Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wisła Can-Pack - Ślęza 86:56. Na złoto trzeba poczekać

Michał Rygiel
Meighan Simmons (z prawej) zagrała rewelacyjne spotkanie, trafiając 6/9 rzutów z dystansu.
Meighan Simmons (z prawej) zagrała rewelacyjne spotkanie, trafiając 6/9 rzutów z dystansu. Anna Kaczmarz
To był prawdziwy spektakl w wykonaniu zawodniczek Wisły Can-Pack Kraków, które nie zamierzały zostać ograne do zera w finałowej serii Basket Ligi Kobiet. Krakowianki prowadziły od początku do końca i nie dały szans Ślęzie. Mecz numer cztery już jutro (godz. 18.30).

W wyjściowym składzie Wisły Can-Pack zabrakło kontuzjowanej Sandry Ygueravide. Za nią na parkiecie od pierwszej minuty pojawiła się Meighan Simmons, która stworzyła duet obwodowy z Hind Ben Abdelkader. Atutami obu tych zawodniczek są błyskawiczne rzuty oraz dobra kontrola nad piłką. Jednak najważniejszą koszykarką Wisły w pierwszych momentach była Magdalena Ziętara.

24-letnia obwodowa od samego początku jak cień podążała za Marissą Kastanek, najlepiej punktującą zawodniczką Ślęzy. Najlepsza defensorka Wisły znakomicie wywiązywała się ze swojego zadania, wyłączając amerykańską snajperkę z gry. Reszta Wiślaczek również twardo grała w obronie, zamykając Ślęzie korytarze do ataków pod kosz i minimalizując przestrzeń rzutową.

Po wybiciu Ślęzy z rytmu do pracy wzięły się Simmons i Ben Abdelkader. W przeciwieństwie do pierwszych dwóch spotkań, Simmons w końcu oddawała dobre rzuty i od razu przyniosło to efekty w postaci dwóch trzypunktowych trafień. Belgijka zaś nie zwolniła tempa, które narzuciła sobie we hali wrocławskiego AWF-u i również trafiała z dystansu.

Ważnym trybem w maszynie Jose Ignacio Hernandeza była Vanessa Gidden. Amerykańska środkowa zaczęła ciężej pracować, szukając ciągle pozycji do rzutu i agresywnie wchodząc pod tablice. Gra Wisły była dynamiczna, przemyślana i, co najważniejsze, efektywna.

Podopiecznym Arkadiusza Rusina brakowało zaś spokoju, na nic zdawały się przerwy brane przez szkoleniowca Ślęzy. Wrocławianki podejmowały złe decyzje rzutowe, ich podania nie trafiały do adresatek, piłki wypadały z rąk w łatwych sytuacjach, do tego pojawiały się niepotrzebne faule. To długa wyliczanka, ale w sobotę wszystko, co mogło pójść nie tak, niestety dla kibiców wrocławskiego klubu poszło.

Defensywa 1KS-u nie umiała sobie poradzić z dobrze działającą grą pick and roll w wykonaniu Wisły Can-Pack. Brakowało komunikacji oraz szybkich przekazań w obronie, w efekcie czego zbyt często niska zawodniczka Ślęzy musiała walczyć z wysoką Wiślaczką. W zdecydowanej większości te starcia rozstrzygały się na korzyść koszykarek "Białej Gwiazdy". Przewaga obrończyń tytułu systematycznie rosła, aż w przerwie osiągnęła 19 punktów.

Trzeba oddać trenerowi Rusinowi, że próbował w tym spotkaniu wszystkiego. Na boisku pojawiły się niemal wszystkie zawodniczki gotowe do gry, wyłączając tylko Sylwię Siemienas i Małgorzatę Zuchorę, które zazwyczaj i tak przesiadują na ławce.

Jednak jak na złość żaden pięcioosobowy skład nie był w stanie zmniejszyć strat. Na nic zdał się powrót do zdrowia Nikki Greene. Mimo niezłej skuteczności z gry wysoka Ślęzy regularnie przegrywała pojedynki na tablicach, w 17 minut zbierając zaledwie 4 piłki.

A Wisła korzystała ze swoich walorów i grała po prostu lepiej. Prawdziwy show dała w sobotę Meighan Simmons, która niczym Marissa Kastanek trafiała z każdej pozycji. Co ciekawe, Amerykanka miała tylko jeden celny rzut za dwa, a aż sześć za trzy. Ofensywa "Białej Gwiazdy" pracowała na pełnych obrotach, grając drużynowo, wykorzystując każdy centymetr przestrzeni.

Brawa należą się Jose Ignacio Hernandezowi, który w tym spotkaniu "otworzył" parkiet dla swoich zawodniczek, wyciągając w ataku spod kosza wysokie koszykarki. W efekcie łatwiej wszystkie jego podopieczne znajdowały sobie pozycje do rzutów.

W czwartej kwarcie dominacja Wisły była już tak wielka, że na parkiecie po obu stronach pojawiły się zmienniczki. Tę część trzeba było po prostu dograć, a obaj szkoleniowcy byli już zapewne skoncentrowani na niedzielnym meczu numer cztery.

Ślęza przegrała sobotnie spotkanie w każdym kluczowym aspekcie - znacznie gorsza skuteczność, o wiele mniej zbiórek, asyst, rzutów wolnych i trójek. Wisła miała także przewagę w punktach po stratach rywalek i w szybkich atakach. Co tu dużo mówić, to był prawdziwy pogrom.

Krakowiankom zdecydowanie pomogła dziewięciodniowa przerwa. Wszystkie mankamenty zostały wyeliminowane i zamienione w przewagi. Wrocławianki zostały kompletnie zaskoczone. Krótka pamięć, o której na każdym kroku mówiły wszystkie osoby związane ze Ślęzą przyda się po tym meczu bardziej niż kiedykolwiek.

Czy trener Arkadiusz Rusin w ciągu kilkunastu godzin znajdzie sposób na lepszą grę swoich zawodniczek? Przekonamy się już jutro - początek meczu o godzinie 18.30. Transmisja w TVP Sport.

Wisła Can-Pack Kraków - Ślęza Wrocław 86:56 (22:14, 21:10, 25:20, 18:12)
Wisła: Simmons 23 (6x3), Szott-Hejmej 15 (2), Ben Abdelkader 13 (1), Gidden 13, Pop 9 (1), Kobryn 9, Szumełda-Krzycka 2, Morrison 2.
Ślęza: Treffers 12 (2), Kastanek 9 (3), Greene 8, Zoll-Norman 8, Sklepowicz 5, Koperwas 5, Skobel 4, Kaczmarczyk 4, Rymarenko 1.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska