Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Załuski: Widzę te jupitery i czuję dreszczyk

Wojciech Koerber
Jerzy Rusko / Photopress.pl
Nie miałem we Wrocławiu żadnych wrogów. Z chłopakami, świętej pamięci trenerem Nieścierukiem, Andrzejem Ruską, Krysią Kloc stworzyliśmy świetny zespół. Choć były też czasem i przepychanki, jak w rodzinie. Z Wojciechem Załuskim, byłym żużlowcem Sparty, ulubieńcem kibiców w latach 90., rozmawia Wojciech Koerber

18 lat temu woził Pan po płotach Stadionu Olimpijskiego samego Pera Jonssona. I wygrywał z nim. A co dziś Pan porabia?
No, robota była wtedy dobrze zrobiona, prawda. Jonssona to chyba nawet przywieźliśmy na 5:1 z Darkiem Śledziem. A dziś? Wciąż jestem przy sporcie, MOSiR Opole to teraz moja firma. Na orliku ostatnio siedziałem, trochę na stadionie lekkoatletycznym, zapisy przyjmowałem, takie tam.

Czyli robota biurowa.
No, jak trzeba było posprzątać, to też posprzątałem. I specjalizację trenerską chcę wciąż zrobić, papiery uzupełnić. Kurs mam za sobą, na Wyższej Szkole Edukacji w Sporcie, niedaleko wrocławskiego stadionu zresztą. Piotrek Żyto miał tam zajęcia prowadzić, ale czekam co dalej, bo przepisy się zmieniły. Na razie za trenerkę się nie biorę, ale już trzy lata temu rozpocząłem ten temat i chciałbym dokończyć, w każdym razie papier mógłby sobie leżeć. Na pewno mam co przekazać i wiem, że potrafię to zrobić. Byłaby to taka dorywcza praca. Czasem sobie siedzę nad wodą, na rybkach, a czasem mógłbym na stadion zaglądnąć.

Opolski czy wrocławski?
We Wrocławiu to trenerów macie od groma. Jest przecież Wojtek Kończyło, Heniu Jasek. No, chyba że byście mnie bardzo chcieli, to czemu nie.

A gdzie dziś mieszka Wojciech Załuski, wciąż w słynnej Turawie?
Tam teściowie pomieszkują, a ja tylko czasem dojeżdżam z Opola. Aldona (żona - WoK) natomiast sporo przebywa w Niechorzu, gdzie prowadzi z siostrą hotel.

A syn Wadim, który w latach 90. pyrkał sobie po torze na dziecięcym motorku?
Dziś ma 19 lat i pyrka sobie na enduro, zresztą przy ekipie Wojtka Rencza.

Widziałem się po ostatnim meczu z Piotrem Baronem i opowiadał, jak stojąc w niedzielę na Stadionie Olimpijskim, spojrzał Pan przed siebie i westchnął: "Zobaczcie, to jest moje życie". Zauważył menedżer Baron, że miły był to obrazek.
Tak było, tak było. Na drugi dzień do Wrocławia już nie wracałem, ale musiałem zadzwonić i pogratulować pięknej wygranej. Bo uważam, że macie rewelacyjną drużynę, naprawdę. Widać, że to jest zespół, choć nie wiem, jak dalej się wszystko potoczy.

A jak ze zdrowiem? Bo pamiętam, że chorowity Pan był?
Jest zdrówko. Zresztą zimą wsiadłem, po siedmiu latach przerwy, na motocykl podczas opolskiej gali lodowej. Nie ścigałem się, bo kondycyjnie nie jestem przygotowany, ale rundkę zrobiłem na sprzęcie, który podstawił mi Marek Mróz. Muszę przyznać, że troszeczkę się ostatnio zaniedbałem i planuję wziąć się za siebie, żeby wstydu latem nie było.

No pewnie, forma basenowa musi przyjść. A które przyjaźnie z pięknego wrocławskiego okresu wspomina Pan najczęściej?
Mogę mówić tylko o ogóle, bo nie miałem we Wrocławiu żadnych wrogów. Z chłopakami, świętej pamięci trenerem Nieścierukiem, Andrzejem Ruską, Krysią Kloc stworzyliśmy świetny zespół. Choć były też czasem i przepychanki, jak w rodzinie.

O co się z reguły przepychaliście?
Jak nie wiadomo o co, to wiadomo o co. Ja byłem kapitanem, niejednokrotnie musiałem więc wypowiadać się za kolegów. Ale bardzo sentymentalnie wracam do tamtych czasów, zawsze czuję dreszczyk emocji, gdy wjeżdżam do Wrocławia od strony Oławy, gdy widzę te jupitery, gdy przejeżdżam obok starego warsztatu Otto Weissa.

To na jego silnikach tak pięknie Pan walczył. Nieco później Weiss się jednak rozmienił, zaczął szykować sprzęt niemal całej lidze, wykorzystywał swoje pięć minut.
Rzeczywiście, to na jego silnikach bazowaliśmy, przeżycia były niesamowite. Zresztą wcześniej też, nawet nie pamiętam dokładnie, jak tytuł indywidualnego mistrza Polski zdobyłem.
To był 1989 rok i finał w Lesznie. Złoto dla Załuskiego, srebro dla Jana Krzystyniaka, brąz dla 18-letniego wówczas Tomasza Golloba. A w ogóle miał Pan w tym finale nie jechać.
To prawda, przyjechałem do Leszna jako rezerwowy. Zenon Kasprzak był jednak kontuzjowany, choć miał wyjechać do jednego biegu, by żadna rezerwa gospodarzom szyków nie pomieszała. Ale koniec końców zrezygnował.

Trzeba było go do tego jakoś nakłaniać?
A tego to już nie wiem. W każdym razie nikt od nas tego nie robił.

Zaczęło się jednak kiepściutko.
Zgadza się, w pierwszym moim biegu prowadził Gollob, wtedy jeszcze zawodnik Wybrzeża Gdańsk, a ja jechałem czwarty. Przewrócił się jednak Damian Łukasik i bieg przerwano. Wtedy z moim mechanikiem Józiem Gorzkowskim zmieniliśmy przełożenie i powtórkę wygrałem już przed Tomkiem. Każdy tytuł smakuje, choć każdy inaczej. Bo przecież wtedy w Lesznie cieszyłem się tylko ja, mój mechanik i pewnie grupka kibiców. A gdy zdobywaliśmy drużynowe mistrzostwa kraju dla Wrocławia, to cieszył się cały zespół, cały stadion. Czasem sobie te kasety jeszcze oglądam, wciąż mam magnetowid. Brakuje mi tylko do kolekcji turnieju z okazji 15-lecia moich startów. Poszukuję tej kasety. Nawet wspominaliśmy w niedzielę te czasy z Jurkiem Lipińskim (byłym kierownikiem drużyny - WoK) i trochę mi tylko ludzi na trybunach brakowało. Wtedy tych kibiców było więcej, wokół całego toru.

Teraz wokół całego nie mogą być, nie wpuszczają na miejsca stojące. A szkoda. Bo gdy ja byłem mały, to przychodziłem na Olimpijski godzinę wcześniej, właśnie na miejsca stojące, i wkładałem głowę między kratki. To była jedyna okazja, by zobaczyć np. Wojtulę bez kasku, jak pali fajkę.
A, nie no, fajka to była podstawa. A ile kosztuje we Wrocławiu bilet?

Najtańszy ulgowy 20 zł.
Hmm, nie wiem, czy w Opolu nie są droższe. Cóż, wiadomo, że na żużel chłopak zabierze dziewczynę, a tata dwójkę dzieci, do tego trzeba kiełbaskę kupić, a inflacja szaleje. Nie ma lekko. Ale rzeczywiście ta styczność kibica z zawodnikiem powinna być. Dlatego fajnie, że po meczu żużlowcy wychodzą do fanów. Bo przecież na prezentacji to widać niewiele. Kupę lat można na zawody chodzić i nie wiedzieć nawet, jak naprawdę swój zawodnik wygląda. Ja na pewno będę do Wrocławia przyjeżdżał. Na meczu z Tarnowem byli też Zbyszek Lech, Krzysiek Jankowski, Waldek Szuba z ojcem, Heniu Piekarski również mi gdzieś przemknął. Ale on zawsze cichutki taki, gdzieś z boku. Podoba mi się, że jest we Wrocławiu szacunek dla byłych zawodników, że nie zamyka im się przed nosem bram stadionu. Bo w Opolu tak nie jest.

Nie wierzę, że legenda Kolejarza musi kupować bilet.
Za Mariana Spychały jeszcze potrafiłem to wywalczyć. Ostatnio raz zaproszenie miałem, teraz dyrektor mówi, że było do odbioru, ale mnie bardziej o pozostałych chodzi. O tych słabiej punktujących również, bo każde oczko na wagę złota było. Takie wejście im się należy, jeśli nie z żoną, to chociaż w pojedynkę.

W latach 90. Sparta Nieścieruka też jeździła na trudnym, kopnym torze, jak dzisiejsza Sparta Barona. Kibice mieli wówczas często obawy, czy rączki Wojtuli nie zaczną się otwierać pod koniec biegu.
Zgadza się, ale jak ten Wojtula miał pod tyłkiem fajurę od Weissa, to dawał sobie radę.

Prawda, prawda, miał Pan charakter. To czego się Pan dorobił na żużlu?
Jak to czego? Tytułów. A poza tym sport to zdrowie.

Dopóki nie przyjedzie pogotowie.
To też prawda.

Rozmawiał Wojciech Koerber

Wojciech Załuski
Ur.: 22.02.1963 w Opolu.

Kariera klubowa: Kolejarz Opole (1981-91), Sparta Wrocław (92-96), Wybrzeże Gdańsk (97-98), Kolejarz (1999-2002).

Sukcesy: złoto (Leszno 1989) i srebro (Toruń 1991) IMP, złoto MIMP (1984), zdobywca Złotego Kasku (1989), trzykrotny drużynowy mistrz Polski (1993-95), siódme miejsce w finale mistrzostw świata par (Poznań 1991, ze Świstem i Dołomisiewiczem).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska