Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław: Dziś koncert Ireny Santor

Robert Migdał
fot. paweł nowak
fot. paweł nowak Irena Santor
O tym, jak wspomina naukę w Szkole Zdobienia Szkła w Szczytnej, pierwszą wizytę w Operze Wrocławskiej i występ w Polanicy-Zdroju, który otworzył jej drzwi do wielkiej kariery, oraz o walce z nowotworem piersi, pomaganiu potrzebującym ludziom i o wielkiej pasji, jaką jest dla niej muzyka. Z Ireną Santor, znakomitą polską piosenkarką, rozmawia Robert Migdał

"Kręci mnie ten świat" - to tytuł Pani najnowszej płyty. A co konkretnie?
Życie, istnienie, cuda tego świata. Fakt, że jestem na ziemi, że jestem człowiekiem, mam zdolność myślenia, odczuwania, że jestem żywym stworzeniem.

Tak chyba może powiedzieć ktoś, kto ma piękne życie.
W wielu wypadkach życie zależy od tego, jak je sobie sami kształtujemy. Choć, muszę przyznać, nie zawsze tylko od nas to zależy. Niekiedy przychodzą okoliczności niezależne. Ale piękne życie to wcale nie znaczy łatwe życie.

No tak. Niekiedy nie mamy wpływu na to, co nas złości.
Ale możemy się od tego odgrodzić. Każdy ma przecież jakieś pasje, które pomagają mu się odizolować od tego, co jest niemiłe. I do tego powinniśmy się uciekać.

A co jest Pani pasją?
Moim światem jest muzyka. I jeżeli coś wokół mnie jest nieprzyjemnego, to ja sobie podśpiewuję "A ja mam swój intymny, mały świat". Mam muzykę, zamykam się w tym świecie i on mnie koi.
To piękny świat, faktycznie. Nie powinniśmy zawsze zwracać uwagi na to, co nas spotkało złego. Musimy selekcjonować zdarzenia. Nie trzeba brać udziału w każdej awanturze, nie musimy się emocjonować tym, co kto mówi. Możemy z tego zgiełku wybierać tylko te dobre rzeczy.

Mądra rada. W niedzielę przyjeżdża Pani do Wrocławia na koncert. Lubi Pani wracać na Dolny Śląsk?
Bardzo lubię. Jestem emocjonalnie związana z Wrocławiem, bo tu mieszkała moja przyjaciółka, która niestety już odeszła. Była moją wychowawczynią w szkole - Ewa Kurecka. Teraz został jej mąż, też mój kolega z dawnych lat. Jestem więc z Wrocławiem emocjonalnie związana tą przyjaźnią. Poza tym pierwsze przedstawienie operowe zobaczyłam w Operze Wrocławskiej - siedziałam na górze, w złym miejscu, na jaskółce, ale było to dla mnie przeżycie ogromne. Był to "Paria" Stanisława Moniuszki. Boże mój, przeżyłam tę operę bardzo i została mi w pamięci do dziś.

Pytam o Wrocław i o Dolny Śląsk, bo tak myślę, czy czuje się tu Pani jak w domu. Od 1949 roku mieszkała Pani w Polanicy-Zdroju i chodziła do szkoły w Szczytnej...
Wspominam te czasy z wielkim sentymentem. Muszę się Panu przyznać, że nie byłam upoważniona do uczęszczania do Szkoły Zdobienia Szkła w Szczytnej, bo warunkiem, było to, że trzeba było umieć rysować. A ja jestem ostatnim człowiekiem, który umie narysować choć równą kreskę (śmiech). Myślę, że trzymali mnie tam trzy lata dlatego, że śpiewałam na akademiach szkolnych, w chórze. Bo czasami tak jest, że ktoś, choć się nie nadaje do czegoś, to ma "fory" z innych powodów. Ja miałam dzięki śpiewaniu.

Ale to w tym gimnazjum zauważono Pani talent...
Moja nauczycielka przedstawiła mnie Zdzisławowi Górzyńskiemu, ówczesnemu dyrektorowi Opery w Poznaniu. I on, po przesłuchaniu mnie w Polanicy, dał mi list polecający do Tadeusza Sygietyńskiego, założyciela zespołu Mazowsze. I w tym Mazowszu spędziłam dla mnie upojne, ważne osiem lat.

No tak. Można powiedzieć, że od Mazowsza zaczęła się Pani wielka kariera...
Wtedy zaczęła się moja świadomość muzyczna. Skończyłam szkołę muzyczną, zdałam maturę, występowałam przed publicznością, dowiedziałam się, czym jest występ, jakie prawa obowiązują na scenie i jakie to przeżycie, odpowiedzialność. Nauczyłam się podstaw zawodu. Dlatego tak emocjonalnie wspominam Polanicę-Zdrój, zwłaszcza teatr w Domu Zdrojowym, bo tam zdawałam egzamin, który mi otworzył drogę do dalszej kariery.

Rzadko można Panią usłyszeć na koncertach. W 1991 roku zapowiedziała Pani, że w ogóle nie będzie występować. Skąd decyzja, by wrócić, śpiewać przed publicznością?
Chciałam zrezygnować, bo byłam zmęczona uprawianiem swojego zawodu. Pracowałam jak na akord. Zawodu artystycznego tak uprawiać nie należy. Zmęczyłam się i postanowiłam odejść. Ale przyjaciele namawiali: "Wracaj, nagraj coś, zrób to i to". I takie ziarno zasiane - kiełkuje w ludziach, którzy zawody artystyczne uprawiają. Jest taka siła, która ciągle pcha na scenę.

Wiele osób mówi o Pani, że ma Pani dobre serce... Bierze Pani udział w koncertach charytatywnych, m.in. na rzecz powodzian, wspiera fundację Anny Dymnej i TVN.
Pierwszą powinnością ludzką jest pomagać innym. Jedni są słabsi od drugich: nie mogą sobie poradzić. I dlatego ci, którzy mogą im pomóc - muszą to robić. To nawet nie jest dobra wola, to konieczność.

Czasy, kiedy mieszkałam na Dolnym Śląsku, wspominam z sentymentem

Wiele dobrego zrobiła Pani, opowiadając o swojej walce z nowotworem. Była Pani wzorem dla wielu kobiet, przykładem, że trzeba walczyć, regularnie się badać...
Zasiałam ziarno zainteresowania samym sobą. Bo kobiety powinny być przygotowane na moment, kiedy się okaże, że im coś zagraża. Nie należy go przegapić. Choroba to wróg zdradliwy. Wielokrotnie, tak jak w przypadku raka, nie daje od razu symptomów. To nie jest ząb, który boli. Trzeba być uważnym, bo nagle może być za późno i może się zdarzyć, że przegapimy moment, kiedy trzeba było zacząć leczenie. Wcześnie wykryta choroba jest uleczalna.
Rozmawiał Robert Migdał

*Irena Santor wystąpi we Wrocławiu 14 listopada, o g. 18, w Centrum Kultury Wrocław-Zachód, ul. Chociebuska 4-6. Bilety - 80 zł. Koncert pod patronatem "Gazety Wrocławskiej".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska