18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielkie katastrofy we Wrocławiu: Wybuchła wieża, pożar strawił katedrę

Hanna Wieczorek
Świadkowie opowiadali: „nagle zatrzeszczał, wykrzywiły się dolne kondygnacje i runął”
Świadkowie opowiadali: „nagle zatrzeszczał, wykrzywiły się dolne kondygnacje i runął” fot. archiwum Gazety Wrocławskiej
Przez ponad 1000 lat historii Wrocław był świadkiem niejednej tragedii. 21 czerwca 1749 roku wybuchła wieża prochowa, w czerwcu 1540 r. pożar strawił katedrę - pisze Hanna Wieczorek

Kiedy przeglądamy dzieje naszego miasta, zapisane w skrócie, okazuje się, że Wrocław przez lata całe był nawiedzany przez różne katastrofy. Bo jak inaczej ocenić informację, że w roku 1443 trzęsienie ziemi (o sile co najmniej 6 stopni w skali Richtera) zniszczyło lub poważnie uszkodziło zabudowania w mieście.
200 beczek z prochem

Pożary pustoszyły miasto praktycznie od początku jego istnienia. Na przykład odnotowano, że w roku 1342 ogień strawił część miasta, a w 1344 r. ponownie część Wrocławia została zniszczona przez pożar.
Nie ma się czemu zresztą dziwić, w 1548 roku wystarczyła jedna bezmyślnie rzucona pochodnia, by spłonęły zabudowania przy ulicy Ruskiej i św. Mikołaja. W 1628 roku ogień strawił 175 domów przy Nowym Targu i w jego okolicach. Nie zawsze przyczyną tragedii była ludzka bezmyślność. W 1730 roku (28 lub 30 stycznia) uderzenie pioruna wywołało pożar kościoła Najświętszej Marii Panny na Piasku. Ogień był tak wielki, że nie tylko spłonął dach świątyni i barokowy hełm wieży, ale także stopiły się kościelne dzwony.

Prawdopodobnie także uderzenie pioruna wywołało jedną z największych katastrof w dziejach miasta. Była noc z 20 na 21 czerwca 1749 roku. Nad miastem szalała burza. Nagły błysk, huk i wstrząs zagłuszył burzę - to piorun trafił w basztę prochową stojącą przy ul. Wałowej (dziś nosi ona nazwę Piotra Włodkowica).
Nie wiemy dokładnie, ile osób zginęło, według jednych źródeł 60, według innych 100, kilka tysięcy zostało rannych. Wiadomo, że w powietrze wyleciało dwieście beczek z prochem strzelniczym. Tragedia dopadła ludzi we śnie - do wybuchu doszło późno w nocy. Eksplozja był tak silny, że kompletnie zniszczył ponad 40 domów, a kolejnych 50 mocno uszkodził. Zniszczone zostały też kościoły - wybuch zerwał dach z kościoła Franciszkanów i podobno uszkodził tak odległe obiekty, jak kościoły św. Doroty i Bożego Ciała.

Największe zniszczenia wybuch w wieży prochowej poczynił w "dzielnicy żydowskiej". Tym większe, że właśnie w tym czasie odbywał się targ i było wielu przyjezdnych. Przez długie lata dla wrocławskiej gminy żydowskiej rocznica wypadku była dniem postu.
W 2009 roku archeolodzy podczas prac przy ulicy Włodkowica natknęli się na szczątki baszty, w której doszło do największego wybuchu w historii miasta. Odkryli je w miejscu zburzonego budynku.
Pożary trawią kościoły
Ogień wielokrotnie trawił wrocławskie świątynie. Według Marcina Bukowskiego, który po wojnie kierował odbudową wrocławskiej katedry, właśnie burza z 1515 roku i katastrofalne pożary z 1540 oraz 1633 r. "zatarły ślady działalności architektonicznej i zdobniczej" biskupa Jana Turzona. Między innymi dał on wrocławskiej katedrze miedziane pokrycie dachów. Blacha pochodziła z kopalń i hut śląskich zarządzanych przez niego.

19 czerwca 1540 pożar strawił dach, dzwony i hełm wieży północnej. Odbudowano go 16 lat później, ale już w stylu renesansowym. Druga, południowa wieża została podwyższona w latach 1568-1580, otrzymała identyczny hełm. Nie przetrwały długo. Kolejny pożar, który wybuchł 9 czerwca 1759, zniszczył hełmy wież wraz z dzwonami, dach nad nawami, zakrystię, mały chór i organy.
Likwidacja zniszczeń trwała 150 lat. W tym czasie wieże zamiast hełmów otrzymały proste daszki namiotowe. Dopiero w roku 1912 i 1922 odbudowano hełmy na katedralnych wieżach. Piętnaście lat później, podczas oblężenia przez Armię Czerwoną twierdzy Wrocław, uległo zniszczeniu aż 70 proc. katedry. Zrujnowane zostały hełmy, dachy, sklepienia głównej nawy, spłonęły organy i część malowideł.

Katastrofalne pożary trawiły także inną wrocławską świątynię - kościół pod wezwaniem św. Elżbiety. Kościół ten, znany wszystkim wrocławianom, był jednym z dwóch dawnych kościołów parafialnych w mieście. Pierwszy w tym miejscu kościół, pod wezwaniem św. Wawrzyńca, powstał prawdopodobnie jeszcze na początku XIII w. W 1253 przekazany przez Henryka III krzyżowcom z czerwoną gwiazdą jako kościół klasztorny i to oni przemianowali go na kościół św. Elżbiety.
6 kwietnia 1525 kościół św. Elżbiety stał się pierwszą ze śląskich świątyń, którą przejęli ewangelicy. Wiąże się z tym legenda, która mówi, że kościół przegrał w kości mistrz krzyżowców Erhard Scultetus, grając z wrocławskim patrycjuszem i podskarbim królewskim Heinrichem von Rybischem. Jak było, tak było, ale kiedy w roku 1529 gwałtowny wicher zrzucił drewniany hełm wieży, katoliccy pisarze natychmiast uznali, że to kara boska, która spadła na ewangelików. Ci z kolei w katastrofie upatrywali świadectwa szczególnej opie-ki Boga. Dlaczego? Bowiem szczątki spadające na otaczający świątynię cmentarz nikogo nie zraniły ani nie zabiły. Przygniotły jedynie kota.

Kolejna katastrofa miała miejsce w roku 1649, kiedy zawaliła się część więźby dachowej. Kościół został także poważnie uszkodzony na początku XIXwieku, w czasie oblężenia miasta przez wojska napoleońskie. Ostrzał artyleryjski prowadzony przez armię Bonapartego uszkodził hełm na wieży oraz dach.
Wrocławianie byli bardzo przywiązani do tej świątyni. W latach 1856-1857 postanowili odnowić kościół, lecz w czasie prac zawaliła się zewnętrzna ściana nawy południowej, a wraz z nią część sklepień.
II wojnę światową i oblężenie Festung Bresalu kościół pod wezwaniem św. Elżbiety przetrwał bez większych uszkodzeń. Jednak bogate wyposażenie oraz dużą część oryginalnej budowli strawiły trzy pożary.
Po raz pierwszy ogień wybuchł 4 czerwca 1960 - od uderzenia piorunem spłonął szczyt wieży i został uszkodzony dach.
Dach i wieża zostały odremontowane, lecz 20 września 1975 wieża ponownie się zapaliła, a wraz z nią otaczające ją jeszcze drewniane rusztowanie. Całkowicie zniszczone zostały renesansowy hełm, część wieży oraz jeden z trzech dzwonów. Dwa pozostałe również spadły, na szczęście nic im się n ie stało.

Jak można przeczytać na stronie archidiecezji wrocławskiej, najtragiczniejszy w skutkach pożar wybuchł 9 czerwca 1976 r., w trakcie prac remontowych. Zniszczone zostały całkowicie organy główne, więźba dachowa nawy głównej, południowej i północno-zachodniej. Straty oszacowano na 5 mln zł (wg cen z 1976 r.). Nie obejmowały one szkód wynikłych ze spalenia bezcennych organów.

Złożył się jak domek z kart
Było dziesięć minut po godzinie czternastej 22 marca 1966, kiedy ludzie przebywający na placu Grunwaldzkim we Wrocławiu usłyszeli nagle przeraźliwy huk. Wystarczyło kilkanaście sekund, by pięciopiętrowy gmach Wydziału Melioracji Wyższej Szkoły Rolniczej złożył się jak domek z kart. Pod gruzami zginął majster i dziewięciu robotników.
Przez cały dzień i w nocy trwała akcja ratownicza. Brali w niej udział strażacy, żołnierze, milicjanci i pracownicy pogotowia ratunkowego. Niestety, nikogo nie udało się uratować, spod gruzów wydobyto jedynie zwłoki.
Budynek stawiano z elementów prefabrykowanych. Miał już pięć kondygnacji, 72 metry długości i 14 metrów szerokości. Gdy się zawalił, wiał silny wiatr. Jeden ze świadków opowiadał, że: "nagle zatrzeszczał, wykrzywiły się dolne kondygnacje i runął".
Po ponad rocznym śledztwie ustalono, że przyczynami katastrofy były: wadliwy montaż, błędy w projekcie, zła jakość betonu, bałagan na budowie, pośpiech wymuszany przez władze. Zapadły wyroki od 1,5 do 5 lat więzienia. Na ławie oskarżonych nie zasiadł oczywiście żaden z przedstawicieli PRL-owskiej władzy, która naciskała, by szybciej budować.
Miejscem katastrofy budowlanej było także Wzgórze Partyzantów - pozostałość po dawnym Bastionie Sakwowym. Katastrofa było tym tragiczniejsza, że wydarzyła się w czasie studenckich juwenaliów.

Był 10 maja 1967 roku, studenci licznie przyszli na jedną z imprez, którą zaplanowano na Wzgórzu Partyzantów.
Napierający tłum widzów spowodował załamanie się kamiennej balustrady, która spadła na schody, wybijając w nich kilkumetrowej szerokości, głęboki również na kilka metrów otwór. Do otworu tego wpadło kilkadziesiąt osób. Wskutek upadku balustrady i załamania schodów 18-letni wrocławianin zmarł w szpitalu na stole operacyjnym. Dziesięć osób odniosło ciężkie obrażenia, 26 - lżejsze. Moment katastrofy uwiecznił na zdjęciach wrocławski fotoreporter Stanisław Kokurewicz.
Przez kolejne sześć lat dostęp do tej części wzgórza był zabroniony, w międzyczasie wpisano obiekt do rejestru zabytków (1970), a dopiero w 1974 roku - rok po 500. rocznicy urodzin Mikołaja Kopernika, gdy wzniesiono mu w okolicy pomnik - rozpoczęto remont kapitalny całego obiektu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska