Na stronie i w materiałach festiwalowych organizatorzy piszą m.in.: "Wrocławski Festiwal Gitarowy ma już za sobą piętnaście edycji. Przez lata niezmiennie utrzymuje status unikatowego wydarzenia w skali kraju i Europy" i wymieniają kilkadziesiąt nazwisk najwyższej klasy artystów, którzy przez 15 lat wzięli udział w tej imprezie.
- Organizatorzy Festiwalu „Gitara +” od dawna zawłaszczają mój życiorys, a w tym roku posługują się także pierwotną nazwą i znakiem graficznym, które zastrzegłem w urzędzie patentowym - uważa Jan Schneider, wrocławski matematyk i gitarzysta.
Jego agencja artystyczna Rosatti organizowała w latach 1998-2000 pierwsze trzy edycje imprezy. Jej dyrektorem artystycznym był wtedy Krzysztof Pełech, który największemu festiwalowi gitarowemu w Polsce szefuje do dziś. Organizuje go z Wrocławskim Towarzystwem Gitarowym od 2001 r., gdy WTG przejęło imprezę i otrzymało miejską dotację na jej przygotowanie.
Jan Schneider w 1990 roku osiedlił się we Wrocławiu. - Robiliśmy to wspólnie z Krzysztofem, ale za pieniądze mojej firmy. To na mnie spoczywał ciężar organizacji całej imprezy - opowiada o początkach konfliktu Schneider. - W 2000 roku, wraz z innymi gitarzystami, wśród których było wielu moich przyjaciół, Krzysztof założył Wrocławskie Towarzystwo Gitarowe i przejął miejską dotację na organizowanie festiwalu. W dniu, w którym się o tym dowiedziałem, wsiadłem w samochód i wyjechałem z Wrocławia - mówi gitarzysta.
Kilka lat temu wrócił, rozpoczął studia doktoranckie. Ze zdziwieniem odkrył, że został wymazany z historii festiwalu, a podczas tegorocznej edycji zauważył, że WTG posługuje się nazwą "Gitara +", którą kiedyś zastrzegła jego agencja Rosatti, a niedawno także on, jako prywatna osoba.
Schneider twierdzi, że teraz poświęca się pracy na uczelni, ale gdyby chciał wrócić do organizacji imprez gitarowych, to nikogo nie przekona, bo największa z nich wymazała go - jako jej organizatora - ze swojej historii.
Krzysztof Pełech zaprzecza. - Po pierwsze, w naszych materiałach jest tylko kilka zdań wzmianki o historii festiwalu. Nie wymieniamy żadnych nazwisk organizatorów czy innych byłych szefów imprezy, tylko piszemy o artystach, którzy u nas zagrali - tłumaczy szef artystyczny imprezy. - Nikt Schneidera nie wymazuje z historii. Podczas obchodów dziesięciolecia Wrocławskiego Towarzystwa Gitarowego mówiliśmy zresztą, że wraz z Janem organizowaliśmy pierwsze trzy edycje.
Krzysztof Pełech tłumaczy, że festiwal wymyślił - łącznie z nazwą - już w 1996 roku. Po wspólnym zorganizowaniu trzech edycji zdecydował, że rozstanie się ze Schneiderem i zorganizuje go pod innymi auspicjami, gdyż uważał, że austriacki gitarzysta nie sprawdza się jako organizator.
Ponieważ nazwa i znak graficzny "Gitara +", które wymyślił wraz z ojcem, była bez jego zgody zastrzeżona przez agencje Rosatti, przez lata lojalnie nie była używana w nazwie imprezy. - Aż do czasu, gdy dowiedzieliśmy się od urzędu patentowego, że możemy już jej używać. Nie wiedzieliśmy, że Jan znów wystąpił o jej zastrzeżenie, podobnie jak my. Czekamy teraz na rozstrzygnięcie - mówi Krzysztof Pełech. - Przykro mi, że taka sprawa się pojawiła. Kilka razy próbowałem zakończyć ten spór z Janem, ale to jest chyba niemożliwe.
Wszystkie dokumenty dotyczące początków festiwalu zarówno Schneider, jak i Wrocławski Festiwal złożyli u prawników. Matematyk nie wyklucza, że będzie się sądził z festiwalem o naruszenie jego dóbr osobistych. - Nawet jeśli napiszecie o tej sprawie, to nie zajrzę do tekstu, mam wielką zadrę w sercu - mówi Jan Schneider.
Krzysztofowi Pełechowi jest zaś smutno, że o takim "bezsensownym" sporze robi się głośno w dniu wielkiego finału festiwalu poświęconego pamięci zmarłego niedawno wrocławskiego gitarzysty Jaremy Klicha, związanego z festiwalem od samego początku. - W środę na scenie Impartu zagra dwudziestu najlepszych polskich jazzmanów, m.in. Marek Napiórkowski, Wojtek Pilichowski czy Artur Lesicki. Zamiast rozpamiętywać stare sprawy, powinniśmy z Janem spotkać się na tym koncercie - uważa Krzysztof Pełech.
I dodaje: - Spotykałem się z Janem i próbowałem zakończyć ten bezsensowny konflikt. Bezskutecznie. On uważa, że wiele lat temu stracił wiele pieniędzy i chciał dużych sum jako zadośćuczynienia - tłumaczy Krzysztof Pełech. - Jan nie potrafi zrozumieć i pogodzić się z faktami, że jeśli nawet tak było, to stracił pieniądze na własne życzenie. Po prostu nie był w stanie organizacyjnie i życiowo udźwignąć tej imprezy. Dziś już o tym nie pamięta i po prostu jest rozżalony.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?