Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Bartnik: Odchodzę, choć mógłbym jeszcze komuś przywalić

Wojciech Koerber
Wojciech Bartnik potrafił obtańcować wielkich bokserów. Był irytujący. Dla przeciwników
Wojciech Bartnik potrafił obtańcować wielkich bokserów. Był irytujący. Dla przeciwników Fot. Paweł Relikowski
Wojciech Bartnik to jeden z tych pięściarzy, którzy karierę kończyli już wielokrotnie. Górę zawsze brała jednak miłość do uprawianej profesji.

- Proszę, nie wypominajcie mi już, ile razy rozstawałem się z ringiem. Tym razem odchodzę definitywnie - zapewnia nas ostatni polski medalista olimpijski w boksie, któremu klasy nigdy nie brakowało również na co dzień. Innymi słowy - piękną karierę kończy właśnie wielka postać polskiego sportu.

W piątek, 29 kwietnia, pożegnamy Bartnika w rodzinnej Oleśnicy, gdzie znów jest radnym i gdzie trenuje młodzież w miejscowym Orle. - Ale to pożegnanie to nie będą żadne szopki. Normalnie wchodzę do ringu i walczę z zawodnikiem z Armenii - wyjaśnia "Dziadek", który tym razem wie, co mówi, deklarując rozbrat z wyczynowym sportem.

- Słowo się rzekło, wysłałem już do PKOl-u pismo, że kończę, by móc pobierać emeryturę olimpijską. Kilka dni po tym, jak to zrobiłem, dostałem od Andrzeja Wasilewskiego propozycję walki z Łukaszem Janikiem, lecz było już po herbacie - tłumaczy Bartnik, któremu w styczniu znów odwołano pojedynek, tym razem z niepokonanym Manuelem Charrem. I to był ten impuls, by powiedzieć pas. By już o żadne pasy się nie bić.

- Na zawodowstwo przeszedłem jako 34-latek, po igrzyskach w Sydney, i od początku byłem u Andrzeja Wasilewskiego numerem 2, za Krzysiem Włodarczykiem. A później nie mogliśmy się z menedżerem dogadać, więc się rozstaliśmy - przypomina Bartnik, który rzeczoną olimpijską emeryturę przez kilka miesięcy już pobierał.

- Przez półtora roku, zdaje się, między 2004 a 2006 rokiem. Po porażce z Albertem (Sosnowskim - WoK). Później jednak wróciłem i od tamtej pory nie przegrałem żadnej z 15 walk. A że nie zawsze rywale byli renomowani? Nie z mojej winy. Na wszystko trzeba mieć po prostu finanse. Ja wciąż wolałbym jeszcze walczyć, a nie być emerytem, lecz na myśli mam poważne walki - zauważa oleśniczanin. W ringu spędził 27 lat i już wystarczy, choć komuś jeszcze z pewnością przywali. - Nie raz to zrobię, na pewno. Akurat jestem na treningu, mam tu mnóstwo chętnych do nauki boksu - dodaje.

Ostatnim polskim medalistą olimpijskim w boksie zostanie Bartnik przynajmniej do przyszłego roku, a patrząc na stan amatorskiego pięściarstwa w kraju - na długie lata. I tę właśnie drogę po brąz w Barcelonie (1992) chcielibyśmy przypomnieć. Jest bowiem oleśniczanin jednym z tych szczęściarzy, co na igrzyska w ogóle mieli nie jechać. A wrócili jako bohaterowie.

- Zgadza się, miałem być tylko rezerwowym. O Barcelonę walczyłem na turnieju kwalifikacyjnym we Francji. Wygrałem jedną walkę, drugą przegrałem i czekało mnie coś w rodzaju repesaży. Dwa kolejne zwycięstwa miały mi zapewnić miejsce w reprezentacji. No i pokonałem najpierw mocnego Szweda, który później walczył nawet o zawodowe MŚ, a potem Czecha. Nominacji pozbawili mnie jednak Hiszpanie. Europa miała wówczas dziewięć miejsc w kat. półciężkiej, jednak awansu nie wywalczył żaden Hiszpan. Miał się więc pojawić - moim kosztem - na prawach gospodarza - relacjonuje zdarzenia sprzed blisko 20 lat Bartnik. Jak więc pozbyto się Hiszpana?
- Miałem dużo szczęścia, bo doznał poważnej kontuzji nosa. Wiem nawet, kto mu go uszkodził. Załatwił go Cezary Bana-siak, który wybrał się z kadrą B na mecz z Hiszpanami. Ten sam Banasiak, który rok wcześniej pojechał na mistrzostwa Europy, mimo że to ja powinienem. Po prostu mi się odwdzięczył - uśmiecha się nasz pięściarz. Wtedy jednak, bez internetu i telefonów komórkowych, świat nie był jeszcze tak mały jak dziś. Złamanie Hiszpanowi nosa okazało się dopiero połową sukcesu.

- Rzeczywiście, to ciekawa historia. Do odlotu na igrzyska zostały dwa tygodnie, ale trudno było mnie zlokalizować. Wiadomo, miałem nie lecieć, więc trochę poluzowałem sobie trening. Byłem zrezygnowany, powiedziałem sobie - co mi tam. Chcieli mnie nawet szukać przez Lato z Radiem, aż w końcu wysłali pismo do klubu (Gwardii). Po jego odbiór wezwał mnie policjant, a ja byłem akurat po imprezce, która trwała do rana. Grałem sobie w bilard - oto rekonstrukcja wydarzeń Bartnika.

Awans do strefy medalowej zapewnił sobie Dolnoślązak po ćwierćfinałowym zwycięstwie nad Kubańczykiem Angelo Espinozą (9:7), co wprawiło go w wyborny humor. Przed kamerami TVP, pytany o fioletowe nieco oko, tłumaczył wówczas rozbawiony: - A, to nic takiego. Poślizgnąłem się na skórce od banana.

Półfinałowy bój z Torstenem Mayem sędziowie punktowali 8:6 dla Niemca, co było mocno problematyczne. Zresztą jak i samo wpuszczenie Maya do klatki. - Po jakimś czasie analizowałem tę walkę na zimno. On zadał dwa ciosy, ja z sześć. Jedynym moim błędem było to, że po ćwierćfinale z Espinozą za bardzo się rozluźniłem. Bo wszyscy mówili, że mam się już szykować na finał. Byłem spokojny, patrzę, a tu na wagę wchodzi May, mimo poważnej kontuzji. Zaplastrowali go jednak, co było niedozwolone. Oszustwo w biały dzień w białych rękawiczkach. Niemcy mogli wtedy wszystko. Mieli swojego prezydenta światowej federacji i ich zawodnik musiał zawsze wygrać - ubolewa nasz olimpijczyk.

I tak tym naszym sąsiadom zostało do dziś. Na punkty zawsze muszą wygrać. Choć dla Bartnika marne to pocieszenie, polsko-niemieckie rachunki z rodziną Mayów zostały nieco później wyrównane. W 2005 roku w Bydgoszczy Diablo Włodarczyk ciężko znokautował w 10. rundzie młodszego z braci - Rudigera, kończąc mu niemal karierę. A Bartnik? On nigdy nie dał sobie zrobić w ringu krzywdy. To zresztą jedyny Polak, który pojedynek z legendarnym Feliksem Savonem kończył w pozycji pionowej (a padał m.in. Andrzej Gołota). Spryciarz i tyle. Szkoda, że odchodzi. Chociaż...

- Niezupełnie. Jakąś pokazówkę zawsze mogę jeszcze dać.

Wojciech Bartnik
Ur. 2.12.1967 w Oleśnicy.

Brązowy medalista olimpijski z Barcelony (1992, kat. półciężka), brązowy medalista mistrzostw Europy w Velje (1996, kat. ciężka), olimpijczyk z Atlanty i Sydney (kat. ciężka), 10-krotny mistrz Polski (1990, 1992-2000).

Zawodowy bilans: 26 zwycięstw (10 KO), 4 porażki, 1 remis.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska