Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław: 51 lat po historycznej operacji wrócił do szpitala

Anna Gabińska
Jerzemu Chmielowi pierwszą operację pół wieku temu przeprowadził prof. Wiktor Bross
Jerzemu Chmielowi pierwszą operację pół wieku temu przeprowadził prof. Wiktor Bross Tomasz Hołod
W centrum chorób serca Medinet lekarze zoperowali historycznego pacjenta. Jerzy Chmiel, 64-latek z Lubina, przeszedł pomyślnie w ubiegły czwartek we Wrocławiu operację wszczepienia trzech bypassów. Takich pacjentów w skali Dolnego Śląska i Polski są na pewno całe setki. Ten jednak jest dlatego szczególny, że 51 lat temu usunięto mu wrodzoną wadę serca pionierską metodą.

Żeby zoperować mu zwężenie tętnicy płucnej i zaszyć ubytek w przegrodzie międzyprzedsionkowej, lekarze z Akademii Medycznej we Wrocławiu zatrzymali mu serce na kilkanaście minut, obkładając go lodem. Operacją kierował prof. Wiktor Bross, twórca Wrocławskiej Szkoły Chirurgii. W 1958 wykonał pierwszą w Polsce operację na otwartym sercu, a w 1965 - pierwszego w Polsce przeszczepu nerki. Spod jego skrzydeł wyszedł między innymi prof. Ryszard Kocięba, który w 1971 roku wraz ze swoim zespołem pomyślnie przyszył pacjentowi rękę.

- Żeby wtedy wykonać operację na otwartym sercu, trzeba było je zatrzymać - opowiada prof. Krzysztof Wronecki, kardiochirurg z Dolnośląskiego Centrum Chorób Serca Medinet we Wrocławiu. Teraz nie trzeba tego robić, bo lekarze używają maszyny, zwanej sztucznym płucosercem. Ona przejmuje na czas operacji funkcje ludzkiego serca i płuc. Ale wówczas po daniu narkozy, obkładało się pacjenta lodem, by schłodzić go do temperatury 28 stopni i zatrzymać serce. Wtedy można było na nim działać.

Operacja należała do niebezpiecznych, bo pacjent mógł się z niej nie wybudzić. Ale 13-letniemu wtedy Jurkowi Chmielowi się udało. - Wszystko przez moją mamę, która nie chciała mnie puścić na kolonie - śmieje się pan Jerzy. - Tak długo chodziła ze mną po lekarzach, aż mi znaleźli wadę serca.

Twierdzi, że nie pamięta, by coś mu dolegało przed operacją sprzed pół wieku. No, może czasem puchły mu nogi. We wrześniu zamiast pójść do szkoły położył się do szpitala klinicznego we Wrocławiu przy Curie-Skłodowskiej. Po trzech miesiącach obserwacji prof. Bross wyznaczył datę operacji. Pan Jerzy pamięta tylko tyle, że najpierw dostał zastrzyk z głupiego jasia i to go rozluźniło. Niby słyszał, jak ktoś mówił: - Szykujcie lód w bryłach. Ale na pewno tylko tyle, że usiadło koło niego przy stole operacyjnym anestezjolog i podłączył mu do żyły w lewej kostce w nodze kroplówkę.

- Gdy pociekła trzecia kropla, odpłynąłem - opowiada Jerzy Chmiel. Nic nie pamięta, czy było mu zimno. Gdy się obudził, miał w klatce piersiowej cztery dreny, którymi płyny ustrojowe ściekały do butli na podłodze. - Jak mama to zobaczyła, to uciekła z płaczem - wyciera łzę pan Jerzy.

Po miesiącu był nareszcie w domu. Lekarze mu powiedzieli, że nie może się przemęczać. Ale udało mu się namówić ojca, by kupił mu kolarzówkę. Jeździł na niej, ile się dało. Teraz trafił znów na operację, bo rozwinęła mu się przez lata miażdżyca naczyń. - Musieliśmy otworzyć klatkę piersiową i wykonać trzy pomosty żylne, zwane bypassami - opowiada Mariusz Mieczyński, który operował w czwartek Jerzego Chmiela.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska