"W czwartek (4 maja) po godzinie 13 służby ratunkowe otrzymały zgłoszenie, że w fosie miejskiej przy Wzgórzu Partyzantów tonie mężczyzna. Na miejscu są dwa zastępy straży pożarnej, policja i pogotowie. Ratownicy udzielają pierwszej pomocy dwóm osobom.”
Taką wiadomość wraz z relacją zdjęciową opublikowaliśmy w naszym serwisie. Informację podały służby, a świadkowie przekazali naszemu reporterowi, że jedna z osób, której udzielano pomocy próbowała ratować mężczyznę, który wpadł do wody z wysokiej skarpy.
Nasz artykuł na ten temat szybko pojawił się w serwisie. Wkrótce później z redakcją skontaktowała się bohaterska wrocławianka, która miała do redakcji pretensje. Według niej, z naszej wiadomości wynikało, że kobieta - ratowniczka znajdowała się pod wpływem środków odurzających. Nie potrafiła jednak wskazać, gdzie dokładnie znalazła się taką wiadomość. W związku z tym, artykuł pozostawiliśmy bez zmian. Na prośbę kobiety zamazaliśmy jednak i tak wcześniej tuszowane zdjęcia uczestników akcji, w tym jej i jej dzieci. Wydawało się, że sprawa została wyjaśniona.
Na tym jednak nie koniec. W ubiegłym tygodniu temat wrócił za sprawą publikacji Gazety Wyborczej. Karolina Kozakiewicz dotarła do pani Niny, która szczegółowo opisała prowadzoną przez nią akcję ratunkową. Jej bohaterska postawa nie budzi wątpliwości. Te dotyczą jednak pretensji, które kieruje pod naszym adresem.
"Zmieszali mnie z błotem. Napisali, że ratownicy udzielali pierwszej pomocy kobiecie, która próbowała ratować tonącego mężczyznę, bo była pod wpływem środków odurzających. To była nieprawda! Ratownicy udzielali pomocy pani, która siedziała wcześniej nad fosą i przez używki akurat w tym czasie zasłabła" – powiedziała w rozmowie z Wyborczą, a ta szybko zbudowała narrację o tym, jak to "orlenowska", "propisowska” gazeta zrobiła z kobiety pośmiewisko.
Problem w tym, że słów o środkach odurzających nigdy nie użyliśmy. O drugiej akcji służb ratunkowych, o której powiedziała pani Nina, Gazeta Wrocławska również nie napisała. Opublikowaliśmy jedynie prostą informację dotyczącą topiącego się mężczyzny, którą przekazał nam dyżurny straży pożarnej i w żadnym momencie nie łączyliśmy tych dwóch krańcowo odmiennych sytuacji. Być może opisująca sprawę kobieta pod wpływem silnych emocji miała wrażenie, że wszyscy skojarzą te wydarzenia. Nie doszło do tego jednak na łamach Gazety Wrocławskiej.
To, co w całej sprawie oburzające, to sposób, w jaki opisała ją Wyborcza. Redakcja złamała bowiem podstawowe zasady pracy dziennikarskiej. W kontekście naszej aktywności, swój artykuł Karolina Kozakiewicz oparła na zeznaniu jednej osoby. Nie poparła go żadnym dowodem, jak zrzut z ekranu ze strony oraz nie wysłała pytań do redakcji czy autora. Bardzo prawdopodobnym jest, że autorka i nadzorujący jej pracę redaktor naczelny nawet nie zapoznali się z informacją zamieszczoną przez naszą redakcję i przygotowała artykuł, który wiele mówi o rzeczywistych intencjach. W istocie dziennikarze wykorzystali historię kobiety do cynicznego i bezpodstawnego ataku na nasz tytuł.
Poniżej zamieszamy naszą informację dotyczącą tego wydarzenia. Nie była ona w żaden sposób zmieniana i edytowana od dnia publikacji, czyli od 4 maja:
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?