Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław: Jak się powodzi po powodzi tysiąclecia

Jacek Antczak
Dokładnie 13 lat po wielkiej powodzi, która zalała Wrocław, odszukaliśmy ludzi mieszkających do dziś w kilku miejscach miasta, które w lipcu 1997 uwieczniliśmy na zdjęciach.

Podwale Wymiera, ale się nie Topi

- Ta para w oknie na zdjęciu? To chyba moi sąsiedzi. Ta pani jest w domu, ale nikomu nie otwiera, bo jest ciężko chora, a jej mąż umarł - pani Henryka Świerczyńska z 3. piętra nie jest jednak pewna.

W kamienicy na rogu Podwala i Komuny Paryskiej tak wiele się zmienia, że ona nie nadąża. Wylicza, kto z klatki schodowej i z jej rodziny po kolei umierał już po tamtej powodzi. - Teraz to sami nowi, nie ma już z kim rozmawiać - żali się 82-letnia emerytka (od 1980 roku). Kiedyś była kucharką. 19 lat w Wikingu na placu PKWN (dziś Orląt Lwowskich), potem jeszcze 11 lat w hotelu Wrocław. - Ale 1997 to był dla mnie straszny rok. Po powodzi umarł na raka mój mąż Jan - opowiada pani Henryka i patrzy na nasze zdjęcie. - A to okno na samym dole to mieszkanie Zosi. Ona mieszka tu dalej, tylko pewnie pojechała na spacer, żeby nie siedzieć w te upały w domu.

To właśnie mieszkanie Zosi było w lipcu 1997 punktem zaopatrzeniowym całej kamienicy. Pomoc podpływała pod okno, "jak ten pan w łódce, albo od podwórka i u Zosi rozdzielało się prowiant dla wszystkich. I się siedziało i gadało godzinami: komu się co utopiło przy Podwalu. Kto stracił najwięcej, a kto tylko to, co miał w piwnicy. I że wielka woda nie przyszła do nich z fosy, jak sądzili niezorientowani wrocławianie z innych dzielnic, tylko od Komuny Paryskiej.

Przychodzę, a tu jacyś ludzie wnoszą meble. Na dziko chcieli tu wejść. Krzyczę, że ja mam przydział i nigdzie się stąd nie ruszę

- A ja mieszkam tu od 1954. I właśnie wtedy miałam większą przygodę od tej całej powodzi, którą się w gumiakach na nogach jakoś dało przeżyć. Dostałam wtedy przydział na to mieszkanie. Przychodzę, a tu jacyś ludzie wnoszą meble. Na dziko chcieli tu wejść. Krzyczę, że ja mam przydział i nigdzie się stąd nie ruszę - wspomina Henryka Świerczewska. - I pobiegliśmy po swoje graty. Udało się. No i jakoś tu człowiek żyje, tylko kiedyś inaczej, wspólnie, nawet podczas tej powodzi. Teraz nie ma już z kim powspominać.

Powodziowe Okno Przy Reymonta

13 lipca 2010 Helena (lat 81) i Henryk (84) Sikorowie nie wychodzą z domu. Gorąco. Helena martwi się o męża, bo niedawno wyszedł ze szpitala. W tym wieku serduszko już szwankuje. Dokładnie 13 lat temu Helena poszła na mszę do... Henryka, który był kościelnym. Mieli kłopot z powrotem do domu. Policja nie chciała ich przepuścić do domu, w południe na Reymonta było już wody po kolana. Jakoś przeszli, ale potem już nie wychodzili z domu przez tydzień.

Ich mieszkanie stało się "przechodnim" dla powodzian, którzy chcieli się poruszać po Śródmieściu Wrocławia inaczej niż kajakami i pontonami - po dachach. Ludzie wchodzili do nich z wiaduktu przez ich okno. Ostatnio Henryk założył pod oknem kratę. Bo w "popowodziowej dekadzie" Helena kilka razy na parapecie dostrzegła złodziei.

Sikorowie mieszkają w kamienicy od 60 lat. Jeszcze nie wykupili mieszkania.

- Z czego, z emerytur? - śmieją się. Powódź z 1997 przypomina im się co roku. - Pod naszym oknem wyskoczył na pięć metrów w górę właz od kanału i mieliśmy tu fontannę lepszą niż w Rynku - mówi Henryk.
- Najpierw zrzucali nam jedzenie na dach z helikopterów, ale spekulanci handlowali i córka napisała do prezydenta Wrocławia, że to nic nie daje - opowiada Helena i żałuje, że nikt jej nie zrobił zdjęcia, jak wystawia sznurek z balkonu, a z łódki zaczepiają jej torbę z chlebem i wodą.

Sikorowie szukają zdjęcia, na którym stoją na balkonie, a pod nimi Reymonta płynie rzeka. Akurat wtedy kupili sobie starą skodę. Henryk ją wywiózł wyżej, pod więzienie. Zatonęła. Za to po powodzi hurtownik z parteru wyrzucił na chodnik tysiące staników i majtek. Ludzie z kamienicy się obłowili w bieliznę. Bo zdarzały się rzeczy zupełnie suche.

Przyjaciele z Kozanowa

Andrzej i Henryk (Dokerska 13, piętro 7. i 10.) 13 lipca 2010 idą na piwo. Siadają na ławeczce, dokładnie tak samo jak 13 lat temu. No, z jedną różnicą. Wtedy spotykali się na balkonach.

- Właśnie dzisiaj wspominaliśmy z żoną, że poszliśmy wtedy po warzywa, a jak wracaliśmy, na nasz blok płynęła już fala - opowiada Andrzej, od niedawna emeryt. - Pobiegłem po rower do piwnicy, a żona po kilku minutach się bała, że utonąłem - dodaje mieszkaniec Dokerskiej od 35 lat (wprowadzał się w stanie wojennym). Rower ma do dziś.

Henryk był wtedy w pracy, w Archimedesie. Usłyszał komunikaty w radiu. - Wtedy cztery osoby w bloku miały telefony stacjonarne, po powodzi zrobili na Modrej stację i mieli wszyscy, a dziś znowu ma coraz mniej, bo ludzie mają komórki i rezygnują - wspomina pan Henryk, co pokazuje, że te 13 lat to cała epoka. Jak wrócił, to woda szła Kozanowską. Dzień później przywiózł z pracy "całego stara" wody - do picia, dla całego bloku. A potem jeszcze łódką specjalną drabinę z hakami, żeby można było wchodzić do domu z pontonów. Sąsiedzi byli zachwyceni.

Po powodzi hurtownik z parteru wyrzucił tysiące staników i majtek. Ludzie z kamienicy się obłowili w bieliznę. Bo zdarzały się rzeczy zupełnie suche

Obaj "przyjaciele z powodzi" stwierdzają, że w tym roku to była bajka nie powódź. Też woda zalała ich (a właściwie "podlała") w sobotę, ale zeszła już w poniedziałek. No i człowiek (kozanowianin) wiedział, jak się przygotować, piwnicę opróżnić, mieć lampki na baterię "i takie tam".

- 13 lat temu siedzieliśmy w mieszkaniach przez tydzień bez prądu - opowiadają powodziowi weterani, którym nigdy nie przyszło do głowy, że Kozanów to złe miejsce do życia.

Pytają, czy widzę czerwony kiosk, 200 metrów od bloków ze zdjęcia. Bo w nim widać największe różnicę między lipcem 1997 a czerwcem i lipcem 2010. - Dzisiaj stoi twardo, miesiąc temu temu był podlany wodą, a wtedy pływał po osiedlu - śmieją się Andrzej i Henryk. Samochody im się nie zatopiły. Bo ich nie mieli. Henryk kupił dopiero po powodzi, ale nie popowodziowy, których na Kozanowie było kilkadziesiąt, lecz nówkę. W tym roku przed powodzią wyjechał nim na górkę. Tzn. na Kuźniki, gdzie wielka woda nigdy nie dojdzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska