Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław: Koszmar rodziców na porodówce

Anna Szejda
Paweł Grabka cieszy się, że Mikołaj jest zdrowy. - Ale to, co przeszliśmy, to skandal - mówi
Paweł Grabka cieszy się, że Mikołaj jest zdrowy. - Ale to, co przeszliśmy, to skandal - mówi Fot. Mikołaj Nowacki
Mikołaj urodził się w grudniu, w Klinice Ginekologii i Położnictwa przy ul. Chałubińskiego we Wrocławiu. Na świat przyszedł 12 godzin później, niż obiecywali lekarze. Co przez ten czas czuli, opowiadają rodzice chłopca, Joanna i Paweł Grabkowie z Piekar koło Jelcza-Laskowic.

"Spodziewaliśmy się dziecka. Jak każdym rodzicom, zależało nam na jego zdrowiu. Dlatego chcieliśmy, aby urodziło się w klinice. Placówka ma dobrą opinię, poza tym ciążę prowadził doktor K., który tam pracuje i uznawany jest za autorytet. Mieliśmy wyznaczony termin i niecierpliwie czekaliśmy na powiększenie rodziny. Niestety, ten dzień był pełen obaw i poczucia bezradności. Okazało się, że od matki i noworodka ważniejsze są pieniądze.

Synek miał przyjść na świat 17 grudnia o godz. 8.15 przy pomocy cesarskiego cięcia. Ze względów medycznych poród naturalny był niemożliwy. Zabieg miał wykonać doktor K. Opiekował się nami przez 9 miesięcy, a każda wizyta u niego kosztowała 170 zł, choć przyjmował nas na terenie kliniki - publicznej placówki, która dostaje pieniądze z Narodowego Funduszu Zdrowia. Płaciliśmy, bo jedyne, o czym wtedy myśleliśmy, to dobro dziecka i fakt, że doktor K. będzie przy porodzie.

Niestety, niedługo przed wyznaczonym terminem poszedł na zwolnienie, polecając nam inną lekarkę z kliniki - panią K. Przyjęła nas w swoim prywatnym gabinecie, już nie przy Chałubińskiego. Usłyszeliśmy, że syn rozwija się prawidłowo i nie mamy powodów do obaw. Na pożegnanie powiedziała: »Do zobaczenia 17 grudnia na cesarskim cięciu«.

Przygotowania do zabiegu rozpoczęły się tuż po piątej rano. Około godz. 8 okazało, że cesarskie cięcie zostaje przesunięte, bo w szpitalu zepsuła się maszyna do sterylizacji. Usłyszeliśmy, że mają tylko dwa komplety czystych narzędzi, które muszą być »w pogotowiu« na wypadek, gdyby trzeba było przeprowadzić operację ratującą życie. Trochę się zaniepokoiliśmy, ale doktor K. uspokajała nas, że mamy jeszcze czas. Kiedy jednak dodała, że będzie musiała wyjść około południa na rozdanie dyplomów w szkole swojego dziecka, poczuliśmy się wystawieni do wiatru. Przecież polecił nam ją doktor K. i miała być przy narodzinach naszego syna.

Do godz. 15 nic się nie zmieniło, poza lekarzami, którzy przyszli na dyżur. Kolejny doktor - pan Ł., zdziwił się, że czekamy od rana i obiecał, że zaraz rozpocznie się operacja. Odetchnęliśmy z ulgą. Nie na długo. Anestezjolog oświadczył, że gdy nie ma zagrożenia życia, o tej godzinie nie ma już obowiązku znieczulać. Poczuliśmy złość i bezsilność. W tak dużym szpitalu, przez tyle godzin, nie spotkaliśmy nikogo z załogi medycznej, kto chciałby nam pomóc, kto choćby próbował zrozumieć, co czujemy. A byliśmy zaniepokojeni, bo nasz synek miał być już na świecie, a my nawet nie wiedzieliśmy, kto i kiedy w końcu przeprowadzi zabieg.

Przelała się w nas czara goryczy. Spytaliśmy wprost, komu i ile mamy zapłacić. Wszyscy z personelu udali, że tego nie słyszą. Zadzwoniliśmy więc do »naszego« doktora K. z prośbą o pomoc. Pomogło. Mikołaj urodził się o godz. 20.03. Nie rozumiemy, po co płacimy składki na ubezpieczenie zdrowotne. Kiedy nas wypisywali, podszedł do nas młody ojciec, którego żona też miała cesarskie cięcie. Widział naszą »walkę« i przyznał, że on nie miał tyle siły i na zaplanowaną operację w publicznym szpitalu dał 1,5 tys. zł.

O tym, że nasze dziecko miało przy porodzie 51 cm i 3100 g, a w karcie wpisano 55 cm i 3500 g, to już nieważne. Podobnie jak to, że nie wiemy skąd, ale w rubryce »zawód ojca« pojawił się »nauczyciel«, co nie jest prawdą. Nieważne też, że sama karta w dniu wypisu zginęła. Ważne, że mamy zdrowego syna. Pytanie, jaką cenę trzeba zapłacić, aby cieszyć się z narodzin dziecka?...".

Szpital i klinika na razie milczą
Andrzej Zdeb, dyrektor Publicznego Szpitala Klinicznego nr 1, któremu podlega Klinika Ginekologii i Położnictwa przy ul. Chałubińskiego, powiedział nam w piątek, że dopiero co dowiedział się o sprawie Joanny oraz Pawła Grabków. Dlatego też za wcześnie jest na jakikolwiek komentarz.

- Najpierw musimy sprawdzić, czy wszystkie fakty przedstawione przez rodziców są zgodne z prawdą - zaznacza Andrzej Zdeb. Zapewnił, że jeśli rzeczywiście doszło do opisanych przez nas nieprawidłowości, w klinice zostanie wszczęta wewnętrzna kontrola. Dopiero po jej zakończeniu będzie w stanie odnieść się do skargi rodziców małego Mikołaja. SZEJ

Czy takie zachowania lekarzy na porodówkach we wrocławskich szpitalach to norma? Podyskutuj na forum

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska