Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

We Wrocławiu wskrzeszono nieboszczyka (niewykluczone)

Janusz Michalczyk
fot. piotr smoliński
Parę osób zostało uzdrowionych ostatnio we Wrocławiu. Być może jakiś nieboszczyk został wskrzeszony. To moja prywatna hipoteza po tym, jak do stolicy Dolnego Śląska zawitał słynny ojciec Bashobora.

Czarnoskóry, charyzmatyczny, katolicki kaznodzieja z Ugandy w pocie czoła wypracował sobie opinię tego, kto ma tak bliski kontakt z Niebiosami, że za jego pośrednictwem chorzy masowo odzyskują zdrowie. Według nieco rozbieżnych danych ma też na koncie od 27 do 40 wskrzeszeń - tylu zmarłych za jego sprawą powróciło do świata żywych.

Szkoda, że żaden ze wskrzeszonych nie zawitał do Wrocławia, ale rozumiem, że nikomu nie zależy na tym, by robić niepotrzebną sensację. W tak delikatnej materii, jak przywrócenie funkcji życiowych, wskazana jest dyskrecja, by nie narażać delikwenta na niepotrzebne wstrząsy w zderzeniu z niedowiarkami. Trzeba zatem Bashoborze uwierzyć na słowo, co akurat osobom religijnym nie sprawia większych trudności.

Najbardziej znanym w Polsce uzdrowicielem był bioenergoterapeuta Clive Harris, który od lat 70. XX wieku leczył dotykiem na skalę masową. Przez około trzydzieści lat odwiedził mnóstwo naszych parafii, według ostrożnych szacunków styczność z nim miały trzy miliony Polaków. Wiadomo, że wielu zdrowych szło na spotkanie z nim z czystej ciekawości.

Ja sam, będąc studentem, wystąpiłem jeden raz w roli strażnika podczas seansu w kościele przy pl. Grunwaldzkim. Robota nie była ciekawa, bo razem z kolegą staliśmy na podwórzu, naszym zadaniem było bronić dostępu do uzdrowiciela tym desperatom, którzy nie dysponowali biletem wstępu i zamierzali wślizgnąć się do świątyni. Już po wszystkim weszliśmy do części niedostępnej uzdrawianym i tam, na schodach w korytarzu wpadliśmy na Harrisa. Właśnie szedł odpocząć po kilkugodzinnym seansie, gdy nieoczekiwanie dopadła do niego młoda kobieta z dzieckiem na ręku. Jakimś cudem dostała się do środka bez wejściówki i teraz błagała szlochając, by dotknął jej chorego dziecka.

Namawianie Harrisa trwało kilka minut, bo twierdził, że cała uzdrowicielska energia z niego uszła. Ponieważ jednak histeria kobiety nie mijała, musnął w końcu dzieciaka z grymasem ledwo skrywanej niechęci. Nie polubiłem go. Dziś chyba żaden ksiądz nie byłby skłonny miło wspominać swojego udziału w praktykach zmarłego w 2009 r. Harrisa, bo pod koniec życia nieopatrznie wyznał on, że jego moc uzdrowicielska brała się z kontaktu z... demonami.

Ciekawe, że przykre doświadczenia wiernych z różnymi uzdrowicielami nie przeszkodziły arcybiskupowi Henrykowi Hoserowi urządzić Bashoborze w ubiegłym roku wielkiego show na Stadionie Narodowym w Warszawie, co mocno podbiło jego popularność w naszym kraju. Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że są i tacy kapłani, jak np. ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, którzy publicznie wyrażali się krytycznie o uzdrowicielu z Afryki. Cóż, podobne głosy nie powstrzymają ludzi poszukujących za wszelką cenę ratunku. A skoro katolicyzm nie tylko dopuszcza możliwość cudów, ale wręcz dzięki temu prosperuje, praktyki uzdrowicielskie nigdy nie znikną. Z demonami lub bez.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska