Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław przyciąga bezdomnych. A tutaj dają im jeść [REPORTAŻ]

Agata Grzelińska
Wrocław przyciąga jak magnes: studentów, informatyków, biznesmenów i... bezdomnych. O ile o studentach, przedsiębiorcach i programistach mówi się bardzo chętnie, bo to elity, z których można być dumnym, o tyle o bezdomnych, nieporadnych życiowo starych kawalerach, ubogich samotnych emerytkach, byłych więźniach, alkoholikach czy rodzicach wychowujących gromadkę dzieci i niewiążących końca z końcem słuchać chce mało kto. To właśnie dla nich franciszkanie z Kasprowicza każdego dnia gotują ciepłe posiłki. Kolejka jest po nie coraz dłuższa.

Wojtek, lat 48 (tak każe o sobie mówić), siedzi skulony w mocno naciągniętym na głowę kapturze. Intensywnie zielona kurtka z daleka przyciąga wzrok. Czy porozmawia? Pewnie, dlaczego nie.

Do franciszkanów na Kasprowicza przychodzi od roku. Nie, pracę ma, nawet nie tak źle płatną. No, wiadomo, kokosy to to nie są, ale zawsze coś. Dlaczego więc? Przez rodzinę, z którą - jak przypomina - faktycznie dobrze się wychodzi tylko na zdjęciach. Wziął dla kogoś z rodziny kredyt. Nooo. Sporo - 10 tysięcy, nooo sporo. Dalej wiadomo - ten ktoś się wypiął i nie spłaca, więc komornik siadł na jego pensję. Zostaje ledwie na czynsz i prąd, a w domu jeszcze 19-letni syn. Na szczęście fajny chłopak jest, pracuje, uczy się, do gimnazjum wrócił, no ale co on tam zarobi jako ochroniarz? I jeszcze Ania. Są razem od dwóch lat. Ania nie pracuje, jest chora na schizofrenię. No, ale praca jest. I to niejedna! Gazety jeszcze rozdaje i w filmach grywa jako statysta, jednak to ani regularne, ani dobrze płatne. Ale fajna przygoda.

No więc dobrze, że jest ta kuchnia. Jakby nie franciszkanie, to z Anią i synem by nie dali rady. Jeszcze przez 20 miesięcy będzie tu przychodził, a potem to już luz, pożyczkę spłaci. Czy ma pretensję do tego kogoś z rodziny? Ech, no co teraz zrobi, już trudno. A tutaj nikt o nic nie pyta, chociaż widać, że ludzie się znają, ale on z boku się trzyma. Bierze zupę i wraca do domu. Nie pije, nie pali. A franciszkanie to supergoście są.

Nie nadużywa, żyje
Andrzej, lat 56, szara czapka naciągnięta na siwe włosy, brązowa kurtka, żółte połamane zęby. Stoi wciśnięty w kąt. Długo go nie widać, dopiero gdy się odzywa, przyciąga wzrok. Dotąd tylko się przysłuchiwał. Niby od niechcenia rzuca nagle, że gdyby nie brat Rafał, to niejeden już by nie żył. On raczej na pewno też nie. Sam mieszka. A w takim socjalnym mieszkaniu. Dochody? Żadnych nie ma, nawet marnego zasiłku z MOPS-u. MOPS mówi, że alkoholu nadużywa. No coś tam pije, ale nie nadużywa, a od MOPS-u to niczego nie potrzebuje. Ciężko jest, niepełnosprawny jest, dlatego nie ma pracy, samotny. Gdy czasem komuś mówi, jak żyje, to ludzie gadają, że kłamie. Bo myślą, że to niemożliwe, że tak się nie da. A jednak żyje. Do kuchni przychodzi od lat... hoho, już nie pamięta, ale 10 to na pewno. Powtarza, gdyby nie franciszkanie, to by nie żył. Czy jest wdzięczny? Pytanie! Przecież wiadomo.

Może by przeżyła. Latem
Stanisława, 65 lat, uśmiecha się serdecznie, drobinka, okutana w ciepłą czapę i za dużą kurtkę. Och, o tym, jacy dobrzy ludzie z franciszkanów, to zawsze chętnie powie. Dlaczego tu przyszła? No też powie, jak trzeba. Był 2004 rok. Sąsiedzi ją namówili. Sama jest. Czynsz wysoki, prąd, gaz koszmarnie drogi, a rencina malusia. No i sąsiadka mówi: "Chodź, tam zupa jest dobra, nie będziesz gotować, bo i tak nie masz z czego, to i rachunki będziesz miała mniejsze". No i przyszła. I tak już przychodzi. Czy bez tej pomocy by przeżyła? No tak, latem, bo działkę ma, to zawsze jakieś warzywa, ale zimą to nawet nie chce myśleć. Bardzo jest ciężko. Bardzo. A tutaj i zje, i sobie porozmawia, i pomoże też czasem, warzywa obiera. I tak dzień za dniem. Brat Rafał to cudowny, dobry człowiek. No oni wszyscy, serdeczni, święci ludzie. No co tu dużo gadać, ratują takich jak ona.

Czytaj dalej na następnej stronie

Krzysztof. Wiek? A niech tam, 56. Przychodzi od trzech lat. Miał pracę, rodzinę, żonę, dwie córki ma i wnuczkę. No ale teraz jest sam. Klasyka. Alkohol zabrał wszystko. Żona wzięła rozwód, eksmisję załatwiła, ale on rozumie. Wynajął coś, pracował, ale rok temu już tak chlał, że ledwo przeżył. W końcu sam chciał i trafił do zamkniętego ośrodka na leczenie. Ciężko było na początku. Koszmarnie. Ale potem lepiej. Przeżył w tym ośrodku najpiękniejszych 6 tygodni swojego życia. Wigilię w trzeźwości i Nowy Rok w trzeźwości. A teraz na operację na zaćmę czeka i dlatego nie pracuje. A wiadomo - nie masz pracy, nie zarabiasz, no a jeść trzeba. Bez tej kuchni by nie dał rady, ale wierzy, że podejmie pracę i odbije się od dna. Już przecież wraca do świata żywych. To znaczy niepijących.

Ilu ludzi, tyle historii
Brat Rafał, młody, uśmiechnięty, energiczny i serdeczny dla swoich "parafian" franciszkanin czasem woli nie znać historii życia ludzi, którym pomaga. Bo może by się bał. Ale się nie boi. Nie pyta nikogo o historię jego życia, bo nie chce być niedelikatny. Jak ktoś chce opowiedzieć, to zawsze wysłucha, ale jak nie, to to szanuje. Najważniejsze jest, że są to ludzie, którzy potrzebują zjeść i kuchnia o to dba.
Brat Rafał mówi, że inwestycja w człowieka jest niepewna i nie zawsze widoczna. Ale piękna. Czasem po latach przyjeżdża ktoś nawet tutaj do kuchni i mówi: "Brat mi wtedy pomógł, dzisiaj już stoję na własnych nogach finansowo, teraz ja chcę pomagać".
Ostatnio miał taki przypadek, że ileś razy panu pomagał, kupował lekarstwa, dawał żywność. Potem on podjął pracę, stanął na nogi, pospłacał kredyty, długi i teraz chce co miesiąc wpłacać 20 złotych na kuchnię, bo on zawdzięcza temu miejscu, że zawsze miał coś do jedzenia, że miał się za co leczyć. To, że ktoś stanie na nogi, że komuś się uda wyjść na prostą, to jest największa radość.

Jedzenie jak złoto
Teraz w okresie zimowym codziennie franciszkanie gotują 350 litrów zupy, co daje mniej więcej 500 porcji, dosyć obfitych i tyle wydają każdego dnia. Jeżeli zabraknie zupy, starają się uzupełnić posiłki konserwą czy innymi produktami. Bo czasami zdarza się, że przyjdzie więcej ludzi. Gorąca zupa i gorąca herbata, kompot czy kawa. Do tego pieczywo. Dodatkowo rozdają żywność unijną, którą otrzymują z Banku Żywności. Tym programem objęta jest pewna pula osób, ale teraz to jest bardzo trudne. Przez bardzo skomplikowaną dokumentację. Dla ludzi to trochę uwłaczające, że aż tak silnie muszą być kontrolowani, by otrzymać te dwa litry mleka, troszeczkę makaronu, jakąś konserwę i kilogram cukru. Trochę to jest tak, jakby się złoto rozdawało. Kiedyś było lżej.

I ryba, i wędka
Pomoc to nie tylko jedzenie. Ale pomóc można tylko temu, który będzie chciał. Jeżeli on wejdzie we współpracę, zakonnicy i ich współpracownicy są w stanie mu pomóc, wyciągnąć go z tarapatów, jakichś problemów. Jak? Kierując do odpowiednich instytucji, bo dobra pomoc to też właściwe pokierowanie do odpowiednich instytucji w mieście. Czasami ktoś pyta, dlaczego nie dadzą tym ludziom pracy, dlaczego oni nie grabią liści na przykład. Brat Rafał tłumaczy, że to robi, ale nie ma pracy dla 500 osób. Kilkanaście osób zaangażuje, ale nie wszystkie. Tym bardziej że też musi patrzyć na przepisy, m.in. sanepidu.

Armia pomocników. I miasto
Przy kuchni pracuje cała armia ludzi. Jest zespół stałych pracowników i bardzo duża grupa wolontariuszy. Zarówno spośród tych, co przychodzą i chcą się angażować, jak i spośród młodzieży z osiedla. Brat jest im wdzięczny. Wie, że to dla nich szkoła życia, dotknięcie problemu ubóstwa, kontakt z osobami potrzebującymi, zmienia ich patrzenie na drugiego człowieka, są bardziej wyczuleni. Zawsze bardzo chętnie przychodzą pomagać. Można na nich liczyć.
Pomagają też bracia klerycy, którzy tu studiują - angażują się w rozmaite programy pomocy społecznej, w partnerstwo aktywizacji lokalnej Polanka, w ramach którego organizowane są różne akcje wspólnie z innymi instytucjami mieszczącymi się na terenie parafii skierowane i do ludzi potrzebujących, i do osiedla. Chodzi o to, by nikogo nie wykluczać, ale dać poczucie bezpieczeństwa, ciepła.
Praca i dobre chęci to jedno, a pieniądze to drugie. Franciszkanie mają na kuchnię dotację z urzędu miasta, o drugą część sami się starają (50 na 50 procent). Zdobywają pieniądze ze zbiórek, od indywidualnych sponsorów i cały czas gdzieś pukają do różnych drzwi, prosząc o produkty, nawet krótkoterminowe, warzywa, które już na przykład się nie sprzedadzą. Ludzie widzą potrzebę pomocy, widzą kolejkę przy kuchni, przejeżdżając aleją Kasprowicza. Czasami brat rano otwiera drzwi i znajduje warzywa. Nie wiadomo, od kogo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska