Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

We Wrocławiu leży pieczątka Szefa Służby Kontrwywiadu

Marcin Rybak
Gdzieś we Wrocławiu, w szafie, szufladzie albo tajnej skrytce leży pieczątka Szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego generała Janusza Noska. Co z tego, że jest fałszywa? Taką pieczątką... kto wie, może i wojnę dałoby się wywołać.

Przesadzam? Histeryzuję? Wietrzę spiskowe teorie dziejów? Może i tak. Ale leżą przede mną na biurku kopie dwóch dokumentów. Każdy podbity pieczątką z napisem: "Szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego generał brygady Janusz NOSEK." A na niej jakiś zawijas.

Widziałem - szczegółów nie zdradzę - autentyczną pieczątkę generała. I autentyczny zawijas. Ta na dokumentach leżących przede mną na biurku jest podobna, ale nie identyczna. I zawijas jakby nieco nie taki. To, co leży przede mną, to nie jest po prostu kolorowa kserokopia autentycznej pieczątki. Jeśli mam rację, to znaczy, że ktoś musiał wyprodukować pieczątkę. Podobną, ale nie taką samą. I przystawić ją na dokumentach.

Te, które leżą przede mną, obiecują niejakiemu Tomaszowi S. w sumie 315 tysięcy złotych za pracę na rzecz Służby. Ale Tomasz na rzecz Służby nie pracował. Tomasz pracował u... pani Agnieszki.

***

Kto to taki ta pani Agnieszka? Ano osoba, którą wielu ludzi uważa za oszustkę. Ona sama zaś czuje się ofiarą oszustwa. Pisaliśmy o niej w "Gazecie Wrocławskiej" kilkanaście miesięcy temu.
Powołując się na znajomość z prezydentem Rafałem Dutkiewiczem i ważnymi urzędnikami, przekonywała jakoby dwójkę wrocławian, że załatwi im kupno Piwnicy Świdnickiej. Wyciągnęła od niedoszłych restauratorów ponad 400 tysięcy złotych: część na zakup "większościowych udziałów" w eleganckiej, zabytkowej restauracji na wrocławskim Rynku, część - jako pożyczki na konto niedoszłego spadku - 16 milionów złotych, które lada chwila miała dostać.
Tak przynajmniej brzmiały zarzuty aktu oskarżenia. I tego dotyczył proces, w którym Agnieszka P. była oskarżona. Pokrzywdzeni to światowej sławy kucharz, który chciał mieć we Wrocławiu restaurację i jego biznesowa partnerka. Agnieszkę poznali przez znajomego. Na pierwszym spotkaniu powiedziała im, że potrzebuje 8 tysięcy złotych. Miały być przeznaczone dla jej znajomych urzędników, "by przyspieszyli procedurę przetargową na Piwnicę Świdnicką". Ewentualnie, by pomogli "obejść" ową procedurę.

Później Agnieszka P. wymyślić miała inną wersję transakcji. Ona sama kupi większość udziałów w Piwnicy. A potem wynajmie ją restauratorowi i jego biznesowej partnerce. Pieniądze wyciągała od października 2009 do czerwca 2010 roku. Pokrzywdzeni dopiero w lutym 2011 zawiadomili o przestępstwie.
Proces zaczął się przed rokiem. Prawomocny wyrok - półtora roku więzienia bez zawieszenia. No i "obowiązek naprawienia szkody". Krótko mówiąc zwrotu oszukanym bez mała pół miliona złotych.
Wyrok prawomocny zapadł w marcu, a przeszło tydzień temu Agnieszka P. miała się zgłosić do więzienia i zacząć odsiadywać wyrok.

I wtedy wybuchła bomba. Okazało się, że bronił jej fałszywy adwokat. Niejaki Piotr J.
Ściślej pan Piotr adwokatem był i to długo. Ale w listopadzie 2010 roku został skreślony z listy adwokatów. Na swoją własną prośbę. Od tamtego czasu jest prywatną osobą. Nie może przychodzić do sądu, ubierać togi i występować jako obrońca. Nie może przemawiać, składać wniosków za swojego klienta i pisać apelacji. A to wszystko robił w procesie Agnieszki P.
No i co? Ano jest ciekawie, bo - w rzeczywistości, jako obrońca - Piotr J. przegrał. Jego klientkę skazano i to całkiem surowo.
Ale tak naprawdę wygrał. Bo teraz - z racji tego, że pani Agnieszka nie miała zapewnionej prawidłowej obrony - jej proces może okazać się nieważny.

Brak prawidłowej obrony to bardzo poważny argument za uchyleniem prawomocnego wyroku w Sądzie Najwyższym. Kiedy - kilka dni temu - historię o Agnieszce P. i jej "adwokacie" ujawniliśmy w "Gazecie Wrocławskiej" - sprawą zajęła się wrocławska Prokuratura Rejonowa Śródmieście. Ta sama, która oskarżała Agnieszkę P. i doprowadziła do jej skazania, a teraz szykuje skargę kasacyjną na jej korzyść.
Pamiętacie słynną świdnicką historię z procesu tzw. gangu bokserów? Cały proces trzeba było powtórzyć, bo na kilka rozpraw jeden z obrońców posyłał aplikanta, który był za młody by występować przed Sądem Okręgowym. A tu od początku do końca we wszystkich rozprawach w pierwszej i drugiej instancji występował fikcyjny ad-wokat. Chociaż oba sądy: Okręgowy i Apelacyjny wiedziały, że ten pan już adwokatem nie jest. W styczniu 2011 roku Okręgowa Rada Adwokacka oficjalnie zawiadomiła o skreśleniu z listy Piotra J.

***

Agnieszka P. już odniosła pierwszą korzyść z takiego obrotu sprawy. Sąd Okręgowy wstrzymał wykonanie półtorarocznego wyroku. Skazana nie pójdzie za kratki do czasu wyjaśnienia, jak to dalej będzie z kasacją i całą sprawą z fikcyjnym adwokatem. Piotr J. - w rozmowie z "Gazetą Wrocławską" - przyznał, że bronił, choć nie miał uprawnień.
- Zrobiłem to na prośbę przyjaciela. Miał do mnie zaufanie jako do prawnika. Prosił, żebym pomógł jego znajomej. Przekonywał, że nikt się nie dowie - mówił nam, uśmiechając się smutno. - Tak bardzo prosił, że uległem. Dałem się namówić. Ale nie wiem, czy on teraz to potwierdzi. Zdaję sobie sprawę z konsekwencji, jakie mnie czekają.

- Oskarżona wiedziała, że nie jest pan adwokatem?
- Tak.
Agnieszka P. jest oburzona tym co mówi jej były obrońca. - Kłamstwo. Nie miałam o tym pojęcia - przekonuje, podkreśla, że czuje się oszukana przez Piotra J. i dodaje, że wcale dobrze jej nie bronił. Więcej. Nie przedstawił - jak mówi - istotnych dowodów, które miałyby świadczyć na jej korzyść. Teraz - gdyby okazało się, że Sąd Najwyższy wyrok uchyli i nakaże powtórzyć proces - ona z pewnością dowody te przedstawi.
Bo pani Agnieszka przekonuje nas, że ani nie oferowała na sprzedaż Piwnicy Świdnickiej ani nie brała od dwójki niedoszłych restauratorów żadnych pieniędzy.

***

Rzecz w tym, że cała historia z Piwnicą i nieszczęście z fałszywym adwokatem, to nie jedyne problemy pani Agnieszki z prawem i prokuraturą. Śledczy z Prokuratury Rejonowej Wrocław Fabryczna prowadzą sprawę oszustwa na kwotę 130 tysięcy złotych. Na poczet potężnego spadku, który Agnieszka P. miała jakoby dostać, pożyczyła pieniądze od mieszkanki Wrocławia.
Dzisiaj przekonuje, że kłopoty w tej sprawie to też efekt działalności Piotra J. Bo musiała pożyczyć pieniądze na honorarium dla niego.
- Powoływała się pani na spadek?
- Osoba, od której pożyczałam pieniądze, wiedziała, że jestem w stanie je oddać - odpowiada pani Agnieszka.
Co dalej? Śledztwo trwa.

***

Tymczasem pod koniec 2011 roku Agnieszka P. zatrudniła też pana Tomka. To były wrocławski policjant, antyterrorysta, a ona potrzebowała ochrony i zwróciła się do profesjonalnej firmy, z którą współpracował pan Tomek. Po krótkim czasie zaproponowała mu, żeby zatrudnił się u niej. Jako kierowca i ochroniarz. Z własnym autem i niezłą pensją.
- Płaciła mi przez pierwsze kilka miesięcy - opowiada Tomasz S. Nie zdradza ile, ale przyznaje, że były to spore pieniądze. Ale wiosną ubiegłego roku wypłaty się skończyły. Zaczęło się zwodzenie i dziwne obietnice.
Pan Tomek dziś czuje się oszukany do spółki przez Piotra J. - owego fikcyjnego adwokata - i panią Agnieszkę. Trochę mu głupio, że dał się omamić. Według ekspolicjanta to właśnie "mecenas" oraz Agnieszka P. zaoferowali mu "współpracę" z wojskowym kontrwywiadem.
Zaczęło się od tajemniczego spotkania z dziwnym mężczyzną. W restauracji dawnego wojskowego hotelu "Wieniawa" jakiś pan w sile wieku pokazał mu legitymację funkcjonariusza kontrwywiadu i powiedział coś o jakiejś umowie. Niedługo później "mecenas" dał mu do podpisu umowę o pracy na rzecz Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Miał się - jakoby - zajmować ochroną świadka. Wreszcie w marcu 2013 pan Tomek dostał dwa pisma, "podpisane" przez generała Noska. Wynika z nich, że Tomaszowi S. należy się od Służby łącznie 315 tysięcy złotych. To właśnie te dokumenty, które leżą przede mną na redakcyjnym biurku. Wysłałem ich kopie do SKW, do Warszawy.
"Ich autentyczność budzi moje poważne wątpliwości" - napisałem dyplomatycznie w mejlu do tajnej służby.
"Ich autentyczność budzi nasze poważne wątpliwości. Wszczynamy postępowanie wyjaśniające" - odpisali równie dyplomatycznie funkcjonariusze kontrwywiadu.

***

- Tomasz ma powody by czuć się oszukanym przez panią?
- Nie - zapewnia Agnieszka P.
- Zalegała pani z wypłatami dla niego?
- Nie zalegałam.
- A dokumenty kontrwywiadu?
- Nie mogę o wszystkim mówić, zamierzam zawiadomić prokuraturę i tam wszystko ujawnię - odpowiada kobieta, dodając, że cała historia z zatrudnianiem pana Tomka w Służbie Kontrwywiadu to wynik jej umowy z "mecenasem" Piotrem J. Ona sama - zapewnia - nie posługiwała się fałszywkami kontrwywiadu wiedząc, że to nieautentyczne dokumenty.
Piotr J.: - Ona prowadziła jakąś grę z panem Tomkiem. Nie posługiwałem się tymi dokumentami, nie widziałem ich.
Prokuratura ma więc kolejną zagadkę do wyjaśnienia...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska