Pacjentka może też skorzystać z opieki osobistej położnej, czyli takiej, którą w każdej chwili może poprosić o pomoc. Zapłaci za to 600 zł, które trafią na konto przyszpitalnej fundacji.
Kobieta, która zdecyduje się na poród rodzinny w klinice przy ul. Chałubińskiego, musi się liczyć z wydatkiem 150 lub 250 zł - w zależności od tego, czy sala jest z łazienką, czy bez. Poza tym w szpitalu usłyszeliśmy, że można się prywatnie dogadać (a potem zapłacić) z anestezjologiem lub położną.
Bez dogadywania się na znieczulenie można liczyć w szpitalu na Brochowie. Ale tylko między godz. 8 a 14. Szpitala nie stać na dodatkowych anestezjologów. Zgodę na poród rodzinny wydaje ordynator. - Jednocześnie prosi o wpłatę na rzecz fundacji - wspomina Kasia, która na Brochowie rodziła trzy razy. Za cegiełki pacjentki płacą "co łaska", średnio 100-200 zł.
Tyle że Najwyższa Izba Kontroli w swoim nowym raporcie uznaje takie opłaty za bezprawne. Potwierdza to Ministerstwo Zdrowia. - Wszystkie elementy związane z porodem należą się pacjentkom bezpłatnie - mówi Piotr Olechno, rzecznik resortu. Agnieszka Sieńko, radca prawny, dodaje: - Pobieranie opłat za usługi o wyższym standardzie jest niezgodne z Konstytucją RP, która mówi o równym dostępie do świadczeń.
Co na to dyrektorzy szpitali? - Nie zmuszamy pacjentek do dodatkowych opłat, cegiełki są dobrowolne - mówi Janusz Wróbel, szef placówki na Brochowie. Dyrektorzy winią system i monopolistę, jakim jest NFZ. - Na całym świecie istnieją indywidualne ubezpieczenia. Pacjent ma jasno określone, jakie świadczenia mu się należą - wyjaśnia prof. Wojciech Witkiewicz, szef szpitala przy Kamieńskiego .
Wspomnienia z porodu: Nie tak to sobie wyobrażałam
Z Martą, mamą 19-miesięcznego Maćka, rozmawia Anna Szejda
Jak Pani wspomina swój poród?
Sam poród odbył się bez komplikacji, choć nie do końca w takich warunkach, w jakich sobie to z mężem wyobrażaliśmy. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i nasz synek jest zdrowy. Ale wszystko to, co działo się przed porodem, niezbyt miło wspominam. Inaczej wyobrażałam sobie przyjście na świat naszego pierwszego dziecka.
Dlaczego?
Miałam problem z dostaniem się do szpitala. Wybraliśmy ten przy ulicy Kamieńskiego, między innymi dlatego, że mieszkamy w pobliżu. To nasze pierwsze dziecko - baliśmy się, że nie zdążymy dojechać, kiedy zacznę rodzić. Wynajęliśmy tam też położną, która miała się opiekować tylko mną. Wiadomo - każda matka boi się o zdrowie swojego dziecka. Od mojej pani doktor prowadzącej miałam skierowanie na oddział patologii ciąży, ale trzy razy zostałam odprawiona z kwitkiem z izby przyjęć. Mówili, że akcja porodowa się jeszcze nie zaczęła, więc nie mogą mnie położyć na oddziale ginekologiczno-położniczym, a na patologii ciąży nie ma miejsc, więc jedyne, co mogą mi zaproponować, to łóżko na korytarzu.
Gdzie Pani w końcu urodziła synka?
Ostatecznie trafiliśmy do szpitala na Brochowie, kiedy akcja porodowa już się zaczęła. Bardzo zależało nam, by rodzić razem. Byliśmy przygotowani, żeby zapłacić za odpowiednią salę. Tam są cegiełki na rzecz jakiejś fundacji. Niestety, obie sale do porodów rodzinnych były zajęte. Rodziłam więc na ogólnej razem z pięcioma czy sześcioma innymi kobietami. Oddzielały nas od siebie niezbyt wysokie ścianki. Mąż mógł być ze mną tylko przez kilka minut. Tak więc nie zrealizowaliśmy naszego planu. Poza tym widziałam te pojedyncze sale - wizualnie robią bardzo dobre wrażenie: są ciepłe, słoneczne, zupełnie inne od tej, gdzie na świat przyszedł Maciuś. Tam były typowo szpitalne, białe, zimne kafle i przede wszystkim brak intymności.
SZEJ