Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław z perspektywy żurawia (ZDJĘCIA)

Jacek Antczak
Fot. Paweł Relikowski
Odwiedziliśmy ludzi, którzy patrzą na miasto z wysokości 1500, 110 i 30 metrów. Jaki widzą Wrocław?

Marcin uwielbia Wrocław o świcie. Gdy wyłania się z mgły, jest bajeczny. Jerzy woli popołudniową panoramę, gdy zachodzi słońce, nadając miastu niezwykłe barwy. Według Ryszarda, nie ma nic piękniejszego niż oszroniony, srebrzysty pejzaż Wrocławia. Nawet krajobraz "zwartej zabudowy" nabiera niezwykłej urody. Pod warunkiem, że patrzy się z kabiny żurawia, jantara lub szczytu komina.

Świat żurawi i żal kominów
- Przez pierwszy miesiąc pracy codziennie śniło mi się, jak spadałem. Bałem się wysokości. Chciałem zrezygnować i w pewnym momencie trafiłem na dźwig z kabiną, w którym była klimatyzacja, i na świetną ekipę. Przełamałem się - Marcin Markiewicz codziennie (lub co noc) przez 12 godzin siedzi w prawie najwyższym miejscu Wrocławia. - "Prawie", bo mój żuraw ma już 110 metrów, ale 5 metrów wyżej wisi w powietrzu kolega Krzysztof Gacek - tłumaczy operator żurawia, który buduje pylony mostu Rędzińskiego.

Marcin był witrażystą. Operatorem dźwigu został 4 lata temu. We Wrocławiu pracował przy remoncie Renomy, ale tak wysoko jeszcze nie był. Wszedł już głęboko w świat żurawi i ma kontakt (przez radiostację) z kolegami po fachu pracującymi przy Sky Tower. Ale oni są "dopiero" na 90 metrach. - I na razie to ja mam najpiękniejszy widok na Wrocław. Gdybyśmy mogli wprowadzać turystów, to pobierałbym słoną opłatę widokową - żartuje Markiewicz, który codziennie (o 7 lub o 19) przez 20 minut wdrapuje się po drabinkach do swej samotni.

Ryszarda Mazura łapię, kiedy właśnie wchodzi na dach budynku przy Ślężnej. Skacze po dachach i wspina się na kominy od 30 lat. Jest wiceprezesem Spółdzielni "Florian", ale upiera się: - Żadne tam kierownicze funkcje nie zmienią tego, że byłem, jestem i będę kominiarzem. Że kocham ten piękny zawód i, dopóki zdrowie pozwoli, będę chodził po dachach i wspinał się na kominy.

49-latek przekonuje, że tylko... wielkich kominów mu żal. - Wiele już zniknęło. Niestety, nie zdążyłem wejść na ten 80-metrowy, przy cukrowni Klecina, zanim zniknął. Za to fascynująca była praca na 40-metrowym kominie WZMot-u, przy Hallera, gdzie teraz stoi Carrefour - opowiada Mazur, który cieszy się, gdy coś trzeba poprawić w instalacjach 30-metrowych wieżowców przy Lubuskiej. Praca trudna, ale widok Wrocławia z dachów - bezcenny. - Najwyższy komin, ten elektrociepłowni przy Łowieckiej, nie wymaga, niestety, interwencji kominiarzy, widoki z niego mogą podziwiać tylko konserwatorzy - mówi z zazdrością pasjonat zawodu, którego wizyta w naszym domu z pewnością przynosi szczęście.

Wielka sympatia do dachów łączy Jerzego Musiała z Ryszardem, a kierowanie żurawiem - z Marcinem. Bo właśnie Żuraw nazywał się pierwszy szybowiec, na którym wznosił się nad Wrocławiem. - Co prawda najpierw siedziałem w ABC, ale w tym ciągnięto mnie po lotnisku na Gądowie co najwyżej na wysokości 4 metrów - opowiada Musiał, 73-latek, czynny pilot i szybownik, szef wyszkolenia Aeroklubu Wrocławskiego. Żurawiem, drewnianym szybowcem, opartym na niemieckiej konstrukcji, produkowanym w latach 50. ubiegłego wieku, pierwszy raz szybował nad miastem. W 1957 roku. Taki widok z lotu ptaka - zachodni Wrocław składający się z samych ulic i gruzów - pamięta bardzo niewielu wrocławian. Podobnie jak loty nad ulubioną przez szybowników, jak wtedy mawiano, "chińską fabryką Pafawag".
- Mieliśmy wtedy kilka punktów, które wieczorami były bardzo nagrzane, szczególnie właśnie kompleks budynków i dachów Pafawagu. Gdy sąsiednie tereny się wychłodziły, tam wciąż było ciepłe powietrze. Dzięki temu na 800 metrach mieliśmy świetne noszenie i dłużej można utrzymać się w powietrzu - opowiada Musiał, któremu nierzadko zdarzało się krążyć nad Wrocławiem po 5-6 godzin.

Do czasu. W połowie lat 80. ruch w przestrzeni powietrznej Wrocławia był tak zagęszczony, że odtąd szybowce nie mogą już krążyć nad głowami mieszkańców w centrum. Zawracają na linii Odry. No chyba, że "wieża Wrocław" zgodzi się na jakiś rekordowy przelot. - Ale wtedy już nie pokrążę nad swoim blokiem na Niedźwiedziej, jak kiedyś bywało - wspomina Jerzy Musiał.

Zakazane zdjęcia
- Oczywiście, że robię zdjęcia, takiej perspektywy nie ma nikt we Wrocławiu - cieszy się Marcin Markiewicz. - Dokumentuję budowę, co mi się przyda do CV, ale mam też most Milenijny, świecący w nocy na niebiesko, mam wieże energetyki, no i sąsiadów ze stadionu na Euro 2012. Do tego piękne panoramy Wrocławia ze wszystkich czterech pór roku.

Operator żurawia ma też na zdjęciach wszystkie wrocławskie żurawie, wznoszące inne obiekty w mieście. Zaopatrzył się nawet w lornetkę. Spogląda czasem w kierunku rodzinnej Trzebnicy. Koledzy z budowy zachwycili się zdjęciem "autotematycznym", na którym herkules przenosi nad wodą manitou. To znaczy wielki dźwig... dźwiga nad rzeką wózek widłowy.

Jerzy Musiał przez blisko pół wieku nie mógł robić zdjęć Wrocławia z lotu ptaka. Był zakaz. Za wnoszenie do szybowca lub samolotu aparatu groziło wyrzucenie z lotniska i kres marzeń o lataniu. A jeśli już, dla celów urbanistyczno-architektonicznych, dostawali zgodę, to fotki najpierw musieli obejrzeć... wrocławscy cenzorzy. - Nie chodziło tylko o radzieckie garnizony, lecz o wiele różnych obiektów typu mosty, których nie wolno było pokazywać światu. Ani z powietrza, ani w ogóle. Swobodnie można robić zdjęcia dopiero od kilkunastu lat - tłumaczy Musiał.

Wrocław widziany z góry zmienia się w niewiarygodnym tempie. W części, gdzie wyznacznikiem był Stadion Olimpijski, dziś obiektem dominującym jest Centrum Handlowe Korona. Gądów, z którego kiedyś startowali szybownicy, dziś jest jednym z rzucających się w oczy blokowisk. - A Poltegor, który piloci traktowali jak radiolatarnię symbolizującą Wrocław, zniknął z panoramy. Teraz najwyżej sterczą Kredka z Ołówkiem, ciekawe, kiedy przebije je Sky Tower - zastanawia się Jerzy Musiał.

Około 150 żurawi buduje Wrocław
Ile dokładnie żurawi buduje dziś Wrocław? Tego nie wiadomo, bo nikt nie prowadzi takich statystyk. Szacuje się jednak, że jest ich około 150, a nasze miasto jest w trójce największych placów budów w kraju. Pół biedy, gdy żurawie pracują przy mostach czy obwodnicach, z dala od zamieszkanych terenów, ale kiedy w ścisłym centrum przenoszą wielotonowe elementy, mieszkańcy czują niepokój. -Zasada jest prosta: nigdy i nigdzie nie wolno przenosić ładunków nad głowami przechodniów. Gdyby ktoś zauważył taką sytuację, zgłośmy ją kierownikowi budowy lub do nas - wyjaśnia Rafał Osiński, dyrektor wrocławskiego oddziału Urzędu Dozoru Technicznego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska