Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław: Lekarka pogotowia udusiła z zazdrości (REPORTAŻ)

Artur Szkudlarek
Ilustracja Maciej Dudzik
To była głośna i bulwersująca sprawa. Agata M. została uznana za winną i odbywa karę 25 lat pozbawienia wolności. Historia do dziś kryje jednak wiele tajemnic i niewyjaśnionych wątków.

Był słoneczny czwartek, 3 października 1996 roku. Około południa na ulicę Inżynierską we Wrocławiu przyjechała lekarka pogotowia ratunkowego Agata M. Przez domofon wywołała z mieszkania Anetę G.- Ch, żonę swojego kolegi z pogotowia, z którym miała romans. Wspólnie z kochankiem ustalili, że Agata M. powie o wszystkim jego żonie. Kobiety przez chwilę rozmawiały, po czym wsiadły do żółtego malucha lekarki i pojechały na parking przy cmentarzu wojskowym w okolicy pętli tramwajowej przy ul. Grabiszyńskiej. Za nimi swoim wojskowym uazem pojechał Dariusz B., znajomy Agaty M. Tyle wiadomo na pewno.

Co się stało później?

Według Dariusza B., który pracował jako ratownik na basenie, to Agata M. udusiła rywalkę parcianym paskiem. On jej pomógł, przytrzymując ofiarę. Do zbrodni miało dojść w samochodzie lekarki. Później mężczyzna miał schować zwłoki do worka i ukryć niedaleko miejsca zbrodni, a wieczorem wywieźć je na Niskie Łąki i tam porzucić w zaroślach.

Tymczasem Agata M. twierdziła, że gdy rozmawiała z żoną swojego kochanka, do auta podszedł Dariusz B. i kazał jej odjechać. Zrobiła to i nie wiedziała, co się dalej działo. Gdy później spotkała się z kochankiem, zapytała go o to, jak wiadomość o ich związku przyjęła jego żona. Ten miał powiedzieć, że nic jej nie jest. Dopiero wieczorem, podczas drugiego spotkania, miał przyznać, że kobieta zniknęła.

Rozpoczęły się poszukiwania, które długo nie dawały żadnego rezultatu. Ciało znaleziono dopiero 6 lutego 1997 roku. Kto wie, czy by do tego w ogóle doszło. Dariusz B. zeznał, że o wskazanie miejsca ukrycia zwłok poprosiła go sama Agata M. Okazało się bowiem, że nie mogła związać się z ukochanym, dopóki jego żona była uznana za zaginioną. Potrzebne było więc ciało... Mężczyzna naprowadził na trop znajomego policjanta, który odnalazł zwłoki na Niskich Łąkach. Wtedy policja zatrzymała trzy osoby: męża ofiary, Dariusza B. i Agatę M. Ten pierwszy został zwolniony, a później występował w procesie jako oskarżyciel posiłkowy. Zarzut zabójstwa prokurator postawił Agacie M. i Dariuszowi B.

W sprawie odbyło się aż sześć postępowań. Najpierw sąd okręgowy skazał Agatę M. na 25 lat pozbawienia wolności, co w mocy utrzymał sąd apelacyjny. Dopiero Sąd Najwyższy skierował sprawę do ponownego rozpoznania. Drugi proces również był rozpatrywany przez sądy trzech instancji, ale tym razem Sąd Najwyższy odrzucił wniosek o kasację.
Agata M. od 15 lat przebywa w zakładzie karnym. Obecnie odbywa karę w Lublińcu. Od wielu lat na wolności jest już Dariusz B., który został skazany na 15 lat więzienia, ale wyszedł po ośmiu.

Mimo że od zabójstwa minęło już niemal 16 lat, w sprawie wciąż jest wiele niewiadomych. Agata M. nigdy nie przyznała się do winy. Twierdzi, że jest kozłem ofiarnym. Czyim? W jej winę nie wierzy również mecenas Wojciech Krzysztoporski, który był głównym obrońcą oskarżonej. - Być może była w coś zamieszana, ale nie w zabójstwo. Trudno jednak wskazać osobę, która mogłaby za tym wszystkim stać. Można jedynie snuć domysły - mówi.

Obrońca lekarki wskazuje za to na szereg wątpliwości. Jedna z podstawowych dotyczy przebiegu zdarzenia, który przedstawił Dariusz B., główny świadek oskarżenia, a który sąd uznał za wiarygodny.
- Do zabójstwa miało dojść tuż po południu, w słoneczny dzień, tuż obok torów tramwajowych i pętli. Ciało ukryte w worku miało przeleżeć tam do wieczora. I nikt by niczego nie zauważył? - pyta retorycznie.
Wojciech Krzysztoporski nie wierzy również w to, że ciało Anety G.-Ch. leżało przez przez ponad 4 miesiące na Niskich Łąkach. - Tak się składa, że wychowałem się w tamtym rejonie i znam te okolice jak własną kieszeń. Praktycznie niemożliwe jest, żeby nikt nie znalazł ciała wcześniej, bo zawsze było to miejsca uczęszczane przez mieszkańców czy wędkarzy - wspomina.

Obrońca Agaty M. przez wszystkie instancje starał się doprowadzić do przeprowadzenia w miejscu odnalezienia zwłok wizji lokalnej. Nie udało się. - Gdybym przeforsował ten wniosek, mógłbym wykazać, że ciało zostało podrzucone później. Powstałoby wtedy pytanie, czy skoro Dariusz B. kłamał w tak istotnym momencie śledztwa, czy jego inne zeznania można by uznać za wiarygodne?
Udział w całej sprawie Dariusza B. jest kluczem do rozwiązania zagadki. Według oskarżenia Agata M. właśnie jemu zleciała zabójstwo, w zamian za dług - 80 mln zł - który mężczyzna miał u kobiety. Dariusz B. nie kwapił się jednak ani z realizacją makabrycznego zlecenia, ani z oddaniem pieniędzy. W końcu lekarka miała wziąć sprawy w swoje - i to dosłownie - ręce.
Dariusz B. najpierw składał wyjaśnienia jako współsprawca zbrodni; podczas drugiego procesu zeznawał w charakterze świadka. Sąd uznał je za wiarygodne, mimo że kolejne wersje na różnych etapach śledztwa i procesu znacznie się od siebie różniły.

- Momentami były wręcz absurdalne. Na pierwszym przesłuchaniu opowiadał, że gdy jechał ukryć zwłoki, ścigał go patrol policji, który po zatrzymaniu miał mu zabrać ciało. Niestety, przesłuchanie trwało tylko godzinę, na drugim Dariusz B. zaczął się już inaczej zachowywać, a rozbieżności nie wyjaśniono - wspomina Wojciech Krzysztoporski.

Na tym jednak nie koniec. Helsińska Fundacja Praw Człowieka wskazała na szereg uchybień, do których doszło już na etapie śledztwa. W trakcie postępowania przygotowawczego zaginęły dowody rzeczowe, m.in. włosy denatki, jej paznokcie, jajniki i żuchwa, które mogły posłużyć do identyfikacji zwłok. Część z nich wydana została mężowi ofiary, który zaraz po tym nakazał ich kremację, a część zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Podobnie stało się z kartą stomatologiczną Agaty G. - Ch., która pozwoliłaby na porównanie jej uzębienia z uzębieniem odnalezionych zwłok, czego domagała się matka ofiary. Dopiero w czasie drugiego procesu pierwszoinstancyjnego kartę stomatologiczną pokrzywdzonej odnalazł w swoim archiwum biegły Jerzy Kawecki. Podczas rozprawy apelacyjnej zeznał, że mimo braku odpowiedniego postanowienia prokuratury, a w celu poszerzenia swojego doświadczenia zawodowego, porównywał uzębienie denatki z uzębieniem opisanym w karcie stomatologicznej. Nie miał wówczas wątpliwości, że zwłoki odnalezione 6 lutego 1997 r. są zwłokami denatki.

Co ciekawe, okazało się, że spisane zęby żuchwy nie pasują do opisu na karcie dentystycznej. Przyczyną tego miał być fakt, że biegły odwrócił żuchwę tak, że zęby prawe spisał jako lewe i na odwrót. Uznano, że nie miało to większego znaczenia dla sprawy.
W przekonaniu, że jego klientka nie była winna zabójstwa, mecenas Krzysztoporski utwierdził się już na początku postępowania po spotkaniu z ojcem Tadeuszem Rzekieckim z zakonu Oblatów, który był w tym czasie kapelanem więzienia na Kleczkowskiej.

- Kiedyś sam do mnie przyszedł i powiedział: "Mecenasie, ja wiem, że ona tego nie zrobiła" - mówi adwokat.
Choć duchowny nie uzyskał tej wiedzy podczas spowiedzi, ale tzw. intymnej rozmowy, nie mógł przed sądem powiedzieć nic więcej o okolicznościach sprawy ani od kogo się od niej dowiedział. O tym, że Agata M. jest niewinna, powtarzał jednak wielokrotnie, m.in. po jednej z rozpraw powiedział to do kamery, a po wyroku skazującym potwierdził w specjalnym oświadczeniu.

Witold Franckiewicz, rzecznik Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, przyznał, że składy orzekające sądu znały oświadczenie księdza, który poddawał w wątpliwość okoliczności zbrodni, ale nie wskazał, w jaki sposób dowiedział się o jej popełnieniu. Dlatego jego stwierdzenia nie mogły być brane pod uwagę.

Przez wiele lat Wojciech Krzysztoporski miał nadzieję, że w końcu znajdzie się świadek, który w dniu zabójstwa coś zauważył.
- Którejś soboty, gdy wracałem ze szkolenia, otrzymałem tajemniczy telefon. Dzwonił mężczyzna, który powiedział, że jest wędkarzem i tego dnia coś widział. Dodał, że nie jest to rozmowa na telefon, ale będzie we wtorek-środę we Wrocławiu i przyjdzie do mojej kancelarii. Niestety, nie zjawił się. Udało mi się tylko ustalić, że dzwonił z budki z Sokolnik pod Łodzią - wspomina prawnik.

Również matka Agaty M. po latach dostała list od nieznajomego człowieka, który przedstawił się jako emerytowany policjant. Twierdził, że na kilka dni przed dokonaniem zabójstwa odbyło się spotkanie, które mogło mieć z nim coś wspólnego. Nikt jednak nie był zainteresowany jego zeznaniami.
Ostatecznie sąd przychylił się do tezy postawionej przez prokuraturę, że Agata M. zaplanowała i przeprowadziła zbrodnię z miłości do swojego kochanka. Miała motyw, a ponadto pogrążyły ją zeznania współoskarżonego Dariusza B.
Artur Szkudlarek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska