Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ważni dorośli z Wrocławia wreszcie zaczynają dostrzegać chore dzieci

Agata Grzelińska
Agata Grzelińska
Agata Grzelińska Tomasz Hołod
Z cierpieniem zawsze trudno się pogodzić, zwłaszcza, gdy dotyka ono niewinne i zupełnie bezbronne dzieci. Każdy zdrowy (także, a może przede wszystkim w sensie emocjonalnym) chciałby zrobić wszystko, by uchronić je przed bólem, lękiem i smutkiem. Ale czy faktycznie każdy? Czy takie zwykłe ludzkie odruchy mieli decydujący o organizacji opieki zdrowotnej w pięknym, nowoczesnym, prężnie rozwijającym się Wrocławiu?

Co za niesprawiedliwe pytanie, ktoś powie. Może niesprawiedliwe, ale usprawiedliwione. Wystarczy zajrzeć do kilku wrocławskich oddziałów dziecięcych, by zobaczyć, że pytanie to nie jest zadane bezpodstawnie. Miałam okazję obejrzeć kilka oddziałów dziecięcych w stolicy Dolnego Śląska, na których leżą chore maluszki. Niektóre z tych miejsc to prawdziwy koszmar. Ponure, stare rudery. Zdrowy, dorosły człowiek, gdyby musiał w nich przebywać dłużej, wpadłby w depresję, a co dopiero dzieci, którym w dodatku dokucza ból?

Nie od dziś wiadomo, że dobre nastawienie pacjenta, wiara w powrót do zdrowia, dobry humor, optymizm i chęć życia pomagają w walce z chorobą. Ale jak mieć dobry humor i chęć życia, gdy bardzo boli, a w dodatku leży się w ciasnej, dusznej sali, w starym budynku z brzydkimi oknami, drzwiami, kafelkami? Gdzie jest obco? Owszem, jest miła pani doktor czy miły pan doktor, jest fajna pani pielęgniarka, która się uśmiecha i jest mama albo tata, ale dookoła jest ponuro, ciemno, buro, jak w złej bajce. Zwłaszcza gdy mama musi wyjść, a w pobliżu akurat nie ma nikogo, bo miła pani doktor i fajna pani pielęgniarka musiały pójść do innych chorych dzieci.
Odwiedzając któreś z kolei takie ponure miejsce, zastanawiałam się, dlaczego tak jest. Czy Wrocław nie lubi dzieci? Czy o nich nie myśli? Czy zupełnie o nich zapomniał? Czy postanowił zrobić wszystko, by dzieciom utrudnić powrót do zdrowia, a walczącym o ich życie lekarzom utrudnić i tak bardzo trudną pracę?

Nie, oczywiście, że nie. Wrocław lubi, a przynajmniej zaczyna lubić dzieci. Za kilka dni zostanie otwarta przepiękna i supernowoczesna klinika Przylądek Nadziei. Do nowego, imponującego budynku przeniesie się też szpital im. Marciniaka, w którym jest świetny oddział chirurgii dziecięcej. Odremontowano (nie bez zastrzeżeń, ale to temat innych tekstów) trzy dziecięce kliniki przy ul. Chałubińskiego. Wreszcie część dzieci już ma, a kolejna część z nich będzie miała o niebo lepiej. Wrocław więc lubi dzieci, a przynajmniej zaczyna je lubić. Zaczyna, bo jeszcze nie wszystkie dziecięce oddziały zostały wyremontowane, albo przeniesione do nowych budynków. Część małych pacjentów poczeka jeszcze na lepsze warunki. Oby ich doczekała.

Celowo piszę: Wrocław, a nie: gmina Wrocław, województwo dolnośląskie czy Uniwersytet Medyczny, bo nie chodzi o jeden konkretny - jak to się urzędowo mówi - organ prowadzący, ale o system myślenia decydentów wszelkiej maści. I ich priorytety. Bo jak tu nie mieć wątpliwości, czy pamiętali o cierpiących dzieciach, gdy za pilniejszą inwestycję niż nowe oddziały dziecięce ktoś uznawał stadion, albo wspaniałą salę koncertową? Oczywiście, że są takie obiekty, jak stadion czy sala koncertowa z prawdziwego zdarzenia, potrzebne, ale czy to na pewno aż takie pilne?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska