Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocławianin, który sprzedał chemikalia Breivikowi, miał kiedyś problemy z prawem

Marcin Rybak
W lipcu 1999 r. u Łukasza M. znaleziono ostrą amunicję, pocisk moździerzowy i ładunki wybuchowe, w tym trotyl
W lipcu 1999 r. u Łukasza M. znaleziono ostrą amunicję, pocisk moździerzowy i ładunki wybuchowe, w tym trotyl Fot. Policja/reproducja Marcin Rybak
Wrocławianin, który sprzedał substancje chemiczne norweskiemu zamachowcowi z wyspy Utoya, Andersowi Breivikowi, ma za sobą dwa wyroki w zawieszeniu za nielegalne posiadanie materiałów wybuchowych. To sprawy sprzed 12 lat.

Dziś Łukasz M. ma 31 lat. Wtedy był absolwentem ogólniaka. Interesował się chemią i pirotechniką. Konstruował ładunki wybuchowe. Swoje eksplozje opisywał i fotografował. Doświadczeniami wymieniał się z kolegami, których poznał za pośrednictwem gazety "Młody Technik".
Z policyjnych dokumentów wynika, że grupka z "Młodego Technika" nazywała się Trójkątem Nieprzewidywalnych Typów. W skrócie to TNT, czyli tak jak trinitrotoluen (trotyl) - znany i popularny środek wybuchowy wybuchowy.

W drugiej połowie 1999 roku CBŚ przeprowadziło w całej Polsce serię przeszukań w mieszkaniach młodzieńców podejrzewanych o kontakt z grupką TNT.

A wszystko zaczęło się od paczki znalezionej na wrocławskiej poczcie przy ul. Małachowskiego. Łukasz wysyłał substancje chemiczne koledze. Paczka zaczęła dymić, a potem wybuchła.

Jestem niewinny

- Młodzieńcze przygody. Nic więcej. Nie było tematu. Koniec rozmowy - Łukasz M. ucina wszelkie pytania o tamte wydarzenia. - Można sprawdzić w rejestrze karnym. Jestem niewinnym człowiekiem. Musicie w ogóle o tym pisać?

Łukasz ma trochę racji: wyroki z 2001 r. już się dawno zatarły. Formalnie jest więc czysty. Mógłby starać się o pracę w policji. - Nie uważa pan, że to niezwykły zbieg okoliczności? Facet z Norwegii chce zrobić bombę. Potrzebuje do tego różnych substancji. I znajduje w internecie wrocławski sklep. A jego właścicielem jest człowiek, który umie konstruować ładunki, i kiedyś z miał z tego powodu nawet kłopoty - nie dajemy za wygraną.

- W każdym sklepie rolniczym znajdzie pan materiały, z których zrobi się ładunek wybuchowy - powtarza Łukasz, dziś chemik z zawodu. - Nie chcę się tłumaczyć. Z wiekiem rośnie zapotrzebowanie na święty spokój. Ta historia z Breivikiem to dla mnie trauma.

Paczka z sodem

Dotarliśmy do akt tamtej sprawy. Zaczęła się 10 lipca 1999 roku, prawie równo 12 lat przed zamachem Andersa Breivika. Wtedy Łukasz był absolwentem społecznego liceum ogólnokształcącego. W szkole uchodził za geniusza chemii.

W "Młodym Techniku" ogłaszał, że szuka innych - tak jak on - zafascynowanych chemią. No i ogłaszał, że ma na sprzedaż różne substancje. Oficjalny cennik, napisany na kartce papieru długopisem, wysyłał w listach. To były czasy, gdy nie istniały popularne dziś internetowe portale społecznościowe. Teraz grupka TNT skrzyknęłaby się w kilka dni na Facebooku.

- To prawda - śmieje się Ryszard. Mieszka na Górnym Śląsku. Przed laty był korespondencyjnym kolegą Łukasza. Tak jak on interesował się chemią. Właśnie do Ryszarda adresowana była paczka, która wybuchła na poczcie przy Małachowskiego 10 lipca 1999 roku.

- Trójkąt Nieprzewidywalnych Typów? Było coś takiego - wspomina dziś Ryszard. - Łukasz świetnie znał się na chemii. Wymienialiśmy się listami. Na pewno wiedział więcej ode mnie. A w paczce wysyłał mi kwas solny i sód. Nie było naklejki "ostrożnie" i pocztowcy musieli nią rzucać. Opakowanie się uszkodziło, sód zaczął reagować i stało się - opowiada. - Od tamtego czasu straciliśmy ze sobą kontakt.

Nasz rozmówca przyznaje, że zainteresowania chemią skończyły się u niego poważniejszymi kłopotami niż te, które miał Łukasz.

- Słyszał pan o grupie Danona?
- Jakaś gangsterka?
- Tak. Siedziałem pięć lat. Ale kilka lat temu wyszedłem i już jestem grzecznym człowiekiem. Mam rodzinę. A co do chemii, to policjanci z CBŚ, jak przyszli mnie zamykać, to żałowali. Bo gdyby nie ta gangsterska sprawa, to - ze swoimi zdolnościami - mógłbym u nich pracować.

Łukasz chciał sobie postrzelać

Policyjna ekipa pojechała do domu Łukasza zaraz po wybuchu paczki na poczcie. 12 lat później, w lipcu 2011 roku, pod ten sam adres pojechała ekipa z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego - by szukać dowodów na związki Łukasza z Andersem Breivikiem. W lipcu 1999 r. policjanci przecierali oczy ze zdumienia, widząc to, co znaleźli.

"Trotyl, heksolit, hitroglikol, heksogen, pentryt, azydek ołowiu, proch bezdymny, związki chemiczne mogące służyć do wytwarzania mieszanin pirotechnicznych i materiałów wybuchowych" - wyliczał sąd w wyroku z 28 marca 2001 roku. Był też pocisk moździerzowy. Ale sama obudowa, bo materiał wybuchowy Łukasz wyjął ze środka. No i kilkanaście sztuk ostrej amunicji.

Na miejsce przeszukania wezwano pirotechników z policyjnego oddziału antyterrorystycznego. Ewakuowano mieszkańców bloku.

Łukasz na kilka miesięcy trafił do aresztu. Wyrok - półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Ale przeszukanie z lipca 1999 r. i późniejszy wyrok to nie koniec kłopotów Łukasza. Jednym z jego kolegów z grupy TNT był Grzegorz z Gorzowa Wielkopolskiego. Poznali się przez ogłoszenie w "Młodym Techniku". Odwiedzali się. Wspólnie konstruowali i detonowali ładunki.

Do mieszkania Grzegorza policja wkroczyła od razu 10 lipca 1999 r. Znaleziono jakieś chemiczne substancje, a Grzegorza przesłuchano jako świadka. Opowiedział o swojej znajomości z Łukaszem. O wspólnych zainteresowaniach chemią i pirotechniką. Kilka miesięcy później policjanci ustalili, że nie powiedział wszystkiego.

W październiku 1999 roku Grzegorz został aresztowany. Udowodniono mu, że konstruował i sprzedawał ładunki wybuchowe. Wtedy też wyszło na jaw, że w 1998 roku sprzedał Łukaszowi dwa kilogramy trotylu. W zamian dostał 200 nabojów do karabinu kbks.

Jak wyjaśnił Grzegorz w czasie jednego z przesłuchań, Łukasz mówił mu, że "chce sobie postrzelać" tym trotylem. Dla wrocławianina skończyło się to drugim wyrokiem - rok więzienia w zawieszeniu.

Wiedziałem, że przyjdą

Później skończył chemię i od kilku lat prowadzi firmę. Robi to, co za czasów grupy TNT: sprzedaje różne substancje. Tyle że teraz profesjonalnie. W grudniu ubiegłego roku trafił do niego Breivik. Łukasz był przekonany, że to pracownik jakiejś firmy, a w zamówieniach nie było niczego podejrzanego.

W piątek 22 lipca w centrum stolicy Norwegii wybuchła bomba. Dwie godziny później zamachowiec pojawił się na wyspie Utoya, gdzie zabijał członków obozu młodzieżówki norweskiej partii socjalistycznej. Łącznie zginęło 77 osób.

W sobotę 23 lipca media podały, że sprawcą obu zamachów jest Breivik. - Jak tylko przeczytałem jego nazwisko, skojarzyłem, że to mój klient. Wiedziałem już, że do mnie przyjdą - mówi Łukasz. Nie potrafi jednak wyjaśnić, dlaczego sam się nie zgłosił na policję. Wiedział - jak mówi - że przyjdą i czekał.

Czy przedsiębiorca Łukasz M. powiedział całą prawdę o tym, co go łączyło z Andersem Breivikiem?
Czy ukrywa jeszcze jakąś tajemnicę? Dziennikarze telewizji TVN i "Gazety Wrocławskiej" szukali odpowiedzi na te pytania. Do czego dotarli?


Zobacz w programie "Superwizjer" jutro o g. 23.30.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska