Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocławscy maratończycy (REPORTAŻ)

Jacek Antczak
Maratończycy Anno Domini 2011: Jacek Jackowiak (filozof, który przybiegł na pierwsze zajęcia i został ich  koordynatorem), Andrzej Traler (inżynier), Sylwia Krauze (licealistka), Ma gda Solska (architekt w koszulce z Marathonu) i Paweł Wróblewski, chirurg-polityk
Maratończycy Anno Domini 2011: Jacek Jackowiak (filozof, który przybiegł na pierwsze zajęcia i został ich koordynatorem), Andrzej Traler (inżynier), Sylwia Krauze (licealistka), Ma gda Solska (architekt w koszulce z Marathonu) i Paweł Wróblewski, chirurg-polityk fot. Piotr Warczak
Gdy architekt Magda z gałązką oliwną przybiegła z Marathonu, Ateńczycy wiwatowali. Gdy inżynier Andrzej z sercem na baterię finiszował, organizatorzy mety nie zamykali. Gdy matematyk Janek poprawiał błąd w historii świata, zakłopotani runnerzy przepraszali. Oto niezwykłe przypadki biegaczy z programu "I Ty możesz zostać maratończykiem" tuż przed ich startem w Maratonie Wrocław.

Zobacz też: Maraton 2011. Padnie rekord?

ZOBACZ TEŻ: IMPREZY ZABLOKUJĄ WROCŁAW

Ateny, 12 września 490 p.n.e. Grecki hoplita Filippides, po przebiegnięciu prawie 40 km z Maratonu, krzyczy "Zwycięstwo...". I pada martwy.
12 września 2010, czyli dokładnie 2500 lat po zwycięstwie Greków nad Persami w bitwie pod Maratonem, dwa tysiące odważnych ludzi, w tym stu, którzy uwierzyli, że "I Ty możesz zostać maratończykiem", miało we Wrocławiu powtórzyć wyczyn Filippidesa (oczywiście, z okrzykiem "zwycięstwo", ale bez zgonu na mecie). Miało. Bo przez Janka Czajkowskiego, a właściwie dzięki niemu, jubileuszowy Maraton Wrocław przebiegnie aż 3 tysiące biegaczy. W niedzielę. 11 września 2011.

Rocznicę "wymyślenia" tego najpopularniejszego na świecie, morderczego biegu świętujemy w tym roku, ponieważ… - Świat popełnił falstart - taka myśl "przebiegła" przez głowę 25-letniemu doktorantowi Instytutu Matematyki Uniwersytetu Wrocławskiego po jednym z treningów na nadodrzańskich wałach. Jasiu - jak mówią o nim przyjaciele i trenerzy z programu "I Ty…"- ma "piękny umysł", więc błyskawicznie to przeliczył. "Popełniacie błąd, przecież roku zero nie było, po 1 przed naszą erą był 1 naszej ery. Filippides przybiegł więc z Maratonu 2499 lat temu" - mniej więcej tak napisał do Paco Borao, prezydenta AIMS, czyli Światowej Federacji Biegów Maratońskich.

"Prezydent wszystkich maratończyków" pochylił się nad obliczeniami Janka Czajkowskiego i przyznał, że też mieli wątpliwości, ale globalne świętowanie maratonu to pomysł Greków, a świat runnersów tylko ich w tym wspomaga i promuje. "Poza tym, Mister Janku, pewne jest tylko, że Grecy wygrali z Persami pod Maratonem, ale już bieg Filippidesa może być mitem... greckim. Nie wiadomo, jak było, ale to fajny symbol i może nie warto robić zadymy o jeden roczek - tłumaczyli się przed dwudziestopięciolatkiem z Wrocławia, który chciał przebiec 42 i 195 metrów w czasie 5 godzin i dostać pamiątkowy medal bez błędnej daty.

- W sumie mnie przekonali, a jak jeszcze zobaczyłem, że przy okazji jubileuszu robi się wiele akcji charytatywnych, uznałem, że już nie będę drążył tematu - tłumaczy Janek, który przebiegł w zeszłym roku pierwszy w życiu maraton, a następny pobiegnie pojutrze, więc w rocznicy tak czy siak będzie uczestniczył. Choć tym razem postara się nie sprawdzać, co oznacza "samotność maratończyka"...

Ateny, 1896 rok. Grecki woziwoda Spyridon Luis wygrywa pierwszy bieg maratoński na pierwszych Igrzyskach. Po drodze raczy się winem w karczmie, a za zwycięstwo otrzymuje m.in. tonę czekolady i darmowe strzyżenie do końca życia. Ręki córki greckiego milionera nie przyjął, bo miał własną narzeczoną.

Medale za przebiegnięcie z Maratonu do Aten i z Europy do Azji (bo trasa maratonu w Stambule "przebiega" przez dwa kontynenty) wiszą na honorowym miejscu w gabinecie doktor Ewy Mędraś w Klinice Hematologii i Nowotworów Krwi.
- W październiku przywiozę pani doktor medal z maratonu w Oslo, a w przyszłym roku wystartuję wreszcie we Wrocławiu - obiecuje Magda Solska. Na trasie w rodzinnym mieście będzie pokazywać maratończykom swoje dzieła.
37-letnia architektka jest prezeską firmy, która według jej projektów pięknie odnowiła dziewięć zabytkowych wrocławskich kamienic. - Mam nadzieję, że te moje maratony pomagają się podnieść wielu ludziom. Pani doktor pokazuje te medale pacjentkom, które właśnie usłyszały straszną diagnozę i myślały, że to koniec świata.

A dzięki maratonom Magdy widzą, do jakich rzeczy będą zdolne zaraz po tym, jak pokonają raka...
Londyn, 1908. Start i meta olimpijskiego maratonu zostają przesunięte pod zamek w Windsorze i trybunę honorową na prośbę rodziny królewskiej, która chce podziwiać bohaterskich biegaczy mierzących się z tak morderczą konkurencją. W ten sposób dodano maratończykom 213 jardów męki. Stąd ten dziwny, królewski dystans - 42 km 195 metrów.

Koronowaną głowę (i nogi) ma już też były dolnośląski marszałek. Pawłowi Wróblewskiemu, chirurgowi i politykowi, obecnie wiceprzewodniczącemu sejmiku, przez 45 lat nie przyszło do głowy, żeby sobie choć raz pojoggingować. Ale jak już pokonał Maraton Wrocław, to tak się rozpędził, że kilka miesięcy później prawie za jednym zamachem przebiegł 210 km 975 metrów. I to w czasie poniżej 25 godzin. Mała odznaka z pięcioma biegaczami na czapeczce, a właściwie na kasku (bo kupił sobie bmw i teraz z synem mają swój dwuosobowy program "I Ty możesz zostać motocyklistą"), to znak, że zdobył Koronę Maratonów. Czyli przebiegł pięć najważniejszych w Polsce biegów na 42 195 metrów w ciągu roku - w Dębnie, Krakowie, Warszawie, Poznaniu i, na bis, we Wrocławiu.

- Zaczęło się pięć lat temu, gdy wstałem z fotela marszałka i zauważyłem, że dochodzę do setki w trzy sekundy... na wadze łazienkowej - tłumaczy doktor Wróblewski, który postawił sobie diagnozę i zapisał receptę: "zabrać się za jakiś sport". - Tyle że zaczynałem pracę o 7, kończyłem o 21, a w ciągu dnia wszędzie wozili mnie samochodem, więc jedyne, co mogłem zrobić, to biegać wieczorami wokół domu.
Wymierzył sobie trasy na Klecinie. I szło mu, a ściślej biegało, nie najgorzej. Tyle że po dwóch latach joggingu, w 2009 roku, się zatrzymał. Robił 10 kilometrów w godzinę i koniec. Nie dawał rady biec ani szybciej, ani wolniej, ani dalej.

Gdy wyczytał, że Młodzieżowe Centrum Sportu startuje z programem "I Ty możesz zostać maratończykiem", pomyślał, że będzie tam kilku wariatów, którzy będą chcieli przebiec maraton, a on - incognito - poradzi się fachowców od biegania, co zrobić z tą feralną dziesiątką.
- Nawet nie przemknęła mi przez głowę myśl, że pobiegnę w maratonie. Ale jak przyszedłem na te zajęcia, rozpoznali mnie, obfotografowali i żeby nie było głupio, musiałem zacząć trenować z innymi - wspomina Paweł Wróblewski, który razem z 64 "wariatami" po pół roku biegania po wałach i parku Szczytnickim został maratończykiem.
A teraz ma już plan, jak zostać mistrzem Polski…

Rzym, 1960. Złoty medal zdobywa Abebe Bikila. Etiopczyk biegł boso. 4 lata później w Tokio pobiegł miesiąc po operacji wycięcia wyrostka. I znów wygrał.

Andrzej Traler przebiegł maraton w półbutach. Takich za 35 złotych. Kupionych w Bieszczadach, w geesie. Zrezygnował z nike’ów, adidasów, asicsów czy innych sauconów, bez których nie pokazuje się na starcie żaden szanujący się maratończyk. Bo Indianie też ich nie kupują.
- Wyczytałem, że członkowie plemienia z Meksyku pokonują codziennie niewiarygodne odległości, biegając w mokasynach. Bo w nich czuć kontakt z ziemią, z naturą, tak samo jak w moich półbutach - tłumaczy 64-letni inżynier mechanik.

Przez całe życie po pracy (taksówkarz, dystrybutor kiełków i takie tam) wciąż spełniał marzenia. Przeżeglował pół świata, zanurkował na głębokość 90 metrów w Morzu Śródziemnym, tuż przed sześćdziesiątką polatał szybowcem nad Wrocławiem. A w tamtym roku zapragnął przebiec maraton. Trenował ambitnie, choć koledzy z programu ochrzcili go "Panem Powolniakiem", ale złapał kontuzję. Pięty. Na dwa miesiące przed Maratonem Wrocław pojechał w Bieszczady, żeby się wyciszyć. Swoich półbutów i tak nie mógł założyć, bo spuchły mu nogi (nie pomyślał, że coś się dzieje z krążeniem). I nagle stracił kontakt z rzeczywistością. Na 4 sekundy. W Lesku zrobili mu EKG, wsadzili do karetki i przewieźli do szpitalu w Krośnie.

"Serce się panu zatrzymuje. Wypisać tabletki? Nic nie dadzą, może pan nie zdążyć sięgnąć do kieszeni. Bieganie? Wszczepimy panu rozrusznik serca i ustawimy jak dla maratończyka" - żartował sobie lekarz. Wszczepili. Po miesiącu, a trzy tygodnie przed maratonem, Andrzej zauważył, że nogi już nie są spuchnięte. Wrócił do Wrocławia i wskoczył w półbuty. Przebiegł 3 kilometry, a następnego dnia przyszedł na sprawdzian na 30 kilometrów, gdzie na finiszu pobiegł na full, a nawet mocniej. Ale dowiedział się o tym pół roku później, gdy lekarz mało nie dostał zawału, odczytując, że "21 sierpnia 2010 roku serce Andrzeja Tralera biło w rytmie 200 uderzeń na minutę". A jego maksimum wynosi 157.

12 września Andrzej wystartował w Maratonie Wrocław. Na jakimś 20. kilometrze dostrzegł starszego od siebie gościa z napisem "Galeria Warszawa" i ruszył w pogoń...
Boston, 1966. W najstarszym maratonie na świecie startuje na dziko, bez numeru, pierwsza kobieta, Roberta Gibb. Prawie 40 lat później, w San Diego w Rock’n’Roll Marathon (na trasie przygrywa 21 rockowych kapel), po raz pierwszy biegnie więcej kobiet niż mężczyzn.
Sylwia na Facebooku: Lubię: "Lubię biegać", Ulubiony sport: "Biegi", Ulubione drużyny: "Trening biegowy". Sylwia lubi oglądać "Biegi i biegi narciarskie", Ulubieni sportowcy: "średnio-dystansowcy Lewandowski i Kszczot". Książka: "Uciekinierka"... To akurat nie o biegaczce, tylko o zbuntowanej nastolatce.
- Tak, wiem, że to szaleństwo jest dozwolone dla dorosłych. Wszyscy mi mówią, że za wcześnie porywam się na takie dystanse. Ale ja już mam dosyć podawania wody maratończykom na 38. kilometrze. W tym roku będę po drugiej stronie i to mi ktoś uratuje życie - śmieje się Sylwia Krauze, urodzona 18 lat temu, 5 stycznia 1993.

Na pewno nie będzie to jej tata, bo w tym czasie będzie już na mecie, jakąś godzinę przed córką. Kapitan Andrzej Krauze z Wyższej Szkoły Oficerskiej we Wrocławiu po służbie biega maratony i ultramaratony (na 100 km czy biegi 24-godzinne). - Nie mogę się doczekać tego startu, choć już w wieku 14 lat zostałam maratonką, ale właściwie mini-maratonką. Przebiegłam 4 km 195 cm - zwierza się licealistka z X LO, która bardziej się boi przyszłorocznej matury niż tych niedzielnych 42 kilometrów. - To dopiero początek, jak się uda, to mam w planach triatlon, bieg na sto kilometrów, a potem ironmana na Hawajach - tłumaczy najmłodsza maratonka, która nie poczeka nawet, by ta ekstremalna konkurencja (3,8 pływania, 180 km jazdy na rowerze i bieg maratoński) zmieniła nazwę na "iron(wo)man"

Los Angeles, 1984, pierwszy kobiecy maraton na igrzyskach. Na stadion wbiega, chwiejąc się, 39-letnia Szwajcarka Gabriele Andersen-Scheiss. Pada przed metą. Lekarze stwierdzili, że oddycha, i nie udzielili pomocy, by jej nie zdyskwalifikowano. Poleżała, wstała i na oczach milionów widzów dowlokła się do mety. Po tygodniu wyszła ze szpitala i wróciła do biegania.

Rak był nieważny. Ważny był Wiktor. Ciąża nie znosi chemii. Dopiero gdy się urodził, Magda zajęła się swoją walką z nowotworem. Chemioterapia trwała kilka miesięcy. Pokonała raka. To jak teraz miałaby nie dać rady jakiemuś maratonowi. Ale to znów dzięki Wiktorowi.

- Napisze pan, jak jeżdżę i biegam z mamą? - dopytuje się jadący obok na rowerze siedmiolatek, gdy Magda na 2. kilometrze treningu z lekką zadyszką opowiada, jak 3 lata temu zaczęła za nim biegać po parku. Najpierw króciutko, po parę metrów, bo musiała trzymać ten kij przy rowerku. Potem coraz więcej i szybciej, bo Wiktor rośnie na ironmana. Znajomi namawiali: "jak już tak biegasz za Wiktorem, to rób to z sensem".
- No i zapisałam się do programu biegowego Nike’a, potem do "I Ty możesz…" i po dwóch miesiącach razem z koleżankami biegaczkami, lekarką i fotografką zgłosiłam się do udziału w maratonie. W "tym maratonie".

Zapłaciła za samolot, hotel w Atenach, wpisowe i wtedy… zbuntowało się jej kolano. Przez pięć tygodni nie chciało "przebiec" ani kroku. Ale nie miało nic przeciw lataniu, więc wsiadła w samolot do Aten. Na start też nie musiała przytruchtać. Raz w roku kilkanaście tysięcy ludzi z całego świata Grecy podwożą do wioski Marathon autobusami. Mimo że koleżanka lekarka-maratonka naszpikowała Magdę środkami przeciwbólowymi, na rozgrzewce wciąż bolało jak cholera. Ale i tak wystartowała. Biegła z grymasem na twarzy, który przeszedł w uśmiech tylko raz. Gdy mijał ją Filippides w korynckim hełmie zamiast czapeczki, z tarczą i włócznią w rękach zamiast pasa z bidonem z izotonikiem. Co roku jakiś współczesny hoplita w adidasach powtarza rytuał sprzed 2500 lat. Po kilku kilometrach stał się cud. Kolano zrozumiało, że z Magdą nie wygra. Przestało boleć.

- Pod koniec zaczęłam się rozglądać za gałązką oliwną, bo widziałam na YouTubie, jak na stadionie Panathinaiko, gdzie wygrywał Spyridion Luis, tłum wiwatował na cześć maratończyka, który wbiegł, trzymając ją w dłoniach - Magda jeszcze mówi, choć Wiktor przyspiesza i zaraz trening wytrzymałościowy zamieni się w szybkościowy. - W końcu wypatrzyłam jakąś starszą Greczynkę wśród widzów, wzięłam od niej gałązkę. No i miałam swoje owacje. Wprawdzie nie od tysięcy, ale od kilku ludzi, ale i tak byłam szczęśliwa - puentuje, prosząc Wiktora, by zwolnił, bo dzięki niemu zaczynamy biec jak Kenijczycy, a sprinterzy raczej nie gadają na treningach.
Wrocław, 1993. Pierwszy maraton, którego trasa wiedzie przez całe miasto. Poprzednio dziesięć razy był to Maraton Ślężan, a biegło się z Sobótki do Wrocławia.

"Biegałeś już trochę czy zaczynamy od zera?" - zapytał Janka Czajkowskiego Jacek Jackowiak, koordynator "I Ty możesz...". Janek biegał. Do przystanku tramwajowego. Z Grabiszyńskiej na pl. Legionów. Przez kilka miesięcy. Nie żartował. Gdy trwał remont torowiska, a Janek widział, że autobus zastępczy ucieka mu sprzed nosa, wyliczył - jak to matematyk - że nie opłaca się czekać na następny, bo jak pobiegnie, to wyprzedzi autobus. Bo tamten utyka w korkach.

Remont się skończył, więc Janek, z setką amatorów z 2010 roku, trenował "po bożemu" - co niedzielę kilkanaście kilometrów nad Odrą, co wtorek kilka w parku Szczytnickim. Czasem modląc się w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej (był kwiecień), czasem plotkując ze swoim studentem o dziekanie wydziału matematyki. Bo podczas wielogodzinnych wybiegań czymś trzeba się zająć, żeby nie zwariować z nudów: Sylwia słucha U2, marszałek uczy się języków, Magda sporządza listę zakupów.

W pół roku wylał setki litrów potu, więc gdy pół godziny przed rozpoczęciem maratonu okazało się, że Janek zapomniał numeru startowego, trzeba było działać błyskawicznie. Telefon, szwagier, dom, taksówka, jest. Szwagier numer przywiózł, ale on z kolei zapomniał portfela. Bankomat, knajpa, rozmienianie i nieubłagany taksiarz zapłacony. Jeszcze tylko toaleta na Stadionie Olimpijskim, bo nie sprawdził, że na trasie są toitoiki i... Janek zorientował się, że na starcie jest sam. Matematyk zaczął więc gonić maraton, który był już z 10 minut przed nim. Na Mickiewicza skręcił w lewo, przebiegł kilkaset metrów i zrozumiał, że coś jest nie tak. Zapytał policjanta: "czy tędy przebiegało 2 tysiące ludzi?". Pomylił trasę. Zawrócił. Napotkał swoich trenerów na rowerach, którzy zastanawiali się, dlaczego Janek biegnie ostatni. Po kilku kilometrach dogonił maraton i minął Andrzeja z rozrusznikiem serca... Po 5 godzinach 11 minutach był na mecie. A gdyby wystartował ze wszystkimi, złamałby 5 godzin.

Toronto, 2003, Brytyjczyk Fauja Sing przebiega maraton w 5 godz. 40 min 4 sek. Zostaje rekordzistą świata. W kategorii powyżej 90 lat.

Paweł Wróblewski uparł się, że zostanie mistrzem Polski w maratonie.

- Mam trochę czasu na treningi, bo to plan długofalowy, chodzi o kategorię osiemdziesiąt plus - wyjaśnia wrocławski chirurg, który jest jednocześnie wiceszefem stowarzyszenia "Obywatelski Dolny Śląsk" i zawodnikiem apolitycznej drużyny "maratonypolskie". Nie ukrywa, że i jego nie ominęła biegowa narkomania. Bo jak ktoś się wciągnie, to wkrótce będzie miał trzy pary znakomitych butów na każdą pogodę i stanie się specjalistą od pulsometrów, krokomierzy, pasów biodrowych, czapeczek, skarpetek. Niektórzy czytają nawet prace naukowe na temat problemu rozwiązujących się sznurowadeł. Andrzej Traler właśnie rozpoczął studia... na AWF-ie. Na uniwersyteckim Uniwersytecie Trzeciego Wieku była tylko teoria, tu są zajęcia na salach i stadionach.
- Społeczność maratońska jest niezwykła, na trasie spotkać można zarówno profesora Kołodkę czy Tomasza Lisa, jak i byłych alkoholików, narkomanów i innych ludzi, którzy wychodzą na życiową prostą.

Berlin 2008, 350 kilometrów od Wrocławia Etiopczyk Haile Gebrselassie bije rekord świata, przebiegając maraton w 2 godziny 3 minuty 58 sekund.

Podobny czas (tylko o 4 godziny wolniejszy) osiągnął Andrzej Traler we Wrocławiu. W tamtym roku widzowie byli świadkami pasjonującego finiszu dwóch biegaczy emerytów, ale walka między wrocławianinem (rocznik 1947) a "warszawiakiem z Grójca" (1941) trwała od połowy dystansu. Wyprzedzali się na punktach odżywiania. Kiedy Andrzej na zbiegu wpadł na samochód, który wjechał na trasę. Albo gdy warszawiak szedł, a Andrzejowi akurat minął kryzys. Nic dziwnego, że po regulaminowych 6 godzinach dyrekcja maratonu nie zamknęła mety przed nosem tak dzielnych długodystansowców. Wrocławianin osiągnął czas 6:03:08, warszawiak 6:03:01. Choć właściwie można powiedzieć, że był remis - bo tzw. czas netto (liczony nie od strzału startera, tylko przekroczenia linii) warszawiaka "sponsorowanego" przez galerię handlową (żółta koszulka "Galeria Warszawa") wynosił 6:00:48, przy 6:00:15 Andrzeja Tralera (biała koszulka "I Ty możesz zostać maratończykiem 2010"), którego serce do walki "sponsorował" szpital w Krośnie. Żeby było jasne, wrocławianin nie był ostatni w Maratonie Wrocław. Kilka chwil za nim przybiegli jeszcze 50-letni lekarz z Jerzowa i 65-letni poznaniak.
Daegu, 4 września 2011, mistrzami świata w maratonie zostają Kenijczyk Abel Kirui i Kenijka Edna Kiplagat.
Grzegorz Pieczarka, doktorant AWF-u, szef trenerów programu "I Ty możesz…" i młodych piłkarzy "Forza Wrocław", na półmaratonie w Grodzisku Wielkopolskim zrobił niezwykłe zdjęcia. Czarnoskóry Kenijczyk biegnie za rozmawiającymi sobie na trasie uczestniczkami programu: Barbarą Piotrowską, prezeską firmy Transformers i Magdą Rot, która marzy, by przebiec 42 kilometry na 42. urodziny w czasie 4:04:20. Był też za plecami aktora Adama Cywki, który chce przebiec maraton, a 3 godziny później zagrać w 3-godzinnym spektaklu. - Kto by się wdawał w szczegóły, że ten bieg był rozgrywany na 7-kilometrowej pętli, a zdjęcie jest zrobione na 9. kilometrze… - śmieją się biegacze amatorzy, wspominając jak ich dublował. Pojutrze 195 wystartuje w Maratonie Wrocław. To największy klub biegacza w Polsce. Na kilku treningach, gdy wybiegali ze Stadionu Olimpijskiego, przechodnie byli pewni, że to startuje Maraton Wrocław, a co niedziela spotykają się z pytaniem "Więcej was matka nie miała?".

Wrocław, 11 września 2011, dzień przed 2500. rocznicą biegu Filippidesa z Maratonu do Aten.
Do Maratonu Wrocław zgłosiło się prawie 4 tysiące biegaczy z 13 krajów.

Na ostatniej odprawie dla tych, którzy "pierwszy raz", Grzegorz Pieczarka zaapelował: - Trasa jest piękna, ale dobiegnijcie do mety i jak poczujecie zmęczenie, nie skręcajcie na spacer do zoo. Pamiętajcie też, że to pierwszy raz i na pewno pobijecie rekord życiowy, więc nie musicie na starcie ustawiać się w pierwszym rzędzie i ścigać się z Kenijczykami…

A Jacek Jackowiak ostrzegł, że na pierwszych kilometrach poczują, co to znaczy samotność maratończyków. Kibice pojawią się dopiero wtedy, jak jak ludzie wyjdą z kościołów po mszy...
Ale połowa będzie dopingować z podziwem, a reszta pukać się w czoło z politowaniem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska