Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiem, co jeszcze spieprzą

Aleksander Malak
Sto lat temu, może dwieście - kto to pamięta - w kabarecie Dudek Edward Dziewoński wygłaszał, a potem sam autor - Wojciech Młynarski odśpiewywał "felietonik" kończący się puentą, "że tyle jeszcze jest do spieprzenia, a będzie więcej". Nie pamiętacie? Szło to tak (wybrałem fragmencik):

"Otóż faceci wokół się snują, co są już tacy, że czego dotkną, zaraz zepsują. W domu czy w pracy gapią się w sufit, wodzą po gzymsie wzrokiem niemiłym. Na niskich czołach maluje im się straszny wysiłek, bo jedna myśl im chodzi po głowie, którą tak streszczę: Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie? Co by tu jeszcze?".

Profetyczny ten utwór przyszedł mi na myśl, kiedy - po serii rozmaitych spieprzeń, o których stale i wciąż trąbią wszystkie media - zacząłem się zastanawiać, co też jeszcze uda się spieprzyć w związku z historyczną organizacją Euro 2012. O stadionowych poślizgach, niewymiarowych bramkach, trawie niechcącej zapuszczać korzeni, odwrotnie wybudowanych schodach, braku stanowisk dla sprawozdawców, nieistniejącej łączności i tym podobnych spieprzeniach związanych z samymi arenami czerwcowych zawodów - wiemy. Wiemy też o autostradach, drogach szybkiego ruchu, kolejowych dworcach i nieistniejących połączeniach kolejowych. Wreszcie, obserwując dokonania ekipy Franciszka Smudy, wiemy, co spieprzą główni aktorzy, choć złudzenia ciągle pozostają.

Ale przecież znamy się nie od dzisiaj. Jeszcze coś musi się udać spieprzyć. I znalazłem. Eureka, no, powiedzmy eureczka.
Otóż elegancko spieprzymy coś, co jest bodaj najważniejsze w całym przedsięwzięciu. Spieprzymy transmisje telewizyjne.
Miliard euro wyłożyła TVP za prawo do transmisji z mistrzostw. Co więcej, to właśnie nasza misyjna będzie produkować sygnał odbierany następnie w krajach, które zdecydują się ów sygnał kupić, a nie będzie ich przecież mało, bo niewielu dzisiaj stać, żeby płacić panom z UEFA niebotyczne sumy za akredytację i pojawić się w Polsce z własnymi kamerami. Będzie dramat. Drobny przedsmak mieliśmy w miniony weekend, kiedy TVP usiłowała pokazać również historyczne, pierwsze w Polsce zawody Pucharu Świata w narciarstwie.

Ja wiem, że akurat na Jakuszyce spadła mgła, wiem też, że mgła to fantastyczna wymówka usprawiedliwiająca niemożność, ale dlaczego musiałem oglądać coś zupełnie innego niż telewizyjni sprawozdawcy? Oni mogli porównywać czasy biegaczek i biegaczy na punktach pomiaru, ja byłem skazany na pozdrowienia kibiców typu "jak się masz, kochanie" i rozczytywanie narodowych flag upstrzonych patriotycznymi hasłami "Gmina Swornegacie pozdrawia". Czy powinienem dziwić się Szwedom, którzy w Jakuszycach odnieśli wspaniałe sukcesy (oczywiście poza naszą Justyną), ale jakoś swoich bohaterów w polskiej transmisji dostrzec nie mogli, bo Swornegacie były ważniejsze? Oczywiście przepraszam Swornegacie, które niczemu nie są winne, zresztą nie było ich w Jakuszycach, ale wiemy, o co chodzi.

Ileż to razy, oglądając transmisje sportowe z różnych krajów, klęliśmy na telewizje gospodarzy, które z wdziękiem pieprzyły nam radość z oglądania zawodów, bo ważniejsze były ichniejsze Swornegacie. Teraz, k…, my! No i już wiecie, co jeszcze spieprzą panowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska