proces!

W CeTA i ministerstwie opowiadają, że Laureat Oscara wyleciał, bo zorientowano się, że dalsza współpraca do niczego nie doprowadzi. Bo - mimo otwarcia - nic nie działało, a Mistrz domagał się kolejnych pieniędzy i kolejnych urządzeń. A studia jak nie było, tak nie ma.

Rybczyński mówi, że studio jest prawie gotowe. Że trzeba było tylko kilka drobiazgów poprawić i kupić dwie zębatki. Ale i tak - podkreśla - nakręcono dwa krótkie testowe filmy. A stracił pracę, bo za głośno mówił o przekrętach i domagał się reakcji resortu. Przekonuje, że wyleciał kilka dni po swoim spotkaniu w Salonie Dudka, podczas którego ujawnił prawdę o CeTA.
Mamy więc pytania bez odpowiedzi: na co wydano 8,5 mln i co jeszcze trzeba kupić i zbudować, by powstało coś sensownego? Oraz proces. O to, czy minister, mówiąc o nieprawidłowościach, sugerował, że Rybczyński uczestniczył w "kręceniu lodów".

Zdrojewski pozwu się nie boi. Nie chciał - tłumaczy - obrażać Rybczyńskiego jako człowieka. Po prostu, dbając o publiczne pieniądze, zerwał współpracę. I - w oparciu o ustalenia potwierdzone dokumentami - mówił o tym, z czego reżyser się nie wywiązał. Reżyser pozwie i w publicznych wystąpieniach przekonuje, że dla CeTA pracował rzetelnie, z pasją i uczciwie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska